6 kwietnia 2011 | Nr 173

Powrót...

  Libia (Rozprawa z przeszłością po arabsku) - Wiktor Księżepolski

ROZPRAWA Z PRZESZŁOŚCIĄ PO ARABSKU

WIKTOR KSIĘŻOPOLSKI

 

          Libia to kraj z niewykorzystanym potencjałem turystycznym czekająca na zmiany.          Spędziłem dwukrotnie 6 lat w tym kraju, raz rok z bazą w Misracie, pięć lat z bazą w Trypolisie, wizytując wszystkie nadmorskie miasta od granicy z Tunezją na zachodzie po El Marj na wschodzie wliczając w to Benghazi. Byłem w Gharianie, Mizdzie, Azizii, Jefrenie, Tarhunie położonych na południe od Trypolisu, pracowałem w okolicy prawie wszystkich miast  usytuowanych na nadmorskim „coastal’u”, wnosząc swój chlubny wkład w proces zaopatrzenia Libii w wodę. Pod moim nadzorem powstawały studnie wiercone na pustynnych kampach kolo Ubari i Sebhy oraz na południe od Adjedabii, koło oazy w Jalo w Cyrenajce. W czasie tych sześciu lat miałem okazję wraz z lokalnymi mieszkańcami przechodzić przeróżne ewolucje tego kraju autokratycznie rządzonego przez pana pułkownika Muamara Khaddafiego. Obserwując przez te lata rozwój sytuacji w tym kraju i zachowania dyktatora w prowadzeniu polityki wewnętrznej, reakcji na politykę świata zachodniego oraz jego politykę zagraniczną wobec sąsiadów i innych islamskich państw afrykańskich, bliskowschodnich i azjatyckich, mogę stwierdzić jedno: żaden światowy przywódca poza Stalinem i Hitlerem, oraz paru innymi psychopatami nie wykazał się taką bezwzględnością wobec własnego narodu, wprowadzając radykalne prawa z myślą o przyszłej potędze swojego kraju. Żaden przywódca, poza wyżej wymienionymi, nie był w stanie dorównać panu M.Kaddafiemu w jego chorych dążeniach do autokratycznego rządzenia swoją ojczyzną, jak i chęci pokazania się arabskiemu światu, jako jego duchowy przywódca,  

 

          Żaden przywódca na świecie nie spowodował jednocześnie takiego korzystnego przeobrażenia zacofanego i biednego kraju, jakim była Libia za czasów króla Idrisa. To decyzją tego pana i władcy narodu pustynne plemiona Berberów, z których sam pochodzi, zostały na siłę przeniesione z koczowniczego beduińskiego życia w namiotach do murowanych domów w miastach. To pod jego kierunkiem nastąpił gwałtowny wzrost udokumentowanych zasobów ropy na nowych bogatych polach naftowych, dając fundusze na rozwój infrastruktury kraju i edukacje społeczeństwa. To w wyniku jego inicjatywy zrealizowano projekt „Men Made River” (Rzeka Wykonana Przez Ludzi), który zaopatrzył rurociągami cały niemal kraj w pompowaną z podziemnych złóż nadającą się do picia wodę.

 

