Polonia Winnipegu
 Numer 48

              6 listopada, 2008      Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Poza gniazdem. Wizerunki emigrantki polskiej w Kanadzie w XX wieku. Książka prof. Marii Anny Jarochowskiej.

INDEX

POZA  GNIAZDEM. WIZERUNKI  EMIGRANTKI  POLSKIEJ  W  KANADZIE  W  XX  WIEKU


CZĘŚĆ DRUGA :
W pojedynkę

ROZDZIAŁ III
Przeżyć wojnę w Kanadzie i wrócić do Polski

W lecie 1940 r., jako pierwsza przybyła do Kanady grupa 18 polskich kobiet i dzieci złożona z rodzin najwyższych oficerów polskich sił zbrojnych oraz kilku dyplomatów. W krótkich odstępach czasu podążyły za nią dalsze grupy uchodźców polskich, zawsze związane z generalicją i polskimi elitami. Wszyscy oni otrzymali pozwolenia na tymczasowy pobyt w Kanadzie, aż do zakończenia wojny, poczym rząd kanadyjski oczekiwał ich powrotu do Polski.

Zgodnie z umową między rządem kanadyjskim i rządem polskim w Londynie po przybyciu uciekinierek do Montrealu agencje rządu federalnego kanadyjskiego przestawały się nimi interesować. Odpowiedzialność za losy ich własne i ich dzieci miała zostać przejęta przez ambasadę polską w Ottawie oraz przez Kanadyjczyków polskiego pochodzenia, a dokładnie przez niektóre parafie Starej Polonii, które w porywie serca zadeklarowały swoją pomoc uciekinierkom. Okazało się jednak, że ambasada polska w Ottawie ma bardzo ograniczone możliwości finansowej pomocy, a parafie polskich osadników głównie w Preriach, które poszły za głosem współczucia były ubogie i liczyły, że podobnie jak kiedyś oni sami, nowe przyjezdne rozpoczną życie w Kanadzie od ciężkiej pracy na roli. Przybyłe do Kanady kobiety, jednak należały do śmietanki polskiej elity przedwojennej i nie tylko nie miały pojęcia o pracy fizycznej, ale bardzo świadome swego statusu społecznego wcale się do niej nie kwapiły. Na przedwojennych chłopów imigrantów patrzały oczami przedwojennej Polski. W Anglii opiekowała się nimi świetnie zorganizowana angielska opieka nad uchodźcami i tego samego oczekiwały w anglosaskiej Kanadzie. Toteż "zaproszenia" Starej Emigracji[106] do pracy na farmach zostały poprostu odrzucone. Niezależnie od faktu, że nagle znalazły się w obcym kraju bez środków do życia i dachu nad głową, te kobiety, jak pisze A. Reczyńska, nie były przygotowane do rezygnacji ze swojej dawnej pozycji społecznej [107], a można do tego dodać także , że nie były przygotowane do szoku, który zgotowała im kultura kanadyjska, nie przesiąknięta europejską klasowością. Do powstałych w ten sposób nieporozumień bardzo prędko wmieszali się przedstawiciele komunistycznej partii kanadyjskiej rekrutujący się z kręgów Starej Polonii nadając odmowie kobiet wzywanych do ciężkiej pracy fizycznej skalę obrazoburstwa całej Starej Polonii. Powstała nagle paradoksalna sytuacja, w której członkowie dwu skrajnych klas społecznych z na wpół feudalnego jeszcze systemu społecznego Polski międzydwojennej nagle skonfrontowali się ze sobą na gruncie kanadyjskim. Pikantności dodawał fakt, że mężczyźni ze Starej Polonii potępiali publicznie w swoich polonijnych gazetach kobiety-Polki przybyłe do Kanady nie ze swojej woli i tylko na czasowy pobyt. Dyskusja, która się wówczas rozwinęła w polsko-języcznej prasie mogła mieć na celu rozliczanie przeszłości, ale bardzo prędko nabrała brzydkich cech plotkarskich. "Ladies" jak z przekąsem polsko-języczne gazety lokalne nazywały żony generałów i dyplomatów przez wiele miesięcy stanowiły pastwę niewybrednych dowcipów i pomówień, czasami wyraźnie zatrącających o oskarżenia elit polskich o niezdolność obrony własnego kraju.[108]. Do niechęci wynikającej z charakteru klasowego i ideologicznego doszedł spór kulturowy. Mężczyźni ze Starej Emigracji byli patriarchalni i samotne kobiety, które odmawiały przyjęcia zaofiarowanej im pracy były dla nich oburzającym zjawiskiem. Zgodne to było nie tylko z polską tradycją wiejską, ale także z kanadyjskimi przekonaniami, że kobieta jest psychicznie słabsza, że potrzebuje opieki i kierownictwa mężczyzny i że właściwie może być poważnie traktowana jedynie jako matka i żona[109]. Tymczasem "ladies" przybyły do Kanady bez męskiej opieki (ich mężowie byli na frontach, w sztabie, albo w dyplomacji gdzieś na terenie działań wojennych w Europie) i irytowały mężczyzn ze Starej Emigracji zachowując się tak, jak gdyby ich społeczna polska pozycja była ważniejsza od przeżycia wojny. W rzeczywistości "ladies" borykały się z szokiem kulturowym oraz z trudnościami dnia codziennego - musiały przecież znaleźć dla siebie i swoich dzieci sposoby przeżycia najbliższej zimy w mroźnym Montrealu. Wszystkie pochodziły z dobrze sytuowanych rodzin w Polsce, miały ogładę towarzyską i głębokie poczucie dumy narodowej obywatelek suwerennego państwa. Polska matura, a niekiedy studia na polskich uniwersytetach dawały im solidną podstawę inteligencką, ale w Kanadzie mało przydatną przy poszukiwaniach pracy zarobkowej, tym bardziej, że wśród nich dobra znajomość języka angielskiego i francuskiego była raczej rzadkim przypadkiem. Wszystkie też były przyzwyczajone do kontaktów towarzyskich, ale nie do pozycji uchodźców nie posiadających dachu nad głową, ani odzieży zabezpieczającej przed mrozami. Były gorącymi patriotkami głośno wypowiadającymi swoje sądy i ostro reagującymi na najmniejsze objawy krytyki Polski międzywojennej, lub wątpliwości co do wygrania wojny. Wreszcie dla wszystkich tych kobiet różnice kultury dnia codziennego pomiędzy znaną im Europą i Kanadą były szokiem, szokiem z którym jedne radziły sobie lepiej, a inne gorzej, za większość pomocy mając jedynie życzliwość poszczególnych Kanadyjczyków, a raczej Kanadyjek z Montrealu.

