Urodziłem się w 1914 roku w Warszawie. Wybuchła właśnie 
	I-sza wojna
	światowa i Niemcy bombardowali Most Kierbedzia. Skończyłem Główną Szkołę 
	Handlową w Warszawie w 1937 roku i wstąpiłem do wojska, na podchorążówkę 
	artylerii w Zambrowie. Mieściła się ona w starych koszarach z czasów 
	Wielkiego Księstwa Warszawskiego. Były tam dwie baterie lekkie i
	dwie baterie ciężkie PAL (pułk artylerii lekkiej). Skończyłem ją ze stopniem 
	plutonowego podchorążego. Otrzymałem przydział do 27 PAL w Rembertowie. 
	Wkrótce potem odbyły się wielkie manewry w okolicach Czerwonego Boru. 
	Zostałem awansowany na sierżanta podchorążego. W następnym roku przeszedłem 
	pierwsze ćwiczenia oficerskie.
	Zbliżała się nieuchronnie wojna. 25-go sierpnia 1939 roku znalazłem się na 
	linii frontu, na dobrze przygotowanym przedpolu artylerii dywizyjnej. 
	Pełniłem funkcję oficera zwiadowczego baterii a później dywizjonu. Wydano 
	nam hełmy francuskie. Otrzymywaliśmy żołd - 2.80 zł za 10 dni i pół manierki 
	wódki czystej. Przyszedł rozkaz kopania schronów dla obserwatorów. 
	Przetrwaliśmy na swych stanowiskach do 3 września, gdy przyszedł rozkaz 
	wycofywania się na wschód. Musieliśmy się wycofywać bez oddania jednego 
	strzału. Niemcy przeważającymi siłami zaczęli nas okrążać. Byliśmy pod 
	stałym bombardowaniem niemieckich sztukasów. Przez cały dzień bombardowali 
	most pod Wyszkowem i wreszcie zapalili go. Przeszliśmy na wschodnią stronę 
	Bugu i zajęliśmy stanowiska obronne. 9-go września kolumna niemiecka odcięła 
	nam transport. Zostaliśmy bez paszy dla koni. Oficer 3-ej baterii popełnił 
	pomyłkę. Odprzodkował działa w nocy. Major Passendorfer polecił mi zbadać, 
	co się stało. Cofnąłem się 2.5 km i okazało się, że cała kolumna została 
	zablokowana. Wskutek tego opóźnienia czołgom niemieckim udało się odciąć 
	nasz transport.
	Niemcy zaczęli się wstrzeliwać w nasze 
	pozycje. Wyjechałem
	w kierunku Mińska Mazowieckiego. 5 km od Minnńska zaatakowały nas
	sztukasy, szczęśliwie, nieskutecznie. Po przejechaniu dalszych 15 km
	usłyszeliśmy ogień artyleryjski. Zakupiłem siano i chleb i postanowiłem 
	wracać do jednostki. Na zapchanej szosie spotkaliśmy cofające się oddziały 
	różnych jednostek. Mój pułk artylerii poniósł spore straty. Nie mogłem go 
	znaleźć. Wróciłem do wozu taborowego. Dołączyliśmy do pierwszego oddziału 
	artyleryjskiego 1-go pułku artylerii z Wilna. Mianowano mnie tu oficerem 
	zwiadowczym pułku. Dotarliśmy w okolice Kałuszyna. Zapowiadało się na 
	poważną akcję. Niemcy ustawili stanowiska karabinów maszynowych na 
	miejscowej szkole. Pozostała nam tylko jedna bateria. Zainstalowaliśmy 
	punkty obserwacyjne i zdożaliśmy niemieckie stanowiska i szkołę rozbić.
	Ogien ustał, ale z boku pozostało jeszcze silne gniazdo karabinów
	maszynowych. Zostało nam zaledwie 6 pocisków, ale wystarczyło, by
	gniazdo rozbić. Dostaliśmy jednak kilka trafień. Telefonista został ranny i 
	dochodził mnie jego jęk z pobliskiego rowu. Pod ogniem karabinów maszynowych 
	przywarłem w koleinach do ziemi. Oberwałem w nogę i nasz punkt artyleryjski 
	został zlikwidowany. Udało mi się odnaleźć swego konia i pojechałem szukać 
	swego oddziału. W nocy z 11-go na 12-ty września ruszyliśmy na Mińsk 
	Mazowiecki w sile 5-ciu pociągów. Wojsko, policja państwowa i rezerwa. 
	Dowódzcą transportu był pułkownik Zieliński (lub
	Ziółkowski). Oczekiwaliśmy ataku Niemców od strony Siedlec. Przyszedł rozkaz 
	ściągnięcia dział z platform kolejowych. Ściągnęliśmy dwa działa i 
	ustawiliśmy je na stanowiskach. Nasz pociąg pancerny pamiętał jeszcze rok 
	1920-ty. Lokomotywa była dobrze opancerzona, były również przeciwlotnicze 
	karabiny maszynowe. Wieczorem wyszło z okolicy Siedlec natarcie niemieckich 
	czołgów. Muszę tu opowiedzieć o szarży kawalerii na te czołgi.
	Odbyło się to jednak inaczej, niż to przedstawiają często historycy. 
	Kawaleria podsunęła się do czołgów z flanku za osłoną lasu i tam stanęła 
	niezauważona w odległości 300 m. W szybkim ataku z boku zarzucili czołgi 
	granatami. Trzy czołgi zostały unieruchomione, reszta się wycofała.
	Niemcy zaczęli zamykać kocioł. Zaczęliśmy się 
	wycofywać bagnami rzeki Kostrzyń. Rano znaleźliśmy się w beznadziejnej 
	sytuacji. Opadła gęsta mgła jak mleko. Pod jej osłoną wycofywaliśmy się na 
	południe. Dołączyłem do oddziału kawalerii, który doszedł w nocy w okolice 
	Garwolina. Dotarłem do nadleśnictwa Izdebna. Zmieniłem bieliznę, mundur, dwa 
	kolty. Pułkownik Więckowski bierał żołnierzy i szykował grupę na odsiecz 
	Warszawy. Po zweryfikowaniu zostałem oficerem żywnościowym. Zdobyliśmy 
	sztabowy wóz niemiecki. Przebieraliśmy żołnierzy w niemieckie mundury i w 
	takim przebraniu jechali szosą na Warszawę na zwiad.
	Tu po raz pierwszy usłyszałem przez radio 
	apel generała Sikorskiego z Paryża nawołujący do przedzierania się przez 
	granicę do oddziałów polskich we Francji. Radził pójść na Rumunię lub Węgry. 
	Inni chcieli przebijać się na Litwę. Wymieniłem dwa kolty na konia (sławna 
	Winda). Zakopaliśmy broń w lasach garwolińskich i ruszyliśmy na południe. 
	Dotarliśmy do wioski Humań na granicy słowackiej. Przewodnik wprowadził 
	naszą grupę liczącą 12 -tu żołnierzy do wioski ukraińskiej. Oddaliśmy 
	wszystko co mieliśmy miejscowym Łemkom, dali nam w zamian za to zawszone 
	ubrania. Ukraińcy zameldowali nas Niemcom i dostaliśmy się do niewoli. 
	Przewieziono nas do Komańczy, potem do więzienia w Sanoku. Volksdeutsch 
	odczytał nam wyrok
	śmierci. Czekaliśmy dwa dni i jedną noc. Pułkownik zdołał się jednak
	dogadać, w wyniku czego załadowali nas na ciężarówkę i dowieźli do Mościc, 
	do wielkiego transportu jeńców wojennych. Z miejsca rozpoczęliśmy planować 
	ucieczkę. Niemcy sporządzali listy obecnych w wagonach, a my natychmiast 
	przesiadaliśmy się do innych wagonów. W Krakowie zatrzymano wyższych 
	oficerów.
	Dostałem przydział do Stalagu 6D w 
	Dortmundzie. Przywitała nas na dworcu w Dortmundzie stara miejscowa Polonia. 
