Polonia Winnipegu
 

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

TADEUSZ WOJCIECHOWSKI

 

 

TADEUSZ WOJCIECHOWSKI

WSPOMNIENIA
Spisane we wrześniu 1986 roku 

Urodziłem się w 1925 roku w Jabłonowie na Pomorzu. Miałem 14 lat, gdy wybuchła wojna w 1939 roku. W rodzinie, oprócz mnie było jeszcze trzech braci: Maksymilian, Leon i Kazimierz. Ojciec Maksymilian pracował na kolei. Ojciec wrócił z wojny w dwa tygodnie po jej zakończeniu. Wrócił również brat Leon ze szpitala wojskowego w Warszawie. Przez jakiś czas rodzina była w komplecie. W czerwcu 1940-go roku wywieźli mnie Niemcy do przymusowej pracy na roli. Pracowałem u "bauera" przez 3 lata. Było nas dwóch chłopaków z Grudziądza na dużym gospodarstwie. Ja pracowałem końmi, on doglądał krów. Traktowali nas bardzo dobrze. Oczywiście trzeba było pracować od wschodu do zachodu słońca, ale człowiek nie był przynajmniej głodny. Otrzymywaliśmy posiłki 5 razy dziennie.

W 1943-cim roku Niemcy wprowadzili na Pomorzu listę nr. 3, t.zw. "eingedeutsch" (zniemczeni). Brat Maks, podchorąży, był w tym czasie w niemieckiej niewoli, drugi brat Kazimierz, na robotach przymusowych w Niemczech. Matka zdecydowała podpisać listę, aby pomóc bratu w niewoli. Ja byłem wtedy niepełnoletni i nie miałem wpływu na decyzję. W 1943 wezwali mnie na komisję poborową. W początku lipca zabrali mnie do "Arbeitsdienst" (odpowiednik - Junackie Hufce Pracy). Wysłano nas na wyspę przy ujściu rzeki Panemünde gdzie Niemcy budowali rakiety odrzutowe V-1. Zauważyłem również pierwsze samoloty odrzutowe. Pracowało tam kilka kompanii po 200 junaków. Zatrudniali nas przy robotach ziemnych i przy maskowaniu baraków, które malowało się na zielono. Koło połowy sierpnia zaczęły się alarmy ostrzegawcze. Zaciemnili całą wyspę. Tylko obóz koncentracyjny był oświetlony. Wyspa została silnie zbombardowana, ale nie trafili w najważniejsze bloki, gdzie były produkowane pociski. Po nalocie zjechała się elita hitlerowska z Berlina z Himmlerem na czele. My zasypywaliśmy leje na drodze po bombach. Potem nas przenieśli do namiotów w lesie, daleko od miasta. Przy końcu września zwolniono nas po 3 miesiącach służby i powróciłem do domu do Grudziądza. W listopadzie, gdy skończyłem 17 lat, wezwano mnie na normalny pobór do wojska. Przydzielono mnie do piechoty. Stacjonowano nas w mieście Fulda, w Bawarii, a krótko potem przewieziono do Francji, gdzie przechodziliśmy w dalszym ciągu szkolenie rekruckie.

Wielu było Polaków z Pomorza i Śląska w armii niemieckiej. Było również kilku z Wielkopolski. W grupie, gdzie byli sami Polacy, z reguły mówiło się po polsku. Nie było sprzeciwów ze strony dowództwa. Stosunki koleżeńskie między żołnierzami Polakami i
Niemcami układały się poprawnie. W Święta Bożego Narodzenia każdy kolędował po swojemu. Czasem dojeżdżał w jedną niedzielę ksiądz protestancki a w drugą niedzielę - katolicki. Polacy w armii niemieckiej mogli się dosłużyć do starszego strzelca lub kaprala. W naszej kompanii był Czech kapral. Zachęcał nas nawet w czasie marszu, abyśmy
śpiewali polskie piosenki. Nie było specjalnych szykan w związku z używaniem polskiego języka. Kapral wiedział, że mój brat Maks, był w niewoli niemieckiej, ale nikt z tego nie robił problemu, choć mogło zdarzyć, że brat mógł się znaleźć po drugiej stronie frontu.

