Polonia Winnipegu
 Numer 51

                            Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Przez boje, przez znoje, przez trud-kombatanckie losy
Kazimierz Patalas

INDEX

ANTONI TOMSZAK

 

 

ANTONI TOMSZAK

WSPOMNIENIA
Spisane w czerwcu 1986

 

Urodziłem się w roku 1920-tym w miejscowości Bestwinka pow. Bielsko Biała w woj. Katowickim. Pierwsze moje kontakty z wojskiem datują się od 1935-go roku. Miałem
wtedy 15 lat, gdy z okazji pogrzebu Marszałka Piłsudskiego pełniliśmy wartę honorową. Należałem do "Strzelca" od 14-go roku życia. Odbywaliśmy normalne przeszkolenie wojskowe. W 1938 roku zostałem powołany do wojska.

W wrześniu 1939-go dostałem przydział do jednostki, do Kielc. Dojechaliśmy jednakże tylko do Tarnowa, bo linie kolejowe zostały zbombardowane. Zorganizowano z nas, niedobitków, kompanię, z którą wycofywaliśmy się w kierunku granicy węgierskiej. 22-go
września przekroczyliśmy granicę. Internowano nas w obozie Szumbateli. Było nas tam około 5000 ludzi. Ogółem było na Węgrzech około 40 000 Polaków. Węgrzy pomagali naszym ludziom przechodzić granicę. Odprowadzali nas do łaźni, tam zmienialiśmy
ubrania, mundury wracały do obozu i z kolei następna grupa szła do "łaźni". Na granicy jugosłowiańskiej oczekiwali nas przewodnicy i przeprowadzali przez granicę, zwykle nocą. W pierwszej kolejności przerzucali wojskowych zawodowych. Ja doczekałem się mojej kolejki przerzutu przez granicę dopiero w kwietniu 1940-go roku. Czekając na Węgrzech, na swoją kolejkę, uczęszczałem na Uniwersytet Powszechny, zorganizowany przez nasze władze wojskowe.

Przez Zagrzeb i Split skierowano nas do Grecji. W Atenach zebrało się nas około 300 osób. Załadowano nas na statek "Warszawa". Pierwsze oddziały przewożono do Francji, resztę kierowano do Syrii. Tam się dostałem do oddziałów organizowanych przez pułk. Kopańskiego. Po upadku Francji, Francuzi chcieli nas rozbroić. Pułkownik Cieszkowski zdecydowanie się temu sprzeciwił. Nawiązał kontakt z Palestyną. Dołączyło się do nas wielu Polaków z Legii Cudzoziemskiej. Przedostaliśmy się do Palestyny. Staliśmy w Latrun koło Emaus. W Brygadzie Karpackiej przydzielono mnie do artylerii przeciw-pancernej.

Szkoliliśmy się początkowo na działkach francuskich, potem dostaliśmy angielski sprzęt i umundurowanie. Przy okazji zwiedzaliśmy Palestynę. Gdy Rommel podchodził do Aleksandrii, przetransportowano nas do Egiptu. Zajęliśmy pozycje przygotowane
przez Australijczyków. Pewnej nocy załadowano nas na kontrtorpedowce i wypłynęliśmy w nieznanym nikomu kierunku. Okazało się że zawieźli nas do Tobruku. Port był zupełnie rozbity i musieliśmy barkami z okrętu dobijać do brzegu. Niemcy i Włosi rozpoczęli nas bombardować, ale po godzinie 8-mej wieczorem było spokojniej. Była cicha umowa między naszymi oddziałami a Niemcami i Włochami, że w tym czasie nikt nie strzelał. Objęliśmy stanowiska po Australijczykach. Przyszła gwałtowna powódź. Nasze oddziały kawalerii, które stacjonowały na niżej położonych stanowiskach zostały kompletnie zalane. Jeszcze bardziej zalani zostali Włosi. Zaczęli wychodzić ze swoich stanowisk i wtedy zorientowaliśmy się, że było ich sześć razy więcej niż naszych. Pozycje nasze były tak blisko, że w ciszy można było słyszeć ich rozmowy. Kolega z naszego oddziału
został w nocy zastrzelony przez strzelca wyborowego, gdy wychylił się i chciał zapalić papierosa. W Tobruku byliśmy 5 miesięcy. Staliśmy na dobrze okopanych stanowiskach.

 Ruszyła wreszcie ofensywa 8-mej Armii z Aleksandrii i doszła do Tobruku. Pod Gazalą zginęło wielu naszych kolegów. Włosi zaczęli się poddawać, wystawiać białe chorągwie a gdy tylko nasze oddziały się do nich zbliżyły, otworzyli ogień. W odpowiedzi na to nasze lekkie czołgi i kariersy ruszyły na nich w odwecie za ich zdradziecki wyczyn.