	Stare kobiety płakały na nasz widok. Zawieźli nas do "Sportpalast". Teren 
	otoczony był drutem kolczastym, ponad nim umieszczone reflektory. Karabiny 
	maszynowe były skierowane wprost na nas. Wyżywienie dostawaliśmy bardzo 
	kiepskie. Wkrótce rozwieziono nas na komenderówki. Znałem język niemiecki i 
	podawałem się za szeregowego. Niemcy proponowali mi współpracę, ale szybko 
	udało mi się dostać do "bauera". W aktach moich znaleziono jednak, że jestem 
	oficerem i odesłano mnie spowrotem do Stalagu. Przekupiłem Volksdeutcha i 
	wykreślił moją
	oficerską ewidencję i znów udało mi się dostać do "bauera". Można się
	było wówczas przepisywać na listę cywilną. Odradzałem żołnierzom aby tego 
	nie robili. Póki jesteśmy wojskiem, podlegamy Konwencji Genewskiej. Ktoś 
	zdradził i znów mnie odesłano do Stalagu 6C. Po raz pierwszy widziałem tam 
	angielskich jeńców z Dunkierki. Ta pierwsza grupa angielskich żołnierzy 
	bardzo nam zaimponowała. Byli głodzeni i wycieńczeni. Zorganizowaliśmy akcje 
	pomocy. Przesyłaliśmy im nocą bochenki chleba.
	W Oberlangen byłem w baraku nr.10. Kilku 
	naszych jeńców zdołało uciec. Wywieźli nas do Hofnungstall. Był tam 
	morderczy obóz ćwiczebny dla niemieckiego wojska. Odbywała tam ćwiczenia 
	armia Africa Corps. Pracując codziennie w kolumnach karnych widzieliśmy tam 
	najbrutalniejsze metody szkolenia wojskowego. Wyczerpanych doszczętnie 
	żołnierzy kopano brutalnie. Na ścianach znaleźliśmy napisy "Wannerheim, du 
	mördered meine Jugend" (Wannerheim, morderco mojej młodości). Malowaliśmy 
	farbą czołgi przeznaczone do walk w Afryce.
	Ucieczki były na porządku dziennym. 
	Zorganizowano specjalny komitet organizacji ucieczek. Próbowałem uciekać 
	trzy razy. Dwukrotnie zostałem złapany. Za pierwszą dostałem 12 dni aresztu, 
	za drugą 28 dni bunkra. Dostałem się do szpitala Heppenheim. Szpital był 
	opanowany przez podziemną organizacj“ MAKKI. Zgłosił się do mnie Francuz 
	Leclerque. Wydano rozporządzenie, że wszyscy jeńcy francuscy mogą wracać do 
	Francji. Sanitariusze byli jednocześnie kurierami. Powierzyli mi zadanie, za 
	wykonanie którego mogłem się dostać do ich organizacji. Polecono mi wykraść 
	pułkownika Bratkowskiego, który symulował obłęd. Niemcy chcieli go
	zlikwidować. Trzeba go było wyprowadzić na wolność. Udało mi się to zrobić 
	przy współpracy wielu ludzi. W nocy w Wielki Czwartek wyprowadziłem go przez 
	duży mur po drabinie. Ubrany był jak Niemiec, znał dobrze niemiecki. Niemcy 
	zorientowali się o jego ucieczce w poniedziałek i ogłosili, że go złapali. 
	Później jednak spotkałem go w Anglii. Współpracowałem z Makki'stami. Pod 
	podłogą ukrywaliśmy pakiety przeznaczone dla zestrzelonych lotników. 
	Dostarczano nam informacji, w których miejscach mamy składać te pakunki. 
	Ukrywaliśmy je pod podłogą domków na narzędzia.
	Naleóa»em do Polskiej Organizacji Podziemnej. 
	W 1944 roku
	przyjecha» do mnie »cznik. Komórka zosta»a nakryta. Powieďli mnie
	transportem do obozu, ale znów uda»o mi si“ uciec. Wojna wchodzi»a
	w ostatni faz“.
	Natrafiłem wreszcie na Amerykanów we 
	Frankfurcie. Moim zadaniem było opóźniać akcje odsyłania jeńców na wschód. W 
	Frankfurcie było już 3600 odbitych jeńców polskich. Byłem tłumaczem, bo 
	znałem niemiecki i angielski. Amerykanie wydzielili w Romerstadt 5 ulic, 
	gdzie miałem umieścić Polaków. Przystąpiliśmy do wysiedlenia Niemców. Wolno 
	im było zabrać ze sobą tyle, ile mogli unieść w ręku. Dwie środkowe ulice 
	przydzielono rodzinom a skrajne
	ulice - samotnym. Nastąpiło wśród Polaków typowe dla takich warunków 
	rozprzężenie, pijaństwo, demoralizacja.