Nieustępliwa postawa "ladies", które odmawiały podjęcia pracy fizycznej jako widomego znaku deklasacji nawet w bezklasowej Kanadzie, była oczywistym afrontem dla polskiej emigracji z lat 1900-1939, nadal biednej i borykającej się z brakiem wykształcenia oraz poczuciem niższości wobec Kanadyjczyków. Stara Emigracja nie mogła więc nie dostrzec, że bogaci mieszkańcy Montrealu byli dla "ladies" nie tylko szczególnie życzliwi i pomocni, ale traktowali je jako sobie równe.

Niespodzianki czekały obie strony. W pierwszych dniach po przybyciu do Montrealu grupa nowo-przybyłych Polek z dziećmi dowiedziała się , że zgodnie z zasadą " pomóż sam sobie, a Bóg ci pomoże" w Kanadzie nie czeka na nie żadna zorganizowana pomoc i że po krótkim pobycie u zakonnic, na przedmieściu Montrealu, (które ofiarowały im dach nad głową na pierwsze tygodnie pobytu w Kanadzie) muszą sobie same znaleźć mieszkanie i pracę zapewniającą im przeżycie pierwszej kanadyjskiej zimy. Na szczęście bogate żony montrealskich notabli prawie natychmiast zainteresowały się egzotycznymi uchodźcami z Europy, których mężowie tak dzielnie walczą u boku W. Brytanii i Kanadyjski Narodowy Komitet do Spraw Uchodźców zawiązany jeszcze w 1938 r., w celu niesienia pomocy Czechom, Słowakom, a przede wszystkim Żydom uciekającym przed Hitlerem zajął się z kolei Polkami. Komitet był charytatywną organizacją poza rządową założoną i finansowaną przez bogatych montrealskich przedsiębiorców i handlowców i dawał upust energii bogatym Kanadyjkom, którym presja społeczna owego czasu nie pozwalała na żadne zajęcie poza domem oprócz działalności charytatywnej.

Właśnie ten Komitet znalazł rozwiązanie problemu dachu nad głową w postaci wielkiego, pięknego niezamieszkałego domu w Westmount, wówczas najbogatszego z miast konurbacji Montreal. Właściciel domu gotów był zgodzić się na oddanie go w użytkowanie polskim uchodźcom pod warunkiem, że Polki załatwią sobie zwolnienie z podatku municypalnego.

