Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

EDMUND KUFFEL

 

 

Edmund Kuffel

WSPOMNIENIA
Spisane w lipcu
 1996 roku

 


Pochodzę z Pomorza. Urodziłem się w 1924- tym roku w Przysiersku. Miałem liczne rodzeństwo. Matka była nauczycielką a ojciec prowadził gospodarstwo rolne. Przed wojną ukończyłem jedną klasę gimnazjum w Chełmie nad Wisłą. Wybuchła wojna w 1939 roku i przerwała moją edukację. Początkowo pracowałem w gospodarstwie na roli. W styczniu 1942-go roku Niemcy wyrzucili nas z gospodarstwa i sprowadzili kolonistów niemieckich z Besarabii. Zaczęły się wywózki wysiedlonych Polaków. Wywieziono naszą rodzinę do Jasińca, małej wioski pod Koronowem. Miałem wtedy 17-cie lat i zgodnie z niemieckimi przepisami podlegałem urzędowi zatrudnienia (Arbeitsamt) a ten przekazał mnie do drużyn roboczych, przerzucanych z miejsca na miejsce do naprawy dróg. W ten sposób znalazłem się we Włoszech. Budowaliśmy tam i naprawialiśmy drogi, tory kolejowe, budowaliśmy lotniska.

Wojna wchodziła w ostatnią fazę. Niemcy zaczęli się wycofywać z Włoch. W oddziale było nas trzech Polaków. Resztę stanowili chłopcy z wielu krajów podbitych przez Niemców. ZdecydowaliŃmy się odłączyć od wycofującego sie oddziału i ukryliśmy się w lasku oliwnym, by czekać na nadchodzące oddziały
wojsk alianckich. Bez większych trudności zgłosiliśmy się do punktu, który rejestrował podobnych jak my. Przekazano nas do obozu przejściowego, sporządzono nam ewidencje. Zgłosiliśmy się ochotniczo do polskiego wojska. Była wiosna 1944-go roku. Zaczęło się regularne szkolenie wojskowe. Przydzielono mnie do piechoty. Wprawdzie marzyłem o lotnictwie, ale nie udało mi się to, bo zbyt wielu byłokandydatów na ten, atrakcyjny dla młodych chłopców, rodzaj broni. Dostałem przydział do 15-go batalionu strzelców, 5-tej brygady, V-tej Dywizji, wchodzącej w skład II-go Korpusu. Pułkownik Gnatowski, podczas wstępnego przeglądu nowych nabytków zwrócił się do mnie z pytaniem: "umiesz czytać i pisać?". Na moją potwierdzająca odpowiedź przekazał mnie do informacji wojskowej. Zdziwiłem się, że tylko tyle wymaga się od ludzi w tej t.zw. "Dwójce", ale okazało się, że było to
wystarczające, aby spełniać pomocnicze funkcje jako goniec w dowództwie. W ten sposób nie dostałem się do oddziałów szturmujących Monte Cassino. Wkrótce jednak przerzucono mnie do regularnego oddziału i brałem udział w ostatniej fazie kampanii włoskiej. Walczyliśmy pod Ankoną, pod Monte Rippe i pod Rimini. Muszę przyznać, że miałem dużo szczęścia i mimo wielu akcji na pierwszej linii frontu nie zostałem nigdy ranny. W jednej z takich akcji,
gdy atakowaliśmy kolejne wzgórze, dostaliśmy się w ostry obstrzał niemieckich moździeży. Jeden z pocisków padł dosłownie pod moje nogi. Z odczuciem ogromnej ulgi okazało się, że był to niewypał. Odetchnąłem i pomyślałem, że widocznie Opatrzność ma dla mnie inne plany na przyszłość. Potwierdziło się to również w innym przypadku, który bardzo mną wstrząsnął. Pod Monte Rippe dostałem rozkaz, aby przed wschodem słońca poprowadzić drużynę na zwiad, krótko przed planowanym atakiem. W ostatniej chwili dostałem rozkaz, który odwołał mnie z tej funkcji i wyznaczył na nią mego najbliższego kolegę, z którym służyłem w Informacji, Ślązaka, Stefana Polaka. W dwie minuty po wyjściu rozpoczął się silny obstrzał artylerii i jeden z pierwszych pocisków trafił go w głowę. Wstrząśnięty spojrzałem na
jego oderwaną głowę i pomyślałem, że... to mogła być moja. I znów
myśl o planach Opatrzności błysnęła mi w głowie. Doszliśmy za Forli i
front ustabilizował się na całą zimę. Akcje ograniczały się do regularnych patroli i drobnych potyczek. Wiosną 1945, w ostatniej fazie nasze oddziały bez większych walk posuwały się naprzód za wycofującymi się Niemcami.