Po okresie intensywnego szkolenia przenieśli nas nad hiszpańską granicę, nad Atlantyk, do obrony wybrzeża. Miasteczko nazywało się Saint Jean de Luz. Na wybrzeżu były rozmieszczone, co 3 km, placówki liczące do 20 żołnierzy. Schrony budowano w
wydmach piaskowych. Służba polegała na staniu na posterunku przez 7 dni w tygodniu i patrolowaniu wybrzeża. Co 8 godzin następowała zmiana a raz na tydzień dawano nam 16 godzin odpoczynku. Wyżywienie było bardzo marne. Pół bochenka chleba i ciepłe jedzenie
oraz 3 papierosy na dzień. Spałem na piasku raczej, bo w schronach była masa szczurów. Ganiały po łóżkach.

Po inwazji na Normandię, w czerwcu 1944-go roku, zaczęli nas wycofywać na obronę Niemiec. Maszerowało się nocami. 3/4 naszej kompanii stanowili Polacy z Pomorza. Wydali nam po 60 naboi i 1 ręczny granat i 1 polski karabin maszynowy, chłodzony wodą. Niemcy nie potrafili się z nim obchodzić. Tylko jeden Polak, który służył w polskim wojsku mógł go obsługiwać. Maszerowaliśmy blisko Paryża. Skierowali nas na południową Francję. Wiadomo było, że zbliża się koniec. Podwozili nas już teraz ciężarówkami, ale posuwaliśmy się wyłącznie nocami. Samoloty alianckie krążyły nad nami cały czas. W
pewnym miejscu zauważyliśmy na trasie marszu światło w budynku. Francuzi nie zasłaniali okna. Weszliśmy do domu i nakazaliśmy im zasłonić okna. Usłyszałem, że starsza pani odezwała się do dzieci po polsku: "Teraz nas chyba zabiorą". Odpowiedziałem po polsku, żeby się nie obawiała, że jesteśmy Polakami. Powiedzieliśmy im, że za nami
już nie ma niemieckich wojsk i że wkrótce będą wolni. Poczęstowała nas i dała na drogę bochenek chleba i duży kawałek boczku. Posuwaliśmy się w kierunku szwajcarskiej granicy. Wieczorem pojawiły się nagle trzy amerykańskie czołgi. Ktoś z Niemców wydał
komendę i działko- dwufuntówka wystrzeliła w ich kierunku. Czołgi się wycofały. Na drugi dzień rano zaczęli nas ostrzeliwać i to trwało do południa. Było nas 50-ciu-kilku. Siedzieliśmy w piwnicach. Usłyszeliśmy warkot silników czołgowych. Amerykański żołnierz krzyczy po niemiecku "Hände hoch" aby wyjść. Rozmawialiśmy pomiędzy sobą po polsku. Okazało się, że amerykański żołnierz też był Polakiem i zwrócił się do nas po polsku. Miałem mapy rozmieszczenia dowództwa. Zabrał mi te mapy i odszedł do czołgu. Wysłali nas do punktu zbornego. Amerykanie zabrali nas i zawieźli do przejściowego
obozu jenieckiego. Rano dali nam po puszce konserwy i dowieźli do punktów zbornych nad Morzem Śródziemnym niedaleko Riviery. Ustawili nas w kolumnach, w piątkach. Zauważyłem na rękawie żołnierza, który nas pilnował napis "Poland" i orzełka. Zwrócił się do naszej kolumny: "Kto się czuje Polakiem i chce zgłosić się na ochotnika, niech zejdzie z drogi na łąkę". Okazało się, że 3/4 kolumny, bez wahania, wyszła na łąkę. Resztę Niemców poprowadzili do innego obozu. Nakarmili nas solidnie, załadowali na okręt i dowieźli do Neapolu, potem na pociągi i do południowych Włoch. Byli tam również jeńcy, własowcy. Wykąpaliśmy się w łaźniach i dali nam nowe mundury. Już na następny dzień odbywały się przydziały do oddziałów. Porucznik Jasiński wybierał do kawalerii pancernej.
Zadowolony byłem z przydziału do tej broni. Wywieźli nas stamtąd do Matery, potem do Galatona, Calabrii i Gubio. Byłem w klasztorze Św. Umberto, znanym historycznym miejscu. Pamiętam szklaną trumnę nad głównym ołtarzem. W Gubio przeszedłem szkołę podoficerską kawalerii pancernej, jako kierowca, radiooperator i strzelec. Dostałem
ostatecznie przydział do pułku Ułanów Karpackich. Szkolenie się już nie przydało, bo w międzyczasie zakończyła się akcja. Przesunęli nas do Macerata i po jakimś czasie wyjechaliśmy do Szkocji.