Grupa uznała, że osobą najlepiej nadającą się do reprezentowania jej była Wanda Stachiewiczowa, żona ostatniego szefa sztabu wojska polskiego z 1939 roku, jeszcze przed wojną znana ze swoich działań społecznych i władająca językiem angielskim i francuskim, toteż ona miała przedstawić radnym miasta Westmount prośbę Polek, zakładając zresztą, że sprawa i tak się nie uda. Ku wielkiemu zdumieniu i radości uciekinierek, radni miasta Westmount wysłuchali życzliwie generałowej Stachiewiczowej i wydali zwolnienie z podatku, zapewniając w ten sposób 18-tu polskim kobietom i dzieciom dach nad głową w postaci pięknego starego domu w najelegantszej dzielnicy miasta. Z punktu widzenia Kanadyjczyków, była to najlogiczniejsza decyzja, ponieważ miasto musiałoby się i tak przyłożyć do pomocy uchodźcom znajdującym się na terenie objętym ich odpowiedzialnością. Dla Starej Polonii był to jednak jeszcze jeden dowód niesprawiedliwości społecznej i faworyzowania uprzywilejowanych.[110]

Następnie grupa uchodźczyń musiała się zająć szukaniem pracy zarobkowej i zapewnieniem swoim dzieciom dalszej nauki. Niewielka pomoc Kanadyjskiego Czerwonego Krzyża, konsulatu polskiego oraz niektórych organizacji charytatywnych Montrealu dostarczyła chwilowych środków egzystencji, ale na dłuższą metę troska o chleb codzienny spoczęła na barkach kobiet, które nigdy przed tym o tym nie potrzebowały myśleć. Większość z nich także nie tylko nie miała pojęcia co to jest praca fizyczna, ale poprostu nie wiedziała jak się to robi. Z drugiej strony, w Kanadzie praca dla kobiet z Europy była ciągle na poziomie sprzątaczek, służących, pomocy w kuchni lub kelnerek Stąd w pierwszych latach pobytu w Kanadzie wśród rosnącej grupy uchodźców było bardzo wiele narzekań na trudności życia w Montrealu . Dodatkowe kłopoty powstawały kiedy zapisywano dzieci do montrealskich szkół , w większości prowadzonych przez zakony katolickie nie zawsze orientujące się w bieżących sprawach polityki światowej. W latach 60-tych opowiadał mi generał Antoni Szylling (najstarszy polski generał, który już w stopniu generała młodego wojska polskiego brał udział w czasie I wojny światowej), że kiedyś poszedł sprawdzić jaka też jest szkoła do której miał zapisać swoją pasierbicę. Szkoła prowadzona była przez francusko-języczne katolickie zakonnice. Kiedy wszedł do klasy, zobaczył wiszący krzyż, obraz Chrystusa i obok wiszący portret Hitlera. Zdumiony zapytał co portret niemieckiego fuhrera robi w katolickiej szkole w Kanadzie. Odpowiedź matki przełożonej zaskoczyła go jeszcze więcej, usłyszał bowiem był to wielki patriota swojego narodu.[111]

Najwybitniejszą przedstawicielką pierwszej grupy Polek była generałowa Wanda Stachiewiczowa, która wraz z trójką dzieci wylądowała w Montrealu w lipcu 1940 roku. Drobna, fizycznie niezbyt silna, była kłębkiem niespożytej energii. Jej osobiste cechy, inteligencja, wykształcenie i umiejętność nawiązywania kontaktów międzyludzkich odrazu wysunęły ja na czoło całej grupy, tak samo jak to miało miejsce w przypadku reprezentowania grupy wobec radnych z Westmount. Podobnie jak wszystkie inne panie z tej grupy Wanda Stachiewiczowa musiała zarobić na życie swoje i swoich dzieci. Także było dla niej zupełnie jasne, że cała trójka dzieci, dwóch synów nastolatków i młodsza znacznie córka, musi kontynuować szkoły i że ona sama musi znaleźć sposób, aby tego dokonać. W swoich wspomnieniach pisze o tym ile kosztowało ją przełamanie polskich nawyków damy z towarzystwa i dostosowanie się do kanadyjskiego sposobu życia i szukania pracy dla zdobycia środków na utrzymanie siebie i dzieci "Musiałam sama podejmować wszystkie decyzje i aby temu sprostać musiałam rozwinąć w sobie nową stronę mojej osobowości - stać się twardszą i mniej wrażliwą, kiedy spotykała mnie ludzka obojętność. Także musiałam zapomnieć o mojej dumie. Przyznaję, że to mnie zupełnie pozbawiało sił"[112]