Wojna zakończyła się oficjalnie w maju. Sam moment, w którym wiadomość o tym dotarła do nas był przeżywany z mieszanymi uczuciami. Jedni przyjęli to z ulgą, z entuzjazmem i wiwatami. W naszym oddziale panowały raczej minorowe nastroje. Zdawaliśmy sobie sprawę, że dla nas Polaków to zakończenie wojny oznacza tylko zamianę jednego okupanta na drugiego, że wielu z nas nie ma do czego wracać. Polska znalazła się w tragicznej sytuacji. To uczucie smutku, żalu i rezygnacji usiłowaliśmy przytłumić alkoholem. Wypijaliśmy morze wermutu. Wiadomości dochodzące z Kraju nie zachęcały do powrotu. O układach w Jałcie i o zdradzie aliantów wiedzieliśmy już wprawdzie wcześniej, ale dopóki toczyły się walki, utrzymywała się
nadzieja, że przecież jednak wrócimy do Kraju. Nigdy nie przeszła mi wtedy przez głowę myśl o emigracji.


Dowództwo Polskich Sił Zbrojnych wykazało w tym okresie niezwykłą mądrość i dalekowzroczność. Ogromny wysiłek włożono w wykształcenie rzesz młodzieży, która swoje lata szkolne spędziła w wojsku i po zakończeniu wojny stanęła wobec trudnego zadania przystosowania się do życia w pokoju. Natychmiast po zakończeniu wojny, jeszcze we Włoszech, zaczęto organizować szkoły gimnazjalne i licealne. Każda Dywizja organizowała swoje szkoły. Moja V-ta Dywizja zorganizowała takie gimnazjum i liceum w Modenie. Byli nauczyciele gimnazjalni, zaciągnięci do wojska jako oficerowie
rezerwy, stanowili teraz kadrę profesorską. Zasilali ich nauczyciele wywiezieni przez Niemców na roboty do Rzeszy. Dostęp do tych szkół był stosunkowo łatwy. Przyjmowano wszystkich chętnych, którzy wykazali się choćby rozpoczętym gimnazjum lub przeszli pewnego rodzaju egzamin. Rozpocząłem naukę w tym gimnazjum, które niestety w 1946-ym roku zostało rozwiązane. Wysłano nas wtedy do Anglii, aby przygotowywać kwatery dla nadciągającej masy żołnierskiej z Włoch. Szkołę w Modenie przerzucono do południowej Anglii. Po reorganizacji szkół miałem możność kontynuowania nauki w pobliżu
Norwich, we wschodniej Anglii, gdzie ukończyłem 4 klasy gimnazjum. Anglicy wkładali wiele wysiłku w zachęcanie żołnierzy do pracy w kopalniach lub na roli. W międzyczasie prowadzona była szeroka akcja zachęcania żołnierzy do powrotu do Polski. Zdania na ten temat były podzielone. Stwarzało to wiele zamieszania i dezorientacji wśród mas żołnierskich. Wiele było dyskusji na ten tak istotny wówczas temat. Pamiętam, gdy jeden z kapitanów bardzo ostro zachęcał do pozostania na Zachodzie i roztaczał perspektywy późniejszego powrotu w aureoli bohaterów, do wolnej już od Rosjan Polski. (Wkrótce zmienił zdanie i sam powrócił do kraju). Na to wystąpił młody porucznik Ślązak i mówi: "pamiętajcie chłopcy, emigracja polityczna nigdy nie zadecydować teraz". Przyszłość potwierdziła jego przewidywania. Nie miałem żadnych wątpliwości, i wiedziałem, że do Kraju nie powrócę. Byliśmy dobrze zorientowani w tym, co się w Polsce wówczas działo. Utrzymywałem kontakt z rodziną oraz słuchałem polskiego programu radiowego. Nie miałem trudności z decyzją. Zdemobilizowałem się, pojechałem do Londynu i na własną rękę poszukiwałem pracy.