          Środkiem na utrzymanie się u władzy przez 42 lata było wyodrębnienie ze swego narodu przez pana pułkownika grupy ściśle podległych mu lokalnych plemiennych wasali, którzy rękami setek tysięcy najemników z całego świata realizowali jego projekty. Jednym z tych najemników byłem i ja, dzięki czemu mogę dziś wyrażać swoje poglądy na temat tego kraju, jego władcy i przeobrażeń społecznych. Dzięki niemu i jego „rewolucyjnym” naśladowcom, pod hasłem utworzenia z Libii kraju zdolnego do sąsiedzkiej agresji, lub z paranoicznej obawy przed kolejnym kolonializmem z rak łasego na ropę Zachodu, kraj został zaopatrzony w ilość broni zdolnej do pokrycia zapotrzebowania na nią wielu krajów Europy środkowej razem wziętych. Miałem okazje oglądać wybudowana w Trypolisie betonową fortecę z radzieckimi czołgami (podobno około 2000 zakupionych), rakietami i bronią maszynową wmontowanymi w umocnienia a dostarczonymi przez swoich komunistycznych przyjaciół, słuchać zgrzytających piaskiem czołgów T-34 i oglądać rakiety umieszczone we wszystkich punktach strategicznych stolicy. Miałem też okazję zapoznać się z tajemnicą pana pułkownika – lokalizacją dużego ośrodka szkoleniowego terrorystów, który akurat sąsiadował z siedzibą Polservisu. Zarośnięte typy, pokazywane w telewizji, jak gołymi rękami rozrywa się żywe kury lub króliki, straszyły na ulicy przed ogrodzonym wysokim murem ośrodkiem, odstraszając od spaceru obok jego żelaznej bramy wejściowej.

 

          Nie będę opisywał w szczegółach warunków życia wśród w większości prymitywnych, lecz miłych tubylców w tym kraju oraz pochodzących z różnych państw i kultur najemników. Będzie można o tym poczytać w mojej książce pt.„Pod Niebem Allacha”, której fragment ukazał się w swoim czasie w odcinkach w prasie polonijnej i która niedługo powinna ukazać się w sprzedaży. Jedno jest pewne, ze spotkanie z różnymi kulturami wymagało nieraz wyjątkowego samozaparcia. No, bo jakże zaakceptować tak z marszu spanie na gołej ziemi lub kamiennej podłodze na gąbkowych materacach w towarzystwie niezwykle agresywnych much bez obaw o „przyjaźń” skorpionów, jak tak zaraz się przyzwyczajać do jedzenia z jednej miski z kilkoma biesiadnikami używającymi do nieraz rzadkiego jedzenia gołej ręki, by z miski wygrzebać jakiś smaczny kąsek. No i jak zaakceptować brak stołów i krzeseł, gdy jest się zaproszonym gościem i ma się usiąść pod ścianą w czystych świeżo uprasowanych spodniach. A jeśli jeszcze do tego ma się problem z kręgosłupem lub ręce biesiadników nie są najczyściejsze? Jak tu poradzić sobie z przyjacielskim gestem podawania papierosa wyciągniętego przez właściciela z paczki papierosów i trzymanego za ustnik wiedząc, że w tym świecie papieru toaletowego się nie używa a nie wiadomo czy właściciel jest prawo czy leworęczny. No cóż, czas tu stanął w miejscu i różnica około 400 lat w datach kalendarzowych (kalendarz arabski liczy się od czasu Mahometa) pokrywa się w zupełności z rzeczywistością. Do wszystkiego jednak z czasem można się przyzwyczaić lub się nauczyć i życie wtedy, nawet w arabskim świecie, staje się łatwiejsze. A przyzwyczajać się trzeba szybko.

 

         Pracując wśród Arabów musiałem z konieczności do nich się dopasować, by ich sobie zjednać i mieć łatwiejsze życie. Najlepszym sposobem, gdzie bym nie był na świecie, było robić to, co miejscowi lubią robić najbardziej. W Kostaryce był to tenis, w Anglii darts, w Kanadzie grill a w Libii piłka nożna, gra w karty lub warcaby. Szczęśliwie się składało, że po czasie mogłem tu i tam zaimponować znajomością tematu. W Kostaryce dobry tenis pozwolił mi na poznanie tubylców i różnych obcokrajowców wliczając w to Niemca z Waffen SS, w Libii, dzięki niezłej grze na bramce w firmowej drużynie piłkarskiej, od początku zjednałem sobie kolegów. dzięki dobrej grze w warcaby miałem w firmie autorytet wśród mocnych w tej grze, a dzięki kartom w wiezieniu libijskim miałem przyjaciół wśród towarzyszy niedoli.

