Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

ADAM MOSSAKOWSKI

 

 

Adam Mossakowski

WSPOMNIENIA
Spisane
we wrześniu 1987

 


Urodziłem się 24-go grudnia 1912. Rodzice moi, ze starej rodziny ziemiańskiej mieli majątek, Pomaski, w okolicach Pułtuska. Matka moja pochodziła z majątku Kliszewo. Przeżycia związane z I-szą wojną światową odbiły się mocno na moim dzieciństwie. W 1920-ym roku miałem 8 lat. Byłem najstarszym w rodzinie. Ojciec służył w wojsku polskim. Jako ochotnik wstąpił do 203-go pułku ułanów. Matka stale mi przypominała, gdy weszli do nas bolszewicy, aby nie mówić gdzie jest ojciec. Chciałem się jednak pochwalić tym, że ojciec jest w wojsku. Matka miała z tego powodu duże przykrości. Doczekałem się powrotu ojca dopiero dwa miesiące po przepędzeniu bolszewików.

Głęboko wbiły się w pamięć przeżycia z okresu szkolnego. Uczęszczałem do gimnazjum w Pułtusku. Silnym przeżyciem był dla mnie powrót starszych kolegów z 8-ej klasy, którzy brali udział w wojnie z bolszewikami. Pamiętam nawet nazwisko jednego z nich, wachmistrza kawalerii, Sokołowskiego. My, pierwszoklasiści spoglądaliśmy na nich jako na prawdziwych bohaterów. Dla tych, którzy wrócili z wojska zorganizowano specjalne klasy. Zorganizowano dla nich również palarnie przy ustępach. Pamiętam, gdy Sokołowski wsadził mnie, małego wówczas pętaka na ogromny piec w klasie. Dał mi instrukcje, że gdy przyjdzie do klasy nauczycielka, a on podniesie palec, ja mam powiedzieć: "a ku ku". Odegrałem swoją rolę, jak mi przykazano. Nauczycielka dostrzegła mnie i rozkazała zejść. Musiała jednak wezwać tercjana - Wincentego z drabiną i ściągnęli mnie z pieca.

Po ukończeniu gimnazjum chciałem pójść do wojska. W rodzinie Mossakowskich istniała tradycja wojskowa. Jeden z Mossakowskich był w ekipie olimpijskiej i wykładał w szkole kawalerii. Stryj rozpaczał, że wszyscy chcą do wojska a nie będzie komu majątku prowadzić. Tradycją rodzinną było również przynależność do Stronnictwa Narodowego. Ideologia Dmowskiego
była obowiązującą. Innego zdania się nie dopuszczało. Tradycją Mossakowskich było też palenie papierosów. Również i ja musiałem zacząć palić i tego nawyku nie pozbyłem się przez następnych 50 lat. Paliło się w różnym czasie różne papierosy, włącznie z takimi, zawijanymi w rubla. Rodzina zadecydowała, że muszę zostać hreczkosiejem. I tak poszedłem do SGGW, Szkoły Głównej
Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie.

Dostałem powołanie do wojska do Szkoły Podchorążych w Grudziądzu. Niestety wyrzucono mnie z niej i przydzielono do 5-tego pułku ułanów. Służyłem w nim od 1933-go do 1935-go roku. Ze Szkoły Podchorążych pamiętam szczególnie starszego wachmistrza Króla. Ten dał nam szkoł“! Powtarzał często: "Mądrych w wojsku nie potrzeba". I próbował ich konsekwentnie złamać. Po powrocie z wojska powróciłem znów do SGGW. Przeniosłem się następnie do Wyższej Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego w Cieszynie. Ukończyłem ją w 1939-ym
roku. Wybuch wojny przeszkodził w zrobieniu pracy dyplomowej. Gdy doszła do nas wiadomość o wybuchu wojny, zdawało mi się, że wojna to jeszcze jedne większe manewry. W 1938 roku brałem udział w akcji na Zaolziu w Legii Akademickiej.