Za pośrednictwem kolegi z Grudziądza dowiedziałem się, że moi rodzice i brat nie żyją. Zginęli podczas ofensywy sowieckiej, przy końcu lutego w 1945-tym roku. Grudziądz był ufortyfikowany i Niemcy stawiali silny i długotrwały opór, w rezultacie miasto zostało
bardzo zniszczone. Otrzymałem z Czerwonego Krzyża wiadomość o bracie Maksie, który, po wyzwoleniu z niemieckiego obozu jenieckiego (oflagu) poszedł do kompanii wartowniczej. Kazik był, podobnie jak a, w niemieckim wojsku w Afryce, gdzie się dostał do niewoli. Potem dołączył do dywizji generała Maczka. Kazik walczył już u Maczka,
podczas gdy ja byłem jeszcze w niemieckim wojsku. Dosłużył się stopnia plutonowego i zdobył Krzyż Virtuti Militari. Mieszka w Holandii i ożenił się z Holenderką. On szczupły, a żona tęższa.

Do Polski nie miałem zamiaru wracać. Rodzice nie żyli. Najlepszy przyjaciel pojechał do Polski. Wkrótce potem odpisała mi jego siostra, że zachorował na płuca, nerki i wątrobę i zmarł. Maks był już w Kanadzie od 1947-go roku i sponsorował mój przyjazd do Kanady w sierpniu 1949-go roku.

Po przyjeździe dołączyłem do SPK do teatralnego kółka amatorskiego. Co dnia odbywały się próby, na które szło się bezpośrednio po pracy. Na próbach chóru poznałem moją przyszłą żonę, Stefę. Pobraliśmy się w 1952-im roku. Przyszły dzieci: Teresa, potem Ludwik, Barbara i Urszula. Teresa skończyła Uniwersytet, pracuje w Ottawie, w Ministerstwie Skarbu. Ludwik jest na Red River College, na elektronice komputerowej. Barbara skończyła 12 klas i pracuje w sklepie optycznym. Urszula studiuje na uniwersytecie i zaczyna już trzeci rok.

Początkowo pracowałem w Weststeel St. Boniface. Od 1951 pracuję u Canadian Pacific Railway (CPR). Jeszcze 7 dni i przejdę na emeryturę. Mam dobry plan emerytalny. Moja sytuacja finansowa po emeryturze będzie prawie taka sama jak przed emeryturą. Wielu kolegów pracowało w warsztatach naprawczych Westernshaft. Jedną z pozycji kierowniczych piastował tam Polak Lenowski, Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, po polsku słabo mówił, ale gdy Polak przyszedł to pracę dostał. Dzięki temu, że pierwsi zatrudnieni Polacy dobrze pracowali, łatwiej było później innym Polakom otrzymać pracę. Jeden kolega wciągał drugiego. W firmach prywatnych, na kontraktach, także angażowali Polaków.

W CPR na początku pracowałem w sekcji budowy torów i naprawy. Warunki były trudne, pracowało się w zimie, na powietrzu. Potem dostałem zwolnienie a w 1963-im roku przyjęto mnie powtórnie. Malowałem wagony, przeważnie napisy. I pracuję do dziś.

Przyjemnie wspominam okres, gdy wspólnie z wieloma kolegami, śpiewaliśmy w chórze "Sokoła". Chór składał się z 70-ciu osób. Z kolegą Gardziejewskim śpiewaliśmy w drugich basach. Przez wiele lat zaangażowany jestem w poczcie sztandarowym SPK.

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228