	W kwaterze głównej Eisenhowera pracował 
	kapitan Zieliński. Zaproponowałem za jego pośrednictwem odesłanie polskiego 
	oddziału do gen. Andersa. W Marsylii załadowano ich na okręty i przewieziono 
	do Korpusu. Do tego dołączono mi 1200 Polaków z niemieckiej armii. Było 
	sporo szemrania, gdy Polakom z niemieckiej armii nie przydzielono 
	papierosów. Zebrałem sierżantów z obu stron. Przeprowadzili zbiórkę i 
	przydzielono Polakom z niemieckiej armii po trzy papierosy. Wkrótce 
	postarali się o inne mundury a niemieckie wyrzucili za burtę. Miałem sporo 
	pieniędzy w plecaku i bałem się, że mi je ktoś ukradnie.
	Przypłynęliśmy do Taranto. Transport odbierał 
	major Niemira. Zdałem mu raport i przekazałem plecak z pieniędzmi. 
	Podzieliliśmy ludzi na grupy po 50 osób i załadowaliśmy na samochody 
	ciężarowe. Siadłem w kabinie. Przy kierownicy zasiadła przystojna 
	dziewczyna. Przedstawiłem się jej: " Klimaszewski". Okazało się, że ona też 
	Klimaszewska. Zameldowałem się generałowi Przewłockiemu, już w mundurze 
	amerykańskim. Generał był bardzo wyczulony na porządne ubranie. Mianował 
	mnie oficerem oświatowym i łącznikowym do Misji Brytyjskiej.
	Skończyła się wojna. Redagowałem gazetę. W 
	lipcu 1946-go roku pojechałem do Anglii z Korpusem. Organizowano wtedy 
	Korpus PKPR. Nie chciałem się na to początkowo zgodzić. Wysłano mnie na kurs 
	nauczycieli. Uczono angielskiego metodą Barnarda. W ciągu 6-ciutygodni 
	żołnierz mógł opanować znajomość 6000 słów.
	Z Kanady zaczęły dochodzić wiadomości o 
	trudnościach z żołnierzami-kombatantami. Wysłano kilku z nas do Kanady, do 
	Winnipegu. Pojechałem razem z ks. Malakiem i Ostrowskim. Warunki pracy w 
	Winnipegu były fatalne. Spotkałem się tu z Czubakiem, Wlizło, Ilkow'em. 
	Winnipeg był bardzo polskim miastem i przyjaźnie przywitał polskich 
	żołnierzy. Sporo było młodych pań. Wiele romansów. Serdeczna atmosfera, dużo 
	wódki w "Sokole". Przydarzyło
	mi się tu zachorować na żółtaczkę.
	W roku 1948-ym odbył się w Manitobie pierwszy 
	Zjazd SPK. Zostałem Prezesem. Skończyła się kampania kopania buraków. Cały 
	Zarząd SPK znalazł się w okolicy Winnipegu: Wawrzyńczyk, Klimaszewski, 
	Mossakowski, Kiryluk. Całą zimę pracowaliśmy jako drwale. Utrzymywaliśmy 
	łączność z Winnipegiem. Pracowaliśmy na 94-tej mili. Korespondencja była 
	podawana do przejeżdżającego pociągu na specjalnie skonstruowanym, 
	zakrzywionym kijku. Z pociagu pocztę wyrzucano na śnieg. Zainteresowało się 
	tym RCMP.
	Przyjechało trzech panów i zbadało zawartość, w tak niecodzienny sposób 
	przekazywanych, przesyłek.
	Na wiosnę 1948-go roku dostaliśmy już pracę w 
	Winnipegu. Wieczorami pracowaliśmy w redakcji tygodnika "CZAS" nad 
	organizacją miejscowego Koła i I-go Ogólno-Kanadyjskiego Walnego Zjazdu. Na 
	Zjeździe tym wybrano kolegę Ostrowskiego na prezesa. Ja zostałem 
	wiceprezesem. Do Zarządu weszli Kaczmarek i Wielobob. Jedna z uchwał mówiła, 
	że SPK powinna mieć przedstawiciela przy rządzie federalnym w Ottawie, który 
	byłby odpowiedzialny za takie sprawy jak opieka szpitalna itp. Ministerstwo 
	zaangażowało mnie do tej funkcji. Zostałem zaszeregowany jako pracownik 
	państwowy 6-tej klasy z uposażeniem 165 dolarów na miesiąc. Zamieszkałem u 
	generała Sznuka. To on wprowadził mnie w świat Polonii, bardzo przychylnej
	naszej sprawie kombatanckiej. Pracowaliśmy nad statutem, który dawał
	by nam prawo do samodzielnego działania na terenie Kanady, bo formalnie 
	byliśmy oddziałem stowarzyszenia brytyjskiego. Oddaliśmy go firmie 
	prawniczej do sfinalizowania. Utrzymaliśmy punkty, które mówiły o 
	niepodległościowym charakterze stowarzyszenia. W 1954 roku statut był gotowy 
	i mogliśmy go rozesłać do wszystkich kół terenowych, które otrzymały w ten 
	sposób osobowość prawną.
	W roku 1949 poznałem w Ottawie Kanadyjkę, 
	sekretarkę wiceministra i ożeniłem się z nią. Zgodnie z obowiazującymi 
	przepisami z małżeństwa pracującego dla rządu jedno musiało zrezygnować. 
	Kontrakty zawarte o pracę dla kombatantów już się skończyły. Ubezpieczenia 
	Blue Cross dla kombatantów zostało już załatwione. Zajmowałem się teraz 
	sprawami przesiedleńców (displaced persons). W tym samym roku zaczęły 
	przyjeżdżać Polki do pracy w charakterze pomocy domowej i pielęgniarek. 
	Byłem za te sprawy odpowiedzialny.
	Przeniosłem się do Thunder Bay. Rozpocząłem 
	pracę jako księgowy w firmie pana Malickiego "Dry cleaning" i skład futer. 
	Wawrzyńczyk dostał się do papierni w Marathon. Ściągnął mnie tam i początkowo 
	pracowałem jako laborant. Otrzymałem mieszkanie i mogłem już sprowadzić 
	żonę. W 1951-szym roku kupiliśmy już własny dom. Awansowałem w tym czasie do 
	stanowiska technika. Następnie przeszedłem do działu zaopatrzenia jako 
	zastępca głównego księgowego. Pracowałem tam przez szereg lat. Niestety w 
	1957-ym roku zaczęła chorować poważnie żona. Leczenie na prowincji było
	trudne i z tego powodu wyjechaliśmy do Ottawy, gdzie była lepsza opieka 
	lekarska. Następnie pracowałem przy budowie linii gazu ziemnego z Alberty. 
	Po dwóch latach kontraktu przeniosłem się do innej firmy na stanowisko 
	kierownika działu rachunkowego. Potem do firmy konstrukcyjnej jako manager i 
	później kierownik. Pracowałem przy budowie dzielnic mieszkalnych i dobrze mi 
	się powodziło. Zdrowie żony wymagało jednak dużych nakładów finansowych i 
	doprowadziło do zadłużenia się. Przeniosłem się do pracy w handlu.
	Przez większość czasu pobytu w Kanadzie 
	pracowałem na różnych stanowiskach organizacyjnych w SPK. Załatwiałem różne 
	sprawy, jak ubezpieczenia "Blue Cross" i inne. Przez większość czasu byłem 
	członkiem zarządu.
	W 1984-tym roku przeniosłem się do Viktorii. 
	Zamieszkałem naprzeciw Domu Polskiego i zapisałem się do ich Stowarzyszenia, 
	którego działalność z upływem lat uległa osłabieniu. Biblioteka została 
	zaniechana, szkoła polska nieczynna. Zorganizowałem koło SPK. Z Funduszu 
	Milenium otrzymaliśmy 2000 dolarów na prace społeczne. Fundujemy sobie 
	sztandar Koła. I tak się złożyło, że jeden z najstarszych kombatantów 
	założył najmłodsze Koło w Kanadzie.