Ofensywa posuwała się naprzód, a w Boże Narodzenie doszła do Derny. Zdobyliśmy tam spore magazyny. Żołnierze popili sobie i zaczęli strzelać w niebo, co ściągnęło nalot lotniczy. Zginęło przy tej okazji ze dwudziestu żołnierzy. Przez następny miesiąc posuwaliśmy się na zmianę do przodu i do tyłu. Wycofano nas do Aleksandrii i dalej
do Palestyny. Tam spotkaliśmy się z kolegami, przybyłymi z Rosji, z których organizowano II Korpus. Największe obozy były w Gederze. Przybyłych z Rosji nazywaliśmy żartobliwie "buzułukami" a oni nas "szczurami Tobruku". Prawdziwe szczury tobruckie skakały skutecznie na długich tylnych nogach a przednie były bardzo krótkie.
Przypominały pod tym względem australijskie kangury. Spały one z nami, chodziły po głowach; bardzo je lubiliśmy.

My, jako już doświadczeni żołnierze 96-tego pułku ppanc. W 3-ej Dywizji pełniliśmy teraz funkcje instruktorów. Szkoliliśmy przybyłych z Rosji. Miałem w swojej grupie oficerów innych broni. Zapoznawaliśmy ich z nowym sprzętem angielskim. Utworzono z nich
potem 5-ty pułk ppanc. Wyjechaliśmy na ćwiczenia do Syrii. Po przejściu gen. Kopańskiego do dowództwa sztabu, dowódcą naszego pułku został major Doroszewski. Z Iraku przewieziono nas spowrotem do Egiptu, załadowano na statki i wylądowaliśmy przed Bożym Narodzeniem w Taranto we Włoszech. Jako doświadczone jednostki, zostaliśmy z miejsca skierowani w góry Asterfieraldo na front.

W bitwie pod Monte Cassino walczyliśmy jako pułk ppanc., a część została przeorganizowana w oddziały moździerzy. Staliśmy pod "Domkiem Doktora" a moździerze - przy drodze na "Widmo". Saperzy pod ogniem artyleryjskim budowali drogę, którą potem szły na pozycje czołgi i działa ppanc. Po akcji na Monte Cassino przegrupowano nas.
Zostały w pułku dwa dywizjony. Przesunięto nas nad Adriatyk pod Osimo, Loreto. Doszliśmy do Jeziora Como. Tam zakończyła się akcja włoska.

I tak skończyła się wojna. Pozostaliśmy jeszcze w wojsku przez prawie rok. Zdawaliśmy sprzęt, który zostawał następnie pocięty na kawałki. Równocześnie prowadzono akcję przekonywania nas abyśmy wracali do Kraju. Nie miałem żadnych kontaktów z rodziną w
Kraju. Zdecydowałem się pojechać do Kanady. Przyjechał generał Anders, pożegnał nas i zorganizował audiencje u Ojca Św. Oficerowie nasi nieśli go w lektyce.

Przyjechała do nas komisja kanadyjska werbująca do pracy. Wyselekcjonowano tylko młodych żołnierzy, zdrowych i mocnych. Rannych nie brano. Łącznie wybrano z Włoch 2800 żołnierzy do pracy na farmach. W Neapolu załadowano nas na okręt "Robinson".
Przyjechało do Halifax 1500 żołnierzy, reszta, wkrótce potem, dołączyła drugim transportem. Już we Włoszech powstała koncepcja zorganizowania byłych żołnierzy w cywilną organizację. Pierwszym prezesem został por. Czubak a w zarządzie Turzański, Kaczmarek. i inni. Tak więc SPK Oddział Kanada powstał już w Falconara we
Włoszech. Na statku prezes Czubak wyznaczał łącznikowych do poszczególnych prowincji. Czubak dostał, jako jedyny z zarządu, przydział pracy do Winnipegu, jako punktu środkowego Kanady. Na statku dokooptował mnie i kolegę Wlizło do pomocy. Przywieźliśmy ze sobą z Korpusu trochę książek i dwie maszyny do pisania, które
służyły nam przez następnych 15 lat.

Pierwszym punktem oparcia dla organizacji była redakcja "CZAS- u". Każdy z nas musiał podpisać kontrakt do pracy na farmach na dwa lata. Dostałem pracę w farmie Szkota w Cypress River koło Holland, blisko granicy amerykańskiej i Saskatchwanu. Było to 160
mil od Winnipegu. 4 mile od tej farmy pracował również mój kolega z pułku ppanc. Spałem na stryszku, przez który wiatr swobodnie przewiewał. Gdy było zimno, szedłem do ciepłej stajni. Na Boże Narodzenie, kupiliśmy karton piwa w pobliskim miasteczku i chcieliśmy je wypić na naszym stryszku. Nasz Szkot rozzłościł się i wypędził nas do stajni. Nie otwieraliśmy nawet piwa, lecz popłakaliśmy się rzewnie nad własnym losem. Zimą woziłem jego dzieci koniem na sankach. Kupiłem sobie bochenek chleba, ale dzieci go znalazły i zjadły, bo były głodne. Latem farmