Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

PIOTR  POLAŃSKI

 

 

Piotr Polański

WSPOMNIENIA
Spisane
w maju 1986

 


Urodziłem się 28.listopada 1910 w miasteczku Krasiłów, powiat Starokonstantynów, województwo wołyńskie. Rodzice moi mieli gospodarstwo rolne. Jako młody chłopak pomagałem rodzicom na gospodarce. By» to okres wojenny, szkoły były częściowo zamknięte . Rodzice nie chcieli i ja nie chciałem chodzić do szkoły rosyjskiej. Uczyłem się w domu po polsku. Było nas w rodzinie trzech braci. Ja byłem najmłodszy. Ojciec zmarł wiosną 1916-tego roku, została matka i nas trzech. Najstarszy brat został powołany do armii carskiej. Był tam niecałe dwa lata, służył w Połtawie. Po przewrocie bolszewickim w 1917-tym roku armia
rosyjska rozleciała się i brat wrócił do domu. Przebywał tu pół roku i
wstąpił do organizujących się oddziałów polskich i później, po roku 1920-tym pozostał w Polsce, a my z matką zostaliśmy na miejscu w Związku Radzieckim. Brat od czasu do czasu odwiedzał nas. Przechodził nielegalnie przez granicę. W 1923 roku w styczniu postanowił zabrać mnie do Polski do siebie, abym mógł pójść do szkoły Było to w zimie w styczniu. Zabraliśmy ostatnie konie i sanie i wyruszyliśmy koło 9-go stycznia o 4-tej rano. Jechaliśmy bocznymi drogami i dojechaliśmy do granicy polsko sowieckiej koło miasteczka Bazalia. Tam przekroczyliśmy pomiędzy dwoma budkami
wartowniczymi. Żaden wartownik nie wyszedł ze swoich budek ani po stronie sowieckiej, ani po polskiej. Żołnierze sowieccy wiedzieli, że kto jedzie tak śmiało, nie jedzie prawdopodobnie z pustymi rękoma, że lepiej się nie pokazywać. Faktem jest że mieliśmy pistolet za cholewą. Brat miał mauzera ja - partabellum. Miałem wtedy 12 lat. Matka i drugi brat starszy ode mnie zostali po stronie sowieckiej i dołączyli do nas później.


Zamieszkałem u brata w powiecie zbaraskim a później przeniosłem się do Białozórki w woj. wołyńskim. Brat dostał tam posadę, płatną i tam zaczęliśmy od nowa gospodarzyć. W 1927-ym roku zdecydował się wyjechać do Kanady z dwoma córeczkami, a myśmy zostali na gospodarce aż do wojny. Nigdy nie planowałem, aby wyjechać z Polski do Kanady.

Ukończyłem 7-mio klasowa szkołę powszechną w Białozórce. Rozpocząłem szkołę rzemieślniczo-przemysłową, ale musiałem ją przerwać z braku pieniędzy. Zgłosiłem się do ochotniczej służby wojskowej. Dwa lata służyłem w I-szym dywizjonie samochodowym w Warszawie, a następnie wróciłem do pracy na gospodarce. Później pracowałem, dorywczo przez trzy lata, w Urzędzie Gminnym jako sekretarz.

W 1938-ym roku czuło się, że groźba wojny wisi w powietrzu . W 1939-tym wiedziało się napewno, że będzie wojna, ale trudno było przewidzieć kiedy.