W przeciwieństwie do niektórych innych pań z tej grupy, W. Stachiewiczowa gotowa była podjąć się każdej pracy, jednak brak sił fizycznych uniemożliwił jej pracę fizyczną. Pozostał więc ciąg rozmaitych dorywczych zarobków takich jak prywatne lekcje gry na fortepianie, doglądanie dzieci na obozach wakacyjnych , dorywcze prace bibliotekarskie, dorywcza pomoc nauczycielska w szkołach prowadzonych przez zakonnice Sacre Coeur ( z którymi się zaprzyjaźniła) itp. Te wszystkie krótkotrwałe prace wraz z miesięczną zapomogą $80 na rodzinę przyznaną każdej rodzinie uchodźczej przez Rząd Polski w Londynie pozwoliły rodzinie Stachiewiczów przeżyć dwa lata w Kanadzie, aż do chwili kiedy wreszcie w 1942 roku Wanda Stachiewicz dostała stałą pracę jako tłumacz w Międzynarodowym Biurze Pracy - International Labor Office, przy Lidze Narodów, tymczasowo, na czas wojny, przeniesionym do Montrealu z obawy przed możliwością inwazji hitlerowskiej na Szwajcarię.

Zabiegając ciągle o różne prace, generałowa Stachiewiczowa miała okazję poznać sporo bogatych i wpływowych Kanadyjczyków. Jej nieprzeciętna inteligencja oraz łatwość kontaktów z ludźmi z różnych kultur wzbudzały ciekawość w bogatych kupcach i bankierach Montrealu. Kanadyjczycy przyzwyczajeni do tego, że kobiety nie mieszały się do polityki, nie rozmawiały z mężczyznami jak równe z równymi, patrzeli na Wandę Stachiewiczową z mieszanką zdumienia, podziwu i uznania, kiedy korzystając z każdej okazji publicznie i prywatnie mówiła o Polsce, o walce z hitleryzmem i komunizmem, o polskiej kulturze i historii. Dla Kanadyjczyków tematy te były do tego stopnia nieznane, że jeden z profesorów uniwersytetu McGill zaproponował jej wygłoszenie serii odczytów o Polsce i jej historii.[113] Praca w I.L.O. (International Labor Office) dała następne okazje. Jako tłumaczka brała udział w spotkaniach z przedstawicielami różnych państw, przybywającymi do Montrealu na konferencje, nieoficjalne spotkania itp. Dzięki temu rozmawiała z gen.Charles de Gaulle, wówczas przywódcą francuskiego ruchu oporu, z prof. Henri Laugier, który został zastępcą Sekretarza Generalnego Narodów Zjednoczonych ( Deputy Secretary General to the United Nations) w Nowym Yorku oraz z prof. John Humphrey z departamentu prawa na McGill University przygotowującym pierwszą wersję Deklaracji Praw Człowieka dla Narodów Zjednoczonych. Podczas rozmów z tymi osobistościami nigdy nie zapomniała podkreślić ważnej roli Polski w bieżącej sytuacji.

Kanadyjczykom tamtych czasów Wanda Stachiewiczowa musiała się wydawać zjawiskiem tak dziwnym, że niemal każdy był ciekaw ją poznać. Drobna, słabo-silna uciekinierka z Europy, biedna jak mysz kościelna, nie tylko nie pozwoliła swoim dorastającym synom pracować, ale żądała, aby skończyli szkołę średnią a następnie poszli na uniwersytet. Zamiast siedzieć w domu i biadolić jak "przystało samotnej bezsilnej kobiecie" biegała po całym Montrealu w śnieg, w pluchę, albo w skwar w poszukiwaniu pracy, przygotowując odczyty, filmy, przeźrocza o Polsce jej historii i kulturze. Bez wahania zabierała głos publicznie, na spotkaniach towarzyskich w domach zapraszających ją Kanadyjczyków, opowiadała niestrudzenie o heroizmie polskiego żołnierza, o bogactwie polskiej kultury i o niewątpliwym zwycięstwie Aliantów nad Hitlerem. Dla niejednej żony i córki bogatych kanadyjskich przedsiębiorców i kupców była napewno " role model". Ciekawiła swoją osobowością, wykształceniem i zaangażowaniem społecznym i politycznym zarówno wśród Kanadyjczyków jak i wśród reszty uchodźców. Jej niestrudzona energia i oddanie sprawie Polski budziły wśród bogatych i wpływowych Kanadyjczyków najpierw niedowierzanie, a później podziw. Była oczywiście przedmiotem rozmów wśród kanadyjskich kobiet, ale także wśród profesorów uniwersytetów montrealskich. Nierzadko też zdarzało się, że zawiązywała się przyjaźń pomiędzy ubogą generałową i w dostatku żyjącymi Kanadyjkami brytyjskiego i francuskiego pochodzenia. Nieraz też osobista sympatia lub przyjaźń pomiędzy Polką i Kanadyjką przeradzała się następnie w zaangażowanie się tej ostatniej w pomoc dla uchodźców polskich, lub dla sprawy polskiej. W. Stachiewiczowa odpłaciła im za te starania zabiegając o przyznanie dwom najbardziej zasłużonym Kanadyjkom Reverend Mother Eleanor Whitehead i Mrs. Nora MacDowell Złotego Krzyża Zasługi. Został on nadany im po wojnie przez Polski Rząd w Londynie.[114]