 

         Podstawowym odkryciem, jakiego dokonałem w dość krótkim czasie, już w trakcie pierwszego pobytu w Libii w 1973 roku, był podział kraju na odrębne plemienne regiony oraz różniący się wyglądem ich mieszkańcy. Efektem następnego pobytu była zaobserwowana niechęć mieszkańców Cyrenajki do mieszkańców Trypolitanii. Z czasem też stwierdziłem, że wyznawcy islamu maja problemy w kontaktach z płcią przeciwną i seksem poza małżeńskim, karanym okrutnie wg. koranicznego prawa (40 palek jej i jemu), że towarzyskie spotkania mogą się odbywać jedynie w czysto męskim lub żeńskim gronie, że kobiety stanowią gorszą kategorię ziemskich stworzeń i służą jedynie do reprodukcji, i że generalnie młodzież nie ma w tym kraju co robić i się potwornie nudzi. W rozmowach z tubylcami zauważyłem, że większość z nich uważa, że Allach jest ważny tylko w arabskim kraju, wiec „hulaj dusza piekła nie ma”, gdy jest się poza nim. Stąd wizyty w angielskich rozbieranych klubach, by się wyżyć, stąd towarzystwo prostytutek wynajętych na czas pobytu w „raju”, a jeśli pozycja społeczna i środki pozwolą, czasem 50 dolarów napiwku dla klozetowej babci, aby pokazać jak nieważne są pieniądze (jak ma się ich nadmiar) i jaki ja, Arab, jestem ważny wśród was niewiernych. Na miejscu pozostawało podniecanie się do  Europejek ubranych w kostiumy kąpielowe na plażach lub po prostu pokazywanie im swoich wdzięków, gdy tylko nie było w pobliżu innego mężczyzny, który mógł im dać po łbie.

 

         Bogactwo i przepych rządzących Libią jednak pokazał pospólstwu, że dzieje się im krzywda. Dlaczego ludzie są nierówno traktowani i mają nierówne środki do życia?. Takie glosy dały się zauważyć już w 1978 roku, gdy poraz drugi pojawiłem się w Libii. Lud zaczął się buntować. Idee komunizmu propagowane przez naszego Wielkiego Brata, a przyjaciela Libii w tamtych latach, zaczely wywierać swój wpływ na prymitywne mózgi mieszkańców. „Władza w ręce narodu, wszyscy są równi, wszystko jest własnością ludu, precz z prywatną własnością” krzyczały slogany. I tak któregoś pięknego dnia służbowe samochody, wyposażenie biur i zakładów zaczęły zmieniać właścicieli. Jak wszystko nasze to nasze, wiec zabieramy zabawki do domu, dyrektor i kierowca czy sprzątacz mają mieć równe pensje, najlepiej dyrektorskie, precz a prywatnymi sklepami, bogactwem lub jakąś prywatną własnością, koniec z importowanymi samochodami i luksusową żywnością, koniec z bogactwem. I padł na bogatych blady strach. Zaczęła się rewolucja. Jak w Rosji za cara. Do opornych lub buntowników zaczęto strzelać lub zamykać w więzieniach, zabierano każdą własność prywatną poza konieczną do życia, niszczono cudzy dorobek. Nastał czas apokalipsy dla bogatych, na szczyty trafili ci, którzy się przyłożyli do niszczenia starego porządku, a zafascynowany prosty lud wykrzykiwał uwielbienie dla swego przywódcy. Gdy szef mojej firmy spytał kiedyś, jak to w tym komunizmie będzie, powtórzyłem mu opinię Rosjanina, który w czasach porewolucyjnych doświadczył komunistycznego „dobrobytu” na własnej skórze: „Jest to radosny system, bo będziecie się zawsze cieszyć i radować…., gdy uda wam się kupić chleb, ubranie lub buty”. A jeśli będziecie marudzić, skończycie w „tiurmie”.

 

          Rzeczywistość nadeszła wkrótce. Miasta przestały żyć. Rozprowadzanej przez władzę żywności zaczęło szybko brakować, nie mówiąc o towarach pierwszej potrzeby. Nie pomogły wybudowane na prędce domy towarowe czy pawilony handlowe, gdzie można było kupić harisse (ostra przyprawa arabska) i pastę pomidorową oraz czasem kilo mięsa z kością, gdy się postało w kolejce i mięsa nie zabrakło. Pół tony zgniłej cebuli w państwowych sklepach niestety też nie było atrakcją. Lud zaczął się buntować i nie minęły trzy lata, gdy dzięki zdecydowanej reakcji Ludowego Kongresu (rodzaj parlamentu) zaczął się stopniowy powrót do starego. Pożegnano się z czasem również z Wielkim Bratem. Nie mniej jednak, zgodnie z tradycją, ktoś tu musiał być kozłem ofiarnym. Kto? Oczywiście najemnicy, którzy objadają  miejscowych, wykupują w sklepach dobra przeznaczone dla tubylców, mieszkają i wogóle żyją w tym kraju jak wrzód na zdrowym libijskim ciele. Zaczęto więc rozbierać na lotnisku wyjeżdżających na urlop z kupionej w Libii odzieży, zabierać zakupione złoto, rekwirować żywność. I znów lud uzyskał satysfakcję i zaczął uwielbiać swego ukochanego przewodnika. Jak tu nie krzyczeć na jego cześć, jak tu nie spalić ambasady angielskiej i francuskiej, jak nie być przeciw Amerykanom i Zachodowi, głównym autorom zła wszelkiego? A i Polsce dostawało  się czasem.

 

         Trzeba było wreszcie pokazać swą siłę, jako nastepny atut w dbaniu o swój obraz wojownika. Wiec najpierw wojna z Czadem o graniczne złoża rud żelaza sromotnie zresztą przegraną. Dziury w plecach libijskich żołnierzy biorących w niej udział stwierdzone przez szpitalne najemne pielęgniarki, pochodzące od wroga lub swoich, mogły świadczyć o wartości bojowej libijskiej armii. Potem zatarg z Tunezją i na koniec z Egiptem. Granice miedzy sąsiadami raz zamykano raz otwierano wydalając przy okazji obywateli tych państw, oczywiście zapominając przy tym, że pozbywa się najemnej siły roboczej. Nie udało się panu pułkownikowi zdobyć splendoru w Lidze Arabskiej, nie udało się zasłużyć na szacunek na świecie. Pozostało dalej się zbroić, straszyć świat rakietami i tajną bronią i krzyczeć precz z Izraelem.

 

        Niestety, gdy zabroniono rodakom wyjazdów za granicę, odezwały się znów glosy sprzeciwu i nastepny kozioł ofiarny musiał się szybko znaleźć. Tym razem byli to lokalni dorobkiewicze. Niespodziewana wymiana pieniędzy wyrównująca poziom zamożności poddanych do limitu 500 dinarów oszczędności na głowę (około 1700$ USA), znów przyniosła entuzjazm tłumów. Resztki komunizmu odbijały się czkawką.

 