Ogłoszono mobilizację. Musiałem się stawić do wojska w dniu 30-go sierpnia 1939-go roku do Łucka, do 12-go batalionu pancernego. Nie braliśmy udziału w akcji zbrojnej, bo byliśmy przeznaczeni do dyspozycji Naczelnego Wodza. Wzywano nas poraz pierwszy około 11-go września, aby jechać pod Warszawę . Niestety przyszło odwołanie, musieliśmy się rozładować i skierowano nas na południe kraju. Na naszych oczach zbombardowano nowiutkie koszary. Szczęśliwie byliśmy rozrzuceni w terenie, przeważnie w koloniach niemieckich, których tam było wiele. Załadowaliśmy się w Dubnie na pociąg i zajechaliśmy do Radziwiłowa. 13-go września o świcie
lotnictwo niemieckie zaatakowało nas. Musieliśmy się rozładować, zjechać w lasy i ruszyliśmy dalej na Brody i na Brzeżany. Byliśmy wielokrotnie bombardowani, dlatego posuwaliśmy się głównie nocą. Blisko Kołomyji spotkaliśmy trzy sowieckie czołgi z załogą około 18- tu ludzi, którzy zachęcali nas do pozostawienia sprzętu i broni i mówili, że nic nam się nie stanie, że możemy rozejść się do domów. Oczywiście nie usłuchaliśmy ich zachęty. Mówili, że przychodzą nam z pomocą . Dowódca nasz zapytał ich wtedy dlaczego nie walczą z Niemcami. Nie otrzymał na to żadnej odpowiedzi poza uśmiechem na twarzy i wzruszeniem ramion. Nasz oddział był w sile kilkudziesięciu czołgów, więc nie mogli zaryzykować siły, bo dalibyśmy sobie z nimi radę. Mieliśmy najnowsze, w tym czasie, czołgi francuskie, ale bardzo wolne, przeznaczone do współdziałania z piechotą. Na szosie osiągały szybkość 26 km/godz. a w terenie 18 km/godz. Były uzbrojone w działko ppanc. i szybkostrzelny karabin maszynowy. Załoga składała się z dwóch ludzi. Po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że zgubiła się cała nasza kompania gospodarcza. Później, w Syrii, spotkałem
dwóch żołnierzy z tej właśnie kompanii gospodarczej, którzy powiedzieli mi, że czołgi sowieckie nakazały im zjechać na pola i ustawiać samochody w grupy według ładunku. Kilka samochodów z tyłu kolumny widząc, że dzieje się coś niedobrego, skierowało się na boczne drogi i przekroczyło granicę węgierską. Nasz oddział ruszył na Kołomyję, uzupełnił paliwo do czołgów i ruszyliśmy dalej na Kosów. Musieliśmy się zaopatrzyć w żywność, ale poza jabłkami trudno było dostać coś innego. Droga wiodła dalej na Kuty nad Czeremoszem. Tam przekroczyliśmy most z 18-go na 19-ty września i po północy wkroczyliśmy do Wyżnicy po rumuńskiej stronie. Ustawiliśmy w
szeregu czołgi na jednej ulicy a samochody na drugiej. Udaliśmy się na
spoczynek. Rano ruszyliśmy w dalszą drogę na Storożyniec i tam zapowiedziano nam, że mamy zdawać sprzęt i broń. W naszym transporcie było około 200 ludzi. Sprzęt zdawano przed komisją polsko-rumuńską. Broń indywidualną rzucano na kupy. Moment był bardzo krytyczny i przykry. Żołnierz po oddaniu broni stawał się po prostu niewolnikiem. Załadowaliśmy się do pociągu. W ostatniej chwili Rumuni opamiętali się, że nie mają kierowców do czołgów, aby je odprowadzić na punkt zborny. Zwrócili się do dowódcy, aby zostawić po jednym kierowcy na czołg. Dowódca zgodził się na to, pod warunkiem, że kierowcy zostaną dołączeni do naszej grupy. Niestety nie dotrzymali umowy i nie wiemy, co się z nimi stało. W Rumunii
były ponad 23 obozy wojskowe rozrzucone po całym kraju.


W Rumunii nie ma straży pożarnych i traktują ich jako wojsko. Dlatego też oddziały naszej straży pożarnej, zostały potraktowane jako wojsko. Dojechaliśmy do miasteczka Karafat nad Dunajem. Ulokowano nas w opuszczonych koszarach. Przywieźli słomę w balach i rozłożyli ją na cemencie. Stacjonowaliśmy tam dwa miesiące. Przez pierwszy miesiąc było ciepło. Można było kąpać się w Dunaju. Wyżywienie było skromne. Przydzielali nam 1 kg bochenek chleba na dwóch ludzi. Posiłki rano, składały się z kawy z suszonych cukrowych buraków, na obiad zupa z kartofli zakraszoną cebulą na oliwie. Było nas w tym obozie 2000 ludzi. Dostaliśmy trzy kociołki i dwa worki kartofli. Gdy ktoś miał pieniądze, można było kupić od Rumunów winogrona. Niczego więcej nie mieli. Chcieli nawet kupować od nas chleb. Po dwóch tygodniach zarządzono wymianę złotówki na leje.
Płacili 20 leji za złotego. W obozie wolno było wymienić 300 zł dla oficerów a po 200 złotych dla szeregowych. Nam wymienili tylko po 100 zł a resztę zwrócono. Dowódcy obozu otrzymali zalecenia aby w pierwszej kolejności organizować ucieczkę lotnikom, potem broni pancernej a następnie innym broniom. Lotnikom udało się więc łatwo uciec przez Dunaj. Za parę leji przewozili przewoźnicy do Jugosławii, dalej do Włoch i do Marsylii. W pierwszym okresie było łatwiej, zanim władze rumuńskie nie wydały zarządzenia ludności, aby wyłapywała uciekinierów. W naszym obozie było wielu pancerniaków . Pamiętam nazwiska tych pancerniaków, którzy uciekali wtedy ze mną: Kubacki, Szpakowski, Matacz, Kopciuch, Nowak. Spotkałem ich potem w Bejrucie 3 miesiące później. Opowiedzieli mi, że złapali ich Rumuni i wsadzili do karnego obozu w Fagaras. Udało im się stamtąd wydostać do Syrii. Ja przedostałem się do Syrii z Rumunii. Zgrupowano nas w Rumunii do jednego większego obozu - 12 000 ludzi. Druty kolczaste,
co 50 metrów latarnia na słupie, wartownik co 100 metrów. Wydostanie się z obozu było trudne, ale w pierwszych dniach puszczali do miasteczka więc można było uciec. W pierwszych dniach przyłapano grupę oficerów. Aresztowano ich, bo mieli broń ze sobą. W nocy oficerowie rozwalili ściany i pouciekali. Przy tej okazji aresztowano również mnie z kolegą. Nie dali nam jeść. Strażnik zakupił nam trochę chleba. Udało nam się uciec z obozu. Na granicy jugosłowiańsko- rumuńskiej czekaliśmy na transport. W międzyczasie Włosi opowiedzieli się po stronie Niemców i wstrzymali transporty w interesującym nas kierunku. Musieliśmy odesłać wszystkie paszporty wystawione na Marsylię i przerobiono je na Syrię do Bejrutu. Po
tygodniu przyszły papiery. Wydano paszporty, ale tylko jednemu na 10
ludzi oraz bilety do Konstancy nad Morzem Czarnym. Przejeżdżaliśmy przez Bukareszt. Nakazano nam wchodzić do pociągu po dwóch do wagonu. Byliśmy więc rozrzuceni po całym pociągu. Dalsza trasa prowadziła do Konstancy. Tam czekali na nas ludzie i natychmiast przewodnicy poprowadzili do lokalu, gdzie wydano nam posiłek. Cała ta akcja była świetnie zorganizowana. W Turnoseweryn szef policji miasteczka, pijak, przychodził do obozu na posiłek. Hotel musiał dać mu obiad i wódkę. W przeciwnym wypadku nakazywał złapać kilku naszych i trzeba było negocjować i wykupywać. Czekaliśmy tam około 10 dni. Wreszcie przyszedł statek "Besarabia" . 30-go maja załadowaliśmy się na statek i Morzem Czarnym popłynęliśmy poprzez Cieśninę Dardanele. Cieśnina jest tak wąska, że statek bezmała ociera się o skałę. O świcie wyszliśmy na Morze
Marmara. Na widnokręgu ukazał się statek kanadyjski, patrolujący rejon. Na sygnał zatrzymaliśmy się, skontrolowali dokumenty statku z kapitanem. Po pół godziny ruszyliśmy w dalszą podróż do Pireusu na południu Grecji. Dobraliśmy tam kilku naszych uciekinierów. Panował tam system angielski i o czwartej po południu dokerzy zeszli z pracy nie kończąc wyładunku. W efekcie musieliśmy nocować w Pireusie. Nie wypuszczono nas na ląd i handlowaliśmy przy pomocy sznurków z Grekami, otaczającymi nasz statek na małych łodziach. Następnego dnia wolno wyjechaliśmy z portu, bo był zaminowany. Ruszyliśmy na południe w kierunku na Tel Aviv do Palestyny. U wejścia do Tel Aviv był zatopiony statek. Barki zabrały 10-ciu emigrantów żydowskich i statek nie doszedł do portu. Wszyscy Żydzi na barkach mówili do nas po polsku. Statek ruszył dalej do Haify i po 20-tu minutach ruszyliśmy
do Bejrutu. Przypłynęliśmy do Bejrutu po południu 4-go czerwca 1940-go roku. Czekali na nas z oddziału z ewidencją. Wyczytywali nazwiska grup. Naszą grupę przyjął rotmistrz Znaniewski. Odczytał wszystkich pancerniaków. I znów obóz zborczy, komisja lekarska. Zakwaterowali nas w namiotach. Roiło się od komarów. Dali nam dużo baraniny, że trudno było wszystko zjeść. Zaczęło się spisywanie ewidencji. Trwało to cztery dni. Wyruszyliśmy wreszcie pociągiem do Homsk, miejsca postoju brygady, około 400 km od Bejrutu. Zakwaterowano nas w koszarach po Legii Cudzoziemskiej. W ciągu dnia mieliśmy ćwiczenia, musztrę z karabinami. Przydzielono mnie do Dywizjonu Rozpoznawczego Brygady Karpackiej. Wkrótce zorganizowano pierwszy szwadron. Miał on konie i muły do
karabinów maszynowych. Mój, drugi szwadron, posługiwał się motocyklami. Dostaliśmy motocykle z przyczepkami i francuskie samochody 1.5 tonowe citroen. Karabiny maszynowe francuskie typu hochkis na podstawach moździerzy 81 mm. Byłem specem od karabinów maszynowych i moździerzy. To był mój żywioł. Ćwiczenia odbywały się rano, potem w południe była kilkugodzinna przerwa ( sjesta), bo brakowało tchu od gorąca. Umundurowanie było również francuskie. Na noc - sukienne spodnie i sukienne bluzy, do tego sweter i kamizelka futrzana bez rękawów i szal. Trzeba nim było zawijać się by nie zaziębić nerek, gdy się szło w nocy na służbę. Różnica temperatury między dniem a nocą była bardzo duża. W dużej odległości od obozu widzieć było można góry Kaukazu ze śniegiem na
szczytach. 18-go czerwca 1940-go roku radio doniosło, że Francja skapitulowała. Dowódcy oddziałów poinformowali nas o tym, co się stało. Zapowiedzieli, że nie wiedzą, co Francuzi zechcą z nami uczynić Jeśli zechcą walczyć, to i my będziemy walczyć z nimi. Jeśli zechcą nas rozbroić, wtedy będziemy próbować przebijać się do Palestyny z bronią. Palestyna graniczy bezpośrednio z Syrią. Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Niemcy zażądali od rządu francuskiego w Vichy, aby wojsko francuskie w Syrii poddało się im. Dowódca francuski, generał Miterhauser, początkowa oświadczał, że będą się bić. Po trzech dniach otrzymał jednak inne rozkazy poddania się Niemcom. Zażądał wtedy od nas zwrotu uzbrojenia. Postanowiliśmy nie oddać. Żołnierz bez broni jest niewolnikiem, popychadłem. Zdecydowaliśmy walczyć, gdyby doszło do przymusowego zdawania broni. Dowódca francuski, widząc nasz opór, zezwolił na przejście do Palestyny pod warunkiem jednakże oddania działek ppanc. Większość oddziałów wyjechała pociągami wcześniej. Nasz szwadron motorowy miał jechać drogą kołową. 9-go czerwca ruszyliśmy z Homsk do Damaszku w kierunku granicy palestyńskiej. Byliśmy przygotowani, że Francuzi zechcą nas rozbrajać, gdy będziemy się posuwali rozciągniętą linią na pustyni.
Przygotowaliśmy się na tę ewentualność i na każdym samochodzie był
karabin maszynowy i moździerz. W motocyklach kierowca i załoga w koszu z karabinem maszynowym. W razie zaskoczenia każda grupa była w stanie jakiś czas się bronić. Jednakże Francuzi nie próbowali nas rozbroić.


Było nas w obydwu szwadronach około 200 ludzi. Nad jeziorem Genezaret zarządzono dwudniowy postój. Panowały ogromne upały. Co pół godziny chodziliśmy się kąpać do jeziora. Na karabinach rozwieszaliśmy koce, aby stworzyć trochę cienia. Czwartego dnia wyruszyliśmy do obozu angielskiego, do Latrun, 30 km od Tel Avivu. Ulokowaliśmy się w namiotach. Niedaleko był klasztor Trapistów. Od czasu do czasu wpadaliśmy do klasztoru na szklankę dobrego wina. 3-go października ruszyliśmy promem, przez Kanał Sueski do Welcantarat. Przejechaliśmy przez cały Egipt do Aleksandrii. Stacjonowaliśmy na przedmieściu Mex. Szwadron konny pozostał w terenie pustynnym, a drugi szwadron przerzucono nad kanał łączący Morze Śródziemne z jeziorem za Aleksandrią. W czasie deszczów, woda z jeziora wystąpiła z brzegów i zaczynała zagrażać miastu. Wtedy wypompowano wodę do Morza Śródziemnego. II-gi szwadron miał zadanie pilnowania stacji pomp. Prócz tego pilnowaliśmy hydrantów wody słodkiej. Techniczna obsługa była egipska, a my tylko pilnowaliśmy 24 godziny dziennie, aby nie było
sabotażu, czy zatrucia wody. W lutym wyjechaliśmy szwadronem na pustynię zachodnią blisko Pustyni Libijskiej koło Sidi Barani. Włoska armia została rozbita i ściągaliśmy jej sprzęt. Samochody, działa, carriersy. Trwało to prawie dwa miesiące. Wróciliśmy z powrotem pod Aleksandrię.

Niemcy uderzyli w międzyczasie na Grecję, na Kretę. Naszą brygadę przygotowali Anglicy do przerzutu do Grecji. Byliśmy gotowi do załadowania na okręty, gdy w ostatniej chwili, w nocy przyszła wiadomość, że Grecja zajęta przez Niemców. Zatrzymano nasz transport. Anglicy zajęli Somali włoskie, potem Syrię. Niemcy weszli w tym czasie do Afryki. Dywizja australijska nie dopuściła do zajęcia Tobruku. Po 4-ech miesiącach Australijczycy byli już przemęczeni i naszą brygadę wysłano wtedy do Tobruku, żeby ich zluzować. Przejęliśmy więc wspólnie z batalionem czeskim od Australijczyków odcinek nad morzem. Byliśmy cztery miesiące w oblężeniu. Nieprzyjaciel był daleko, ale każdej nocy chodziło się na patrole na przedpolu. W rejonie szwadronu było tylko dwóch obserwatorów w małym namiocie. Trzeba było cały dzień obserwować przez lornetkę, notować każdy ruch, namierzać kąty, notować każdy strzał. Wysyłało się raport około godziny 5-tej do oficera wywiadowczego. Goniec zabierał raport, wycofywał się z bunkra na czworakach. Ja z drugim partnerem zostawaliśmy na noc. Musiałem przez dwa tygodnie dźwigać ten ciężki karabin maszynowy. Mieliśmy ciche buty gumowe. Byłem bardzo zmęczony, a mimo to trzeba jeszcze było pełnić służbę w szwadronie.

Po Tobruku wywiązały się ciężkie walki z wojskami generała Rommla. Widzieliśmy masy czołgów zniszczonych po obydwu stronach. Nasze oddziały brały udział w pościgu, całą brygada prócz naszego pułku. Dostaliśmy rozkaz wyjazdu do Egiptu na szkolenie motorowe. Jechaliśmy pustynią, 22-go grudnia załadowali nas na wagony i dalej do obozu Kataba. Pierwsze uzupełnienie, około 100 ludzi, dostaliśmy od Ułanów Krechowieckich. Zaczęło się przeszkolenie motorowe na marmonach i harringtonach. Stamtąd pojechałem na kurs kierowców - mechaników do Palestyny, a przy końcu maja po skończeniu kursu, przyjechaliśmy do Gedery.

Anglicy wycofali całe polskie wojsko do Iraku, za wyjątkiem jednego naszego pułku. Pozostawaliśmy w Afryce do października. Budowaliśmy zasieki z drutów kolczastych. Ruszyliśmy wreszcie do Iraku kołową drogą, do Quizil Ribat. Nasz pułk miał szkolić uzupełnienie z pułku Ułanów Krechowieckich. W oddziałach tych znalazłem paru krajanów. Były to moje pierwsze kontakty z oddziałami uformowanymi z Polaków, którzy przyjechali z Rosji.

(Na tym kończą się wspomnienia Piotra Polańskiego).

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228