Wśród rosnącej ciągle grupy uchodźców Wanda Stachiewiczowa od początku swego pobytu w Montrealu była spiritus movens . Sukces z jakim uzyskała dach nad głowami całej grupy uchodźców w postaci pięknego domu przy 9 Braeside Place, spowodował że uznano ją za gospodarza tego domu czyniąc ją odpowiedzialną za wszystkich lokatorów. Do niej więc zwracali się nie tylko uchodźcy, ale i Kanadyjczycy kiedy trzeba było np. dać locum grupie nowych uchodźców lub polskich " maquis"( z francuskiego ruchu oporu), którzy właśnie z Francji przybyli do Kanady.

Bardzo szybko wokoło generałowej Stachiewiczowej skupiła się grupa Polaków boleśnie odczuwających mało pochlebne wyobrażenia Kanadyjczyków o nas, wyrobione na podstawie imigracji z lat 1900-1939. Bystrym jej oczom nie uszedł uwagi związek pomiędzy złymi opiniami o Polakach w Kanadzie i brakiem najbardziej podstawowych informacji o kulturze i historii Polski. Stąd jak sama pisze : "...natychmiast po przybyciu do Montrealu zaczęłam marzyć o wykorzystaniu wykształconych uchodźców polskich do stworzenia ośrodka kultury polskiej, który mógłby się stać platformą szerzenia informacji wśród Kanadyjczyków o polskiej kulturze i historii."[115] Od pierwszych kontaktów z zakonnicami Sacre Coeur , które udzieliły uchodźcom schronienia i z Kanadyjkami brytyjskiego pochodzenia z Komitetu Pomocy Uchodźcom do późniejszych kontaktów z profesorami dwu montrealskich uniwersytetów angielsko-języcznego McGill i francusko-języcznego Universite de Montreal, wszędzie niestrudzenie tłumaczyła, że Polacy nie tylko wywalczyli sobie niepodległość w 1918 roku, ale wcześniej, przez wiele wieków brali udział w rozwoju kultury europejskiej, a nawet światowej.

Ta walka o rozszerzanie informacji o naszej historii i kulturze bardzo prędko stała się jej prywatną misją na terenie Kanady. Kiedy się dowiedziała od prof. Oskara Haleckiego, który z Nowego Yorku przyjeżdżał do Montrealu w poszukiwaniu wykładów na tamtejszych uniwersytetach, że on z grupą polskich uczonych uchodźców w USA, zakładają w Nowym Yorku polski instytut naukowy, przyszło jej na myśl żeby utworzyć podobną instytucję w Montrealu. Współgrała w tym pomyśle z prof. Haleckim, który jednak na terenie Montrealu był postrzegany przez Kanadyjczyków tylko jako gość ze Stanów Zjednoczonych.