Powołano mnie do wojska, do 5-go pułku ułanów w Ostrołęce. Przeżyłem pierwszy nalot samolotów niemieckich nad Makowem. Przydzielono nas do samodzielnej grupy operacyjnej "Narew". Dowódcą grupy był generał Młot-Fijałkowski. Byliśmy ostatnim oddziałem, który przeszedł most pod Wyszkowem. Zaraz po naszym przejściu wysadzono most. Nad Narwią udało się nam utrzymać tylko przez jeden dzień. Uderzyła na nas brygada spieszonej kawalerii niemieckiej przy wsparciu broni pancernej. Musieliśmy się wycofać
wobec zdecydowanej przewagi Niemców. Ruszyliśmy w kierunku na Siedlce. Blisko Węgrowa nadleciało 5 samolotów niemieckich, ostrzeliwały i zapaliły wioskę. Ostrzeliwanie przetrwałem wraz z koniem w kartoflach. Opanowało mnie poczucie bezradności. Poczułem się jak królik do którego się strzela a ja nic zrobić nie mogę. Okrążyliśmy Siedlce i pociągnęliśmy na Brześć. Ze szwadronu zostało nas nie więcej jak 30 koni. Dotarliśmy do Białej Podlaskiej i dalej na
Włodawę. Nie na wiele zdały się wysiłki obrony Włodawy. Wycofano nas na Chełm Lubelski i przegrupowano. Utworzono 12-ty Szwadron Pionierów. Ruszyliśmy dalej na Zamość. Bitwa pod Zamościem była na ukończeniu i dostaliśmy rozkaz przedzierania się pojedynczo. Dołączyliśmy do szwadronu. Byliśmy dobrze uzbrojeni i mieliśmy dobre konie. W skład naszego uzbrojenia wchodził również karabin maszynowy. W sile około 100 ludzi ruszyliśmy na południe. Znaleďliśmy się znów w okolicach Zamościa. Nigdy nie wiedziałem, co
to Ukraińcy. Nie miałem dotąd z nimi do czynienia. Wyobrażałem sobie, że to grupa etniczna w rodzaju Rusinów lub Kaszubów. Dopiero później, w okolicach Rawy Ruskiej spotkaliśmy się z Ukraińcami. Wysłano nas z kolegą jako szperaczy. Napotkaliśmy na leśnej drodze oddział w czerwonych czapkach a na nich gwiazdy czerwone. Zobaczyli nas, zawrócili i uciekli. Okazuje się, że to już weszli bolszewicy. Było to po 17-tym września. Nasze dowództwo zadecydowało, aby skręcić z tej drogi i posuwać się dalej przez pola. Rozlokowaliśmy się na leśniczówce. Ale koń, gdy poczuje drugiego konia, zaczyna rżeć. Jest oczywiście na to kawaleryjski sposób. Przywiązuje się kamienie do ogonów. Koń, zanim zarży, musi zamachać ogonem. Jeśli mu się to uniemożliwi, nie rży. Większość oddziału zdecydowała rozejść się do domów. Zostało nas 12-stu. Szliśmy tylko nocami na południe. Posuwaliśmy się lasami i
używaliśmy przewodnika. Sadzaliśmy go na konia, kazaliśmy się prowadzić do jakiejś wioski a my za nim z rewolwerami, grożąc mu, że jeśli zaprowadzi nas do bolszewików, zdążymy go zastrzelić. Przeważnie byli to Ukraińcy. 28-go września dojechaliśmy do wioski. Witała nas brama triumfalna z czerwonym sierpem. Odbywało się tam zebranie. Byliśmy ciągle w mundurach. Wyskoczyło dwóch łapiąc za wodze konia kolegi. Marian dał szablą po łapach. Posuwając się dalej dostaliśmy się na dróżkę z bagnami po obu stronach. Wjechaliśmy do
wioski, gdzie obskoczyli nas bolszewicy. Ściągneli z konia. Następnego dnia rano przynieśli nam kawy. Przeprowadzili śledztwo. W trakcie tego powiedzieli nam, że między nami był minister, który wiózł masę pieniedzy. Załadowali nas na samochód i zawieźli do Lwowa. Całe miasto udekorowane na czerwono, agitatorami byli głównie żydzi. Dalej zawieźli nas do Winnik, do fabryki tytoniu.
Zaczęło się śledztwo. Pytali się mnie, jak się tu znalazłem. Pytali o rodzine, o ojca, ile mieliśmy koni i krów.

Zawieźli nas do Stanisławowa. Tam ostatni raz jadłem kiełbasę polską. Powieźli nas dalej do Wołoczysk. Skoncentrowali tu masę polskiego wojska i wyszukiwali oficerów. Szukali także gajowych, policji, czasem kaprali. Zabrali ich do Kozielska. W ich pojęciu kapral był tym, który w kapitalistycznej armii bił żołnierzy po mordzie. Podobno funkcję, w ich mniemaniu, mieli spełniać gajowi.