Zaczynałem od zmywania naczyń w restauracjach. Wkrótce awansowałem do funkcji palacza w piecach. Do obowiązków palacza należało także zabijanie szczurów w piwnicach. Następnym stopniem w hierarchii dostępnych zawodów była funkcja "hotel engineer", który naprawiał zamki, odtykał zapchane zlewy, itp. Właściciel roztaczał perspektywy dalszych awansów i zapewniał mnie, że kiedykolwiek wrócę, będę miał u niego zapewnioną pracę. Starał się odwieść mnie od zamiaru studiów na uniwersytecie nie mogąc zrozumieć, dlaczego zamierzam tracić czas na tak nieproduktywne zajęcie.


Nie dałem się zwieść tym perspektywom i zostałem przyjęty do Liceum imienia Józefa Conrada Korzeniowskiego w Hayden Park. Była to szkoła o bardzo wysokich wymaganiach. Nauka była prowadzona w języku angielskim. Uczęszczało do niej około 200-stu uczniów, którzy zdołali przejść przez bardzo rygorystyczną selekcję. Zdecydowałem się na bardzo intensywny program, który w ciągu jednego roku przerabiał materiał z dwóch klas licealnych. Maturę zdawało się przy londyńskim uniwersytecie. Zdałem ją w wieku 25 lat. Ukończenie Liceum Conrada zapewniało stypendium fundowane przez angielskie ministerstwo w ramach umowy z emigracyjnym rządem polskim. Złożyłem podania o przyjęcie do szeregu uniwersytetów, ale ze względu na opóźnienie otrzymałem odpowiedzi negatywne z zaproszeniem na następny rok. Jedyna pozytywna odpowiedź nadeszła z uniwersytetu w Dublinie i to zadecydowało o moich przyszłych studiach.


Zdecydowałem się studiować fizykę pod wpływem profesora polskiego Łojewskiego, który wykładał ten przedmiot w niezwykle interesujący sposób w Liceum. Niezależnie od normalnego programu wykładał nam fizykę jądrową rozbudzając skutecznie naszą fantazję. Studiując fizykę w Dublinie byłem częstym gościem na tamtejszym Wydziale Medycznym. Nie bez powodów, bowiem spotkałem tam bardzo atrakcyjną studentkę-Polkę, Alicję Gromnicką, która, jak łatwo się domyślić, została wkrótce i jest do dziś, moją żoną. Alicja została, wraz z rodzicami, wysiedlona z terenów polskich przez Sowietów.
Matce, która posiadała włoskie obywatelstwo, pozwolono wyjechać z dziećmi do Włoch. Ojciec musiał pozostać w Rosji i dopiero później udało mu się połączyć z rodziną. Alicja rozpoczęła studia medyczne w Bolonii, a ukończyła je po przeniesieniu się do Dublina. Ślub odbył się w Manchesterze w 1952-gim roku.


W Dublinie Polonia, choć nieliczna, była bardzo dobrze zorganizowana. Pewien wpływ na to miał fakt, że istniał tam przez dłuższy czas polski konsulat podlegający polskiemu rządowi emigracyjnemu. Należałem tam do organizacji polskich studentów w Dublinie liczącej około 100 osób. Irlandczycy odnosili się do Polaków z dużą życzliwością.


Po skończeniu studiów na wydziale fizyki znalazłem pracę w wielkiej firmie Metropolitan Vickers. Firma ta, produkująca sprzęt elektryczny zatrudniała do 30 tysięcy ludzi. Przyjęto mnie na wydział badawczy w dziedzinie wysokich napięć. Wynikło to stąd, że temat mojej pracy magisterskiej wiązał się z jonizacją powietrza. Dzięki przychylności profesora P. Nolana z U.C.D., mego promotora pracy magisterskiej, zostałem przyjęty na eksternistyczne studia doktoranckie, co umożliwiło mi kontynuowanie pracy i utrzymanie rodziny.
Uzyskałem doktorat (Ph.D.) w 1959-tym roku.


Pracując w Metropolitan Vickers zetknąłem się z polskimi inżynierami, którzy przyjeżdżali na przeszkolenie do Anglii w ramach licencji zakupowanych w Anglii przez polskie wytwórnie. Do moich obowiązków służbowych należało opiekowanie się nimi i przygotowanie tłumaczeń instrukcji angielskich na język polski. Kontynuowałem moje prace naukowe w dziedzinie wysokich
napięć, w ramach pracy w Metropolitan Vickers. Wygłaszałem od czasu
do czasu referaty naukowe w Uniwersytecie Manchester. Wiosną 1960-
go roku otrzymałem stanowisko wykładowcy na tym Uniwersytecie.
Poza pracą naukową i dydaktyczną zorganizowałem i przygotowywałem młodzież polską do egzaminu maturalnego z języka polskiego przy uniwersytecie londyńskim. W 1967-ym roku uzyskałem przy Uniwersytecie Manchester stopień naukowy doktora nauk (doctor of science), a w następnym roku oferowano mi katedrę.