Wanda Stachiewiczowa była doświadczoną osobą oddawna obracającą się wśród najwyższych sfer przedwojennej Polski, to też od pierwszej chwili wiedziała, że musi znaleźć poparcie dla swojej idei wśród ważnych osobistości polskich uchodźców. Stąd bardzo prędko powstała pierwsza grupa Polaków oddana idei utworzenia polskiego instytutu naukowego w Montrealu. Obok Haleckiego należeli do niej Tadeusz Brzeziński, przedwojenny konsul generalny w Montrealu oraz trzej przedwojenni polscy profesorowie uniwersyteccy : Bolesław Szczeniowski, członek PAN, Józef Pawlikowski i Gustaw Mokrzycki, którzy właśnie znaleźli pracę na uniwersytetach montrealskich Dzięki niebywałej wytrwałości, żelaznej konsekwencji, a przede wszystkim przyjaźniom Wandy Stachiewiczowej z wybitnymi Kanadyjczykami oraz kontaktom pozostałych członków tej grupy z kanadyjskimi przedstawicielami nauki, w ciągu roku idea polskiego instytutu naukowego pozyskała wystarczająco dużą liczbę wpływowych Kanadyjczyków oraz wykształconych uchodźców polskich w Kanadzie, aby wiosną 1943 r. powstał w Montrealu Polski Instytut Naukowy (P.I.N.)[116] później zwany Polskim Instytutem Naukowym w Kanadzie (P.I.N.K.) w Montrealu, afilowany przy uniwersytecie McGill. Rektorzy obu uniwersytetów ( angielsko - i francusko-języcznych ) zostali honorowymi współ- prezydentami nowo powstałego, trój- języcznego P.I.N.u, a Wanda Stachiewiczowa jego sekretarką[117]

Zjawisko było tym dziwniejsze, że w owym czasie oficjalna polityka kanadyjska nadal wytrwale utrzymywała zasadę brytyjskości Dominium. Emigranci, jakiekolwiek było by ich pochodzenie, mieli się szybko asymilować, a wraz z przyswajaniem sobie języka angielskiego mieli przyjmować także anglo-saski styl życia i takież jego wartości. Kultura przywieziona przez przybyszów ze Starego Kraju, była więc postrzegana raczej jako przeszkoda przy włączaniu się przybysza w nurt kanadyjski. Mimo to generałowa Stachiewiczowa uzyskała akceptację dla swego projektu, a nawet pomoc ze strony rządów federalnego i prowincjalnego, dając tym dowód nieprzeciętnych umiejętności wykorzystywania sytuacji pierwszych lat II wojny światowej i mody na "bohaterską Polskę u boku W. Brytanii walczącą niestrudzenie o niepodległość swojego kraju"[118] modę, którą zresztą ona sama wraz z grupką uczonych i dyplomatów polskich starannie podtrzymywała na terenie Montrealu i konsekwentnie utrwalała wśród wpływowych Kanadyjczyków. Jeszcze bardziej niebywały mógł się wydawać projekt Instytutu zarówno Kanadyjczykom jak i uchodźcom kiedy się zważy, że grupa organizacyjna P.I.N. nie miała prawa stałego pobytu w Kanadzie, i rząd kanadyjski (podobnie jak oni sami) nadal zakładał, że zaraz po zakończeniu wojny wszyscy ci uchodźcy opuszczą Kanadę, i wrócą do Polski.

Dla uchodźców polskich pomysł Wandy Stachiewiczowej był bardziej wizjonerski aniżeli realistyczny, ze względu na wielkie ograniczenie środków jakimi założyciele dysponowali. Pomimo to luminarze nauki polskiej, którzy znaleźli się w Kanadzie i w USA chętnie przyjęli ideę propagowania kultury polskiej. Mogli oni wprawdzie wygłaszać odczyty o historii i kulturze polskiej, urządzać konferencje na te tematy, a nawet brać częściowy udział w życiu naukowym uniwersytetu McGill, lub Universite de Montreal ale przecież przede wszystkim musieli pracować na utrzymanie siebie i swoich rodzin. Po za tym mieli ogromnie szczupłe zaplecze dokumentacyjne, które mogłoby ich wspierać w tej działalności. Toteż Wanda Stachiewiczowa wpadła na nowy pomysł, aby przy P.I.N. założyć polską bibliotekę. Zrozumieli to też profesorowie McGill University i w ten sposób jeszcze w tym samym roku 1943 została ufundowana polska biblioteka także afiliowana przy McGill. Organizacja jej i rozwój spoczęły również na barkach Wandy Stachiewiczowej, wspieranej ekipą wolontariuszek z grupy uchodźców skupionych wokoło generałowej i pomocnych przy pracach bibliotekarskich.