Rekrutowali do budowy lotniska koło Korca. Mnie zawieźli do kopalni manganu w Dniepropietrowsku w Zagłębiu Donieckim. Podzielili nas na obozy. Obstawili nas wartownikami. Pracowałem w kopalni numer 16. Początkowo nie nazywali nas jeńcami (wojennoplenni). Mówli, że nas oswobodzili spod kapitalistycznego jarzma. Dopiero potem przyszły instrukcje i staliśmy się jeńcami. Karmili nas
w zależności od wyrobienia normy. Trafiłem do" zaboju". Zabojszczyk to ten co rwał skałę. Miał dwóch nakładaczy i jednego woźnicę. Mnie dano funkcję woźnicy. Trafiłem do Czajkowskiego, który się okazał Polakiem z pochodzenia. Klął jak szewc. Pokazał mi co mam robić. Wózek spadł mi z torów. Zapytał się mnie: "to ty szlachcic polski ?" Odpowiadam mu, że tak. Na to on: "ja też jestem szlachcic polski". I pomógł mi wyciągnąć wózek. Okazało się dobrze z
nim zarobiłem. Ostrzegł mnie przed jednym ze stachanowców, że donosiciel. Po jakims czasie, Polacy odmówili wychodzenia do roboty. Zamknęli nas w obozie karnym. Ogłosili, że wszystkich z terenów zachodnich Polski będą wywozili. W maju NKWD istotnie zaczęło przeprowadzać dokładne rewizję. Zabrano nas na stację kolejową, załadowano do wagonów towarowych, zawieziono do Moskwy i w końcu do Kotlasu. Tam nas trzymano przez kilka dni i załadowano na
statek. Byliśmy głodni, rzucali nam po kawałku chleba i po słonej rybie, bez wody. W końcu zawieźli nas barką do Komi ASSR. Dowiedzieliśmy się, że jesteśmy niebezpiecznymi jeńcami wojennymi. Niebezpiecznymi, bo byliśmy na Zachodzie. Przeznaczono nas do budowania drogi i torów. Pamiętam miejscowość Kniaź Pochost, gdzie część drogi była już zrobiona. My mieliśmy ją budować dalej. W czerwcu dzień był tam bardzo długi. Trzeba było zrywać mech i wozić taczkami. Formuła, którą nam zgóry zapowiedziano i przypominano to:"krok w prawo, krok w lewo będzie traktowany jako próba ucieczki za co strzela się bez uprzedzenia". Strażnikami byli, częściowo NKWD a po części, dyscyplinarni z wojska albo z NKWD. Byli też tacy, którzy
mieli wyrok, lub tacy, którzy wyrok odsiedzieli, ale nie wolno im było opuszczać tego terenu. Spali w specjalnych domkach poza obozem. Karmili nas, w zależności od wyrabiania normy. Na t.zw. "12-ty kocioł" składało się 120 gramów chleba, rano zupa; za wykonanie 75% normy dostawało się 300 gramów chleba i lepszej kaszy. Za 100% normy dostawało się 600 gramów chleba. Chleb był ciężki, z zakalcem, więc nawet te 600 gramów nie było wiele. Dla tych wyrabiających 100% normy był dodatek jaglanej kaszy oraz ryba - treska. Jest tu w Winnipegu osoba, której mam dużo do zawdzięczenia, która mnie tam
dokarmiała. Jest to kolega Jankowski, który tam pełnił funkcję kucharza.

Trafiłem do brygady białoruskiej. Było mi tam bardzo dobrze. Pracowałem przy wyrębie lasu. Kazali mi czyścić gałęzie i palić. Przy nich nauczyłem się jak należy oszukiwać, żeby zrobić normę. Byłem tam do 15-go maja 1941-go roku. Na kilka dni przed tem brali nas na t.zw. biesiady. Politruk mówił o wojnie, że cały świat będzie teraz niemiecki i rosyjski. Po wybuchu wojny ten sam politruk tłumaczył teraz o sojuszu z Anglią przeciw Hitlerowi. 15-go lipca ściągnęli nas
szybko z pracy, załadowali na pociąg i zawieźli do Kotlasu. Wyrzucili nas z pociągu, dali po sucharze i nocą prowadzili pod konwojem. Połowa z nas miała, z braku witamin, t.zw. kurzą ślepotę. Badzo uciążliwe było prowadzenie takich w nocy do latryny.