         Gdy wyjeżdżałem z Libii w lecie 1983 roku kraj powoli wracał do równowagi a pan pułkownik szykował się do jakiegoś kolejnego aktu miłości do swego ludu i prób zdobycia autorytetu na forum międzynarodowym. W końcu miał w rękach ważny atut – ropę. W 1986 roku otrzymał wreszcie nagrodę za swe wysiłki. Po aferze w Lockerbee, oburzony świat postanowił sprowadzić na ziemię awanturnika i rękami amerykańskich pilotów zbombardował strategiczne obiekty w Trypolisie i okolicy pokazując, że zadzieranie ze światem zachodnim może okazać się niezdrowe. I tak nastała cisza. Ropa zaczęła regularnie płynąć do Europy, pieniążki w dużym procencie na konto klanu, a pan Khaddafi nabierał rozumu korzystając intensywnie z opieki psychologów i środków odurzających. Można było go oglądać w telewizji, gdy na początku spotkania nie mógł poprawnie sklecić zdania, by za kilka minut błyszczeć elokwencją. Stała najemna pielęgniarka pana i władcy nie zawsze zdążała na czas z odpowiednim zastrzykiem. Można go było wreszcie pierwszy raz również zobaczyć w objęciach różnych europejskich władców, zabiegających o dobre z nim stosunki. Ropa, pomoc finansowa biedniejszym krajom Afryki i spuszczenie z tonu w ambitnych teatralnych przemówieniach powoli odbudowały międzynarodową akceptację dla niedawnego wroga, potępiającego tym razem terroryzm. Ekstrawagancja namiotowa lekceważąca etykietę w kontaktach międzynarodowych dodała także  splendoru Ojcu narodu w oczach libijskich mas.

 

         Trudno ocenić, co spowodowało dziś tak naprawdę wybuch niezadowolenia tego narodu z działań dyktatora. Może przesadna troska wodza o swoje bogactwo, może pozbywanie się z szeregów dawnych wiernych towarzyszy w obawie o władzę, może nadmierna „opieka” nad swoim własnym plemieniem kosztem innych, a może brak zwykłego prostego słowa dziękuję dla swoich wasali za ich wkład w rozwój kraju, lub przepraszam za krzywdę. Zarzewie buntu przeciw władzy w Libii przyszło z Tunezji i podsycił je egipski tumult. Dyktatorzy tych krajów musieli odejść. Władcy Syrii, Jordanii, Jemenu i Bahrajnu są następni. Dlaczego i Khaddafi nie mógłby odejść po 42 latach rządzenia? W końcu przyszło ciekawe i fascynujące nowe, choć jednak może, jak w Afganistanie, niezbyt dla zachodniego świata bezpieczne. Komuś musiało zależeć by ingerować w porządek w arabskim świecie, bo trudno uwierzyć, że proces destabilizacji zaczął się z braku innowacyjnych ciekawych perspektyw. Kim był międzynarodowy podpalacz, który wywrócił do góry nogami utarty arabski konserwatywny świat? A może różnica pokoleń, plemienne tarcia, a może Izrael, któremu jednak chyba zależy na wyciszanie arabskiego świata, może odwzajemniona „pomoc” sąsiadów dla swego dobroczyńcy, dziś przyjacielskiego po wcześniejszych perturbacjach. Hasło „gołodupki hop do kupki” ma tu też swój wymiar. No i nowe twarze chętne do rządzenia. Nasz ojczysty kraj, ze swoją bezpodstawną ingerencją w cudze rządy, jak na Białorusi czy Litwie, w zbytniej trosce o Polaków tam zamieszkałych, często szkodliwej dla nich samych (bo w końcu Polska jest w Polsce, a skoro poza nią mieszkasz na stałe, bądź najpierw obywatelem swojego wybranego państwa, a później dopiero Polakiem i nie żądaj specjalnych przywilejów), walka o władzę i bezsensowne polonijne wewnętrzne rozgrywki też nam się tu kłaniają. Przyjaciół w ten sposób na pewno nie zyskamy. Ale skoro na naukę nigdy nie jest za późno, skorzystajmy z lekcji, jaką pan pułkownik nam dziś właśnie daje. Rządzenie z użyciem siły przeciw oponentom, gdy trzeba, za wyjątkiem Rosji Sowieckiej lub Korei Północnej, nigdy nikomu nie zaszkodziło, jak nie pomogło. Przykładem choćby Polska za czasów Piłsudzkiego. I dziś właśnie Libia. A może również Syria, Jordania i …Białoruś.

 

         Moim zdaniem to brak atrakcji, życiowa alienacja, lokalne animozje, nadzieja na awanse i totalnie nudne życie oraz przepaść miedzy biednym i bogatym staly się znakomitym gruntem do wszczynania rebelii. W końcu coś zaczęło się dziać na miarę sfrustrowanych mas pozbawionych środków, atrakcji i celu w życiu. Kozłem ofiarnym stali się dziś dyktatorzy, którzy nie potrafili ubarwić życia swym narodom i sprawiedliwie nimi rządzić. Dziś władcy despoci mają za swoje. Wszak nie można bezkarnie płacić babci klozetowej 50 dolarów za użycie ubikacji, jak to robił w swoim czasie brat libijskiego premiera Jalluda w Polsce (miałem okazję ściskać dłoń rozrzutnika w warszawskim hotelu „Victoria”), lub wynajmować sobie od pana Hart’a grunty w Stanach pod swój beduiński namiot, za więcej niż roczny jego dochód, by potem nie skorzystać z wynajmu. Niestety kontrolować anarchię trzeba, jeśli naród nie wie, co zrobić z daną mu demokracją lub jak pozbyć się zbyt apodyktycznego, zbyt bogatego lub po prostu nielubianego dyktatora.

 

         Pozostaje pytanie czy zachód powinien brać udział w Libii w „konflikcie o jednego człowieka” („one man conflict”), jakie korzyści to przyniesie i komu i czy libijski naród i inne, będące w trakcie wewnętrznych waśni, są w stanie rządzić się bez dyktatu lub radykalnych akcentów? Na razie pan pułkownik ma szanse wykorzystać lukę, jaka powstała po obalonych islamskich przywódcach i przejąć duchowe wodzostwo w arabskim świecie, bo takiego zdeterminowanego przywódcy niestety ani w Libii ani w jej okolicy wyraźnie brak. Piłka w rękach Zachodu, chyba, że komuś zależy by tak właśnie było. Możemy się mylić w swoich ocenach, więc czekajmy cierpliwie na rozwój wydarzeń, nieprzewidywalnych w dzisiejszych czasach, myślmy logicznie i nie dajmy się zwariować. W końcu scenariusz dla przyszłej historii świata od dawna istnieje i nic nie zależy od nas. Wiedzą o tym i Arabowie. Będzie jak ma być. Allach Akhbar.

 

Wiktor Księżopolski                                                                                      Calgary, 2 kwiecień 2011

 


 

 

 


 


Powrót...

Zapisz się na naszą listę
Email
Imie i nazwisko

 

 

Spis Książek Biblioteki SPK
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008

 

Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 17 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Discovery, History, Cartoon, TV4, Viva,TRWAM

IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza  

 

 

Czyszczenie Wentylacji
Duct cleaning


1485 Wellington Avenue
Winnipeg, MB, R3E OK4
Phone: (204) 284-6390
Cell: (204) 997-2000
Fax: (204) 284-0475
email

clean@advancerobotic.com

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 


Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 



Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę


 

 Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 16 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Nsport, AXN/Discovery, Boomerang, TV4,

Viva IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza


 



189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510



 

 

Kliknij tutaj, aby wejść na stronę gdzie można ściągnąć nagrania HYPERNASHION za darmo!!!

 


 

Royal Canadian Legion
Winnipeg Polish Canadian Branch 246
1335 Main St.
WINNIPEG, MB R2W 3T7
Tel. (204) 589-m5493

 


 

 

189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510

“Klub 13”
Polish Combatants Association Branch #13
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło #13
1364 Main Street, Winnipeg, Manitoba R2W 3T8
Phone/Fax 204-589-7638
E-mail: club13@mts.net
www.PCAclub13.com


 

Zapisz się…
*Harcerstwo
*Szkoła Taneczna S.P.K. Iskry
*Zespół Taneczny S.P.K. Iskry
*Klub Wędkarski “Big Whiteshell”
*Polonijny Klub Sportowo-Rekreacyjny