Założenie biblioteki było w życiu W. Stachiewiczowej momentem, w którym przekształciła się ona z osoby prywatnej w instytucję. Odtąd pracom nad rozwinięciem kultury polskiej w Kanadzie poprzez bibliotekę polską, Wanda Stachiewicz poświęcała cały swój czas starając się uczynić z niej trwały wkład Polaków do kultury kanadyjskiej. I znowu dzięki nadzwyczajnej wytrwałości, wykorzystywaniu każdej nadarzającej się okazji, takiej np. jak wyżej wymieniona moda na dzielnych Polaków, i własnej umiejętności kontaktowania się z ludźmi oraz z instytucjami kulturalnymi całej Ameryki Północnej, od bibliotek małych colleges począwszy, a na Library of Congress skończywszy, do biblioteki polskiej w Montrealu zaczęły napływać książki oraz pisma dotyczące kultury i historii polskiej. Później po wojnie kiedy uchodźcy wojenni otrzymali stałe wizy kanadyjskie i przekształcili się w Nową Emigrację, generałowa Stachiewiczowa nawiązała kontakty z polskimi wydawnictwami na emigracji w Anglii i Francji. Doszły także kontakty z niektórymi bibliotekami w Polsce Ludowej zaangażowanymi w wymiany dubletów oraz kontakty z prywatnymi osobami, które kupowały książki za złotówki zamiast za dolary.

Skromne subwencje ze strony uniwersytetów kanadyjskich i nawet rządu prowincjalnego uzupełniane były przez zbiórki wśród rodaków, przez wystawy, konkursy, kiermasze książek oraz pomoc specjalnie utworzonego Towarzystwa Przyjaciół Instytutu. Aby sprostać potrzebom kierowania rosnącą biblioteką W. Stachiewiczowa ukończyła szereg kursów bibliotekarskich, a następnie przyuczała do bibliotekarstwa wolontariuszki, które obsługiwały bibliotekę i jej klientów. Od samego początku bowiem praca w bibliotece opierała się na wolontariacie. Trzon oddanych pracownic stanowiły przyjaciółki W. Stachiewiczowej, jak oddana jej cała duszą Wanda Scacighino, przyjaciółka jeszcze z lat dziecinnych lub żony wojskowych przybyłych z nią razem lub nieco później. Ponieważ naogół ciągle było ich zbyt mało, więc generałowa Stachiewiczowa nie wahała się używać wobec nowo-przybywających imigrantek wszystkich sposobów od pochlebstwa, aż do publicznego wytykania braku ofiarności wobec powstającego w Montrealu ośrodka kultury polskiej. Wolontariuszki biblioteczne przez długie lata pracowały za darmo katalogując, porządkując książki i czasopisma, pisząc listy na starej maszynie do pisania, otrzymanej w darze od jakiegoś unowocześniającego się biura, odpowiadając na kwerendy, dźwigając paki książek z jednego piętra na drugie domu, który do dziś jest siedzibą Biblioteki, obsługując studentów uniwersytetów McGill i de Montreal oraz Polaków, złaknionych polskiej książki. W większości panie te były niewiele młodsze od Wandy Stachiewicz i podobnie jak ona prace w Bibliotece Polskiej uważały za swój patriotyczny udział w toczącej się wojnie. Do grupy oddanych pracowniczek latami pracujących w Bibliotece w różnych okresach czasu należały między innymi Halina Babińska, Anna Baryga, Jola Bławdziewiczowa, Teresa Brodowska, Marieta Brzeska, Anna Czerwińska, Anna Giżycka, Marina Gussalowa, Janina Kędzierska, Zofia Kirste, Kama Kozłowska, dr. Olga Krzyczkowska, Agnieszka Kwiatkowska, Anna Lubicz-Łuba, Wanda Maciejewska, Ewa Macug, Leokadia Magdziarz, Krystyna Missala, Irena Petrusewicz, Izabela Pieniążek, Beata Podgórska, Wanda Poznańska, Zofia Romer, Wanda Scacighino, śmigielska, Krystyna Sokołowska, Hanna Szymańska, Halina Tokarska, Teresa Żółtowska. Kilkanaście nazwisk przykładowo wymienionych powyżej odnosi się do całego okresu piećdziesięciu lat istnienia Biblioteki Polskiej . Ekipy wolontariuszek się zmieniały, przemijały z latami. Niektóre z nich, jak zajmująca się zakupami dr. Olga Krzyczkowska przepracowała w Bibliotece Polskiej 36 lat, zanim fakt przenosin jej rodziny do Toronto zmusił ją do pożegnania się z ukochaną Biblioteką, inne jak Wanda Maciejewska odchodziły do pracy zarobkowej, aby po przejściu na emeryturę z przyjemnością powrócić do pracy w Bibliotece i pracować w niej jeszcze długie dwanaście lat. W sumie liczba wolontariuszek i mniej licznych wolontariuszy pracujących w Bibliotece Polskiej, w ciągu przeszło 50-cioletniego istnienia znacznie przekroczyła setkę osób.