Przenieśli nas do obozu Tatiana. Rozeszły się słuchy, że wkrótce będzie podpisana umowa z Sikorskim. Wkrótce wywiesili na placu flagę sowiecką, polską i czeską. Przyjechał pułkownik Wiśniowski z polskiego wojska i rozpoczął rejestracje i ewidencje. Wartowników odwołali. Kazdy, po amnestii, dostał po 500 rubli.

Trafiłem do pierwszego transportu, który odszedł do Tatiszczewa do 6-tej dywizji. Pomylili się i przywieźli nas 8-go września do Tockoje. Pierwszy dzień po przyjeździe przyjechał generał Anders. Odbyła się przed nim defilada - bosych, wygłodzonych. Skierowano mnie do 6-tej Dywizji Piechoty, do 12-tego szwadronu rozpoznawczego. W końcu trafiłem do 6 -go szwadronu, którego
dowódcą był por. Barcicki. Budowalismy ziemianki. Piecyki lepiło siez gliny. Kradło sie drzewo. Paliło sie cały dzień. Wyzywienie mieliśmy szczupłe, bo trzeba było sie dzielić z ludności cywilną. Organizowało sie "dessant". Polegał on na tym, że kilku śmiałych chłopaków pozbierało "ciuchy" od uchodźców i ruszało z nimi do pobliskich kołchozów. Zamieniało sie te rzeczy na potrzebną zywność.

Wybrałem sie z jednym chłopakiem z poznańskiego na "desant". Trzeba było wyjść w nocy. Po drodze trzeba było minąć wojskowy poligon, pilnowany przez milicję. Wstąpiliśmy do kołchozu Lenina. Zaczął padać śnieg i zagubiliśmy drogę. Mróz wzrastał. Napotkaliśmy ludzi kradnących drzewo. Pomogliśmy im a wzamian za to zaprowadzili nas do wioski, do której planowaliśmy dojść. Chata
była niesamowicie zawszona. Przyszła zamieć. Musieliśmy przesiedzieć w tej zawszonej chacie 4 dni. Powróciliśmy szczęśliwie do oddziału z zapasem żywności.

W styczniu wyjechaliśmy do Otaru, blisko Ałma-Aty. Tam przydzielono mnie do I-go Pułku Ułanów Krechowieckich do 2-go szwadronu. 25-go maja, w Zwiastowanie Marii Panny przyszedł rozkaz wyjazdu do Krasnowodzka. Załadowano nas na statek. Musieliśmy zdać wszystkie pieniądze. Żałowałem, bo potem, okazało się, że w Persji można bło wymieniać ruble.

1-go kwietnia byliśmy już w Pahlavi. Rozlokowano nas na plaży za miastem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzieliśmy biały chleb. Przydzielono nam sardynki i dżem figowy. Staliśmy tam dłużej jak tydzień. Rozwijał sie żywo handel wymienny z Persami. Wydano ostrzeżenie, aby nie jesć zbyt dużo, bo niebezpiecznie na żołądek. Nadjechał pierwszy transport cywilnej ludności. Wydano rozkaz, aby odebrać wszystko co było w ich posiadaniu i spalić. Byłem
dowódcą patrolu, który musiał wykonać ten rozkaz. Oj, nasłuchałem się ja tam od ludzi, którym odbierało się ostatnie rzeczy!

Załadowano nas na samochody i kierowcy perscy odwieźli nas do Palestyny. Samochody były w bardzo opłakanym stanie a jazda górskimi drogami niebezpieczna. Przywieźli nas nad jezioro, rozłożyliśmy sie i poszliśmy się kąpać. W międzyczasie przyszedł hamsun i rozniósł cały obóz !

Dalsze losy zawiodły nas do Jordanii i do Gedery. Tam odbywało się dokarmianie wygłodzonych i wymizerowanych uchodźców z Sowietów. Stanęliśmy w Baszyd przy samej Gederze.Ludzie stopniowo przywykali do "normalnego" jedzenia. Dżemu nie chcieli już jeść, owsianki też nie. Były sklepiki, w których można się było zaopatrzyć.

Przydzielili nam konie. Na święto pułkowe - mielismy defiladę na tych koniach. Było dużo wolnego czasu i jeździło się na wycieczki do Jerozolimy, Betlejem i doTel-Aviv.

(Na tym kończą się wspomnienia Adama Mossakowskiego).

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228