W 1968-ym roku zdecydowałem się na przyjęcie zaproszenia z Uniwersytetu Manitoby na katedrę inżynierii elektrycznej. Żona Alicja zaczęła pracować w szpitalu weterańskim w Deer Lodge. Pierwsze dwie zimy naszego pobytu w Winnipegu były wyjątkowo ostre. Zaczęliśmy myśleć o zmianie klimatu. Przyjęto moją ofertę do Uniwersytetu Brytyjskiej Kolumbii w Vancouver. Tak się złożyło, że podczas mego pobytu w tym mieście, przez cały czas padał ulewny deszcz. To nas odstraszyło, bo nie po to wyjechaliśmy z Manchesteru, by zamienić go na inny deszczowy klimat. W tym samym czasie otrzymałem zaproszenie z Uniwersytetu w Windsor, by objąć kierownictwo nowo utworzonego wydziału inżynierii elektrycznej (Department of Electrical Engineering). Przyjąłem zaproszenie i w rezultacie pracowałem na tym stanowisku przez kolejnych osiem lat. Pamiętam, że jeszcze na
przyjęciu pożegnalnym w Winnipegu prorektor Uniwersytetu, profesor
Johnson zwrócił się do Alicji mówiąc: "If you ever lived on the Prairies
you always come back" (Jeśli kiedykolwiek mieszkałeś na preriach
zawsze do nich powrócisz). Później okazało się, że miał rację. W 1977
roku zaproszono mnie do Uniwersytetu Manitoby, aby objąć kierownictwo, znacznie większego niż w Windsor, wydziału inżynierii elektrycznej. W roku 1979-tym powierzono mi stanowisko dziekana fakultetu inżynierii (Dean of Engineering) odpowiedzialnego za zespół wydziałów inżynieryjnych takich jak elektryczny, mechaniczny, lądowo-wodny, geologiczny, przemysłowy, komputerowy i rolniczy. Piastowałem tę funkcję przez dwie kadencje, do 1989-go roku. W czasie tego okresu nastąpiło znaczne zwiększenie działalności dydaktycznej i naukowej fakultetu. Udało mi się przekonać władze prowincjonalne o konieczności wzmocnienia działów inżynieryjnych.
Szczególną pomoc i wiele zrozumienia w tym okazała była minister
rozwoju gospodarczego, pani Muriel Smith. W jednym tylko roku uzyskaliśmy 30-to procentowy wzrost funduszy na naukę. Dzięki temu powstały nowe działy jak inżynieria przemysłowa i komputerowa.


Dzięki dobrej sytuacji finansowej fakultetu miałem w tym czasie okazję zapraszać z Polski młodych inżynierów, i finansować ich studia postdoktoranckie. Część z nich pozostała w Kanadzie, lecz większość wróciła do Polski i zajmuje teraz poważne stanowiska na uniwersytetach i w przemyśle. Doświadczenie, które nabyli w czasie pobytu w Kanadzie okazały się przydatne i kilku z nich uzyskało habilitacje na podstawie prac wykonanych w Winipegu. Uważam, że był to najskuteczniejszy sposób pomocy Krajowi, niezależny od aktualnie panującego systemu politycznego. W swoich kontaktach z Krajem ograniczałem się zawsze i wyłącznie do wymiany naukowej. Komunizm przeszedł, a wiedza nabyta przez polskich inżynierów pozostała i służy Krajowi.


Z pomocą rządu Manitoby rozpocząłem, pierwszy w Kanadzie, program kształcenia miejscowych Indian (First Nation) na inżynierów. Napisałem około 200 prac naukowych w tym kilka podręczników w dziedzinie techniki wysokich napięć oraz zjawisk z nimi związanych. Podręczniki docierają do licznych czytelników na wielu uniwersytetach. Ułatwia to kontakty i gdziekolwiek jadę
napotykam na ich czytelników, zwłaszcza, że były tłumaczone na różne
języki. Bardzo pomocne okazują się również kontakty z moimi byłymi studentami i doktorantami, którzy w wielu krajach i uniwersytetach doszli do poważnych stanowisk. Poprzez nich zostaję zapraszany na gościnne wykłady i konsultacje.


W związku z moją działalnością naukową podróżowałem po wielu krajach. Starałem się rozwijać międzynarodową współpracę w dziedzinie inżynierii wysokich napięć oraz w opracowaniu programów kształcenia inżynierów w przyszłości. Uczestniczyłem w tematach badawczych finansowanych przez CIDA (Kanadyjska Międzynarodowa Agencja Rozwoju), IDRC (Międzynarodowa Centrala Rozwoju i Nauki). W ramach tych instytucji organizowałem prace i programy w Tajlandii, Malazji i w Chinach. Już w pierwszych latach po rewolucji kulturalnej i po złagodzeniu izolacji Chin, przyjechało do mnie dwóch pierwszych profesorów z Uniwersytet Xian a po nich szereg innych. Z uniwersytetem tym do dziś współpracuję i nadano mi tam tytuł profesora. Przy ich współpracy oraz finansowej pomocy IDRC, powstał czteroletni plan badawczy w Chinach, głównie w zakresie wyładowań
w gazach. W ramach tego programu wygłosiłem szereg wykładów na
chińskich uniwersytetach. Po zakończeniu tego programu Chińczycy
wysoko ocenili jego przydatność. Zwrócili się do mnie o osobiste pokierowanie kolejnym programem wdrożeniowym, w którym uczestniczyły dwa uniwersytety i dwa wielkie zakłady przemysłowe. W czasie naukowych urlopów (sabbatical) nawiązałem również współpracę z uniwersytetami w Japonii, Australii, Nowej Zelandii i Szwajcarii.

W roku 1984-tym Instytut Inżynierii Elektrycznej i Elektronicznej (IEEE) nadał mi Medal Stulecia (Centenial Medal) z dedykacją: "za wybitny wkład w dziedzinie inżynierii izolacji prądów wysokich napięć". W roku 1989-tym zostałem wybrany członkiem EEE za: "wybitny wkład w kształcenie inżynierów oraz w pracach nad izolacją prądów wysokich napięć i zjawisk jonizacji". W roku 1988-ym zostałem wybrany członkiem Kanadyjskiej Akademii Inżynierii (FCAE) za: "wybitny wkład w kształcenie inżynierów oraz w gospodarczy rozwój Kanady". Akademia ta może liczyć maksymalnie
250-ciu członków i jest instytucją doradczą Rządu Federalnego. Czas szybko mija i ze zdziwieniem przyjmuję do wiadomości fakt, że jeden z moich pierwszych doktorantów przeszedł już na emeryturę. Mimo iż przeszedłem już sam na emeryturę, rozwijam dalsze plany współpracy z Chinami.


Do Stowarzyszenia Polskich Kombatantów wstąpiłem jeszcze w Anglii. Po przyjeździe do Winnipegu dołączyłem do SPK Koła Nr 13. Choć nadmiar moich obowiązków zawodowych nie pozwalał mi na zbyt czynny udział w pracach Koła, to jednak staram się, w miarę możności, utrzymywać kontakt ze starymi towarzyszami broni, m.inn. z kolegą Kazimierzem Smolińskim, z którym nie tylko dzieliłem szkolną ławę w dywizyjnym gimnazjum w Modenie, ale również i służbę w 15- tym batalionie piechoty.


Podsumowując mogę powiedzieć, że jestem zadowolony ze swoich osiągnięć. Los potraktował mnie łaskawie, dał mi szansę i starałem się ją w pełni wykorzystać. Jeśli można sformułować receptę na powodzenie w życiu to z moich doświadczeń składają się na nie: trochę zdolności, trochę szczęścia, dużo ciężkiej pracy i uporu, dużo wiary w siebie, że mogę to zrobić nie gorzej a może lepiej niż przeciętni.


Muszę do tego dodać, że bardzo istotnym czynnikiem w moich zawodowych osiągnięciach okazało się pełne poparcie i zrozumienie wykazane przez rodzinę: pracującą, jako lekarz żonę Alicję oraz czworo dzieci. Córka Anna, urodziła się jeszcze w Dublinie, jest również lekarzem. Trzech synów, Jan, Ryszard i Piotr, urodzonych w Anglii, poszło moimi śladami i skończyło studia w inżynierii. Im wszystkim, w dużej mierze, zawdzięczam powodzenie.
 

 

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228