Razem z rozrostem księgozbioru rozrastały się kręgi jego użytkowników. Należeli do nich studenci angielsko- i francusko- języcznych uniwersytetów montrealskich, studiujący historię kultury polskiej i piszący prace magisterskie na tematy polskiej kultury, przychodzili dziennikarze poszukujący konkretnych informacji do swoich artykułów i reportaży, przychodzili Kanadyjczycy, ciekawi kultury narodu, z którego wyszło wielu wybitnych fachowców kanadyjskich w różnych dziedzinach przemysłu, a także artystów, którzy wzbogacili kulturę Kanady i profesorów uczących ich dzieci. Napływający po wojnie polscy imigranci w Bibliotece Polskiej zaspakajali swój głód książki polskiej, lub uzupełniali w niej swoją znajomość najnowszej historii Polski. Dzięki różnym publikacjom takim jak "Kultura", "Zeszyty Historyczne" oraz rozprawy i publikacje jednorazowe wydawane przez Jerzego Giedroycia w oficynie wydawniczej "Kultura" w Paryżu wielu nowo-przybyłych pierwszy raz dowiadywało się o faktach starannie ukrywanych w Polsce Ludowej[119]. Wystawy książki organizowane przez Bibliotekę zapraszały szeroką publiczność montrealską. Czasami bywało na nich więcej ciekawych Franko- i Anglo- Kanadyjczyków aniżeli Polaków, co starannie odnotowywała Wanda Stachiewicz. Pamiętam jak podczas jednej z takich wystaw, W. Stachiewiczowa narzekała na małą frekwencję Polonii mówiąc, że na wystawę przyszło więcej obcokrajowców niż Polaków. Przejęta wystawą zapomniała, że to Kanadyjczycy są we własnym kraju a Polacy w najlepszym razie są imigrantami.

Kiedy Eaton's, w latach 60-tych i późniejszych, wielki dom towarowy w Montrealu, w ramach auto-promocji postanowił w okresie gwiazdkowym urządzić festiwal różnych etnicznych tradycji dotyczących choinki gwiazdkowej, W. Stachiewiczowa miała w Bibliotece Polskiej już tak bogatą dokumentację, że mogła sięgnąć do dawnych tradycji i w witrynie Eaton's pokazać staropolskie gwiazdkowe choinki zawieszane pod sufitem

Dziś Polska Biblioteka w Montrealu od 1984 roku nosi imię W. Stachiewicz i jest największą polską placówką kulturalną na całym kontynencie amerykańskim, posiada kilkanaście białych kruków i służy inteligencji emigracyjnej polskiej w całej Kanadzie, wysyłając książki jak Kanada długa i szeroka. W zbiorach Biblioteki zapisanych jest ponad 45 000 tytułów i są one "niezależnym źródłem prawdy historycznej o Polsce, jej kulturze i sztuce, z której oprócz naukowców i studentów kanadyjskich najobficiej czerpie grono emigrantów i przybyszów z Polski[120]. Biblioteka jest skomputeryzowana i do jej katalogu można się dostać przez Internet.

Obecny dyrektor Biblioteki Polskiej im W. Stachiewicz, prof. Hanna Pappius napisała we wspomnieniach o W. Stachiewicz, że "Pomimo ogromnych trudności potrafiła Wanda Stachiewiczowa siłą swej osobowości wniknąć jak mało kto z Polaków w społeczeństwo kanadyjskie nawiązując trwałe przyjaźnie i wyrobić sobie uznanie i poparcie w sferach uniwersyteckich, rządowych i wśród osób prywatnych"[121]

Jest też warte uwagi, że Wanda Stachiewiczowa pasuje do teorii W. Thomasa i F. Znanieckiego[122] jako jedna z centralnych osób wokoło których zgromadziła się w Montrealu uchodźcza społeczność polska z czasów II wojny światowej. Ta grupa wytworzyła wyraźny charakter kulturalny polsko-kanadyjski, zachowując jako dominujące elementy kultury polskich przedwojennych elit wojskowych i intelektualnych przy jednoczesnym korzystaniu z intensywnych wzajemnych kontaktów z otaczającym intelektualnym światem kanadyjskim. Oddziaływanie tej zwartej polsko-kanadyjskiej społeczności w Montrealu, nie mającej już wiele wspólnego z kulturą powojennej Polski Ludowej wychodziło daleko poza ramy Polskiego Instytutu Naukowego w Kanadzie oraz jego Biblioteki Polskiej nadając swoiste piętno kulturalne wszystkim imigrantom identyfikującym się z nią. Wpływ tej grupy rozciągał się także w czasie, sięgając nawet niektórych imigrantów polskich przybyłych do Kanady w latach 80-tych.
 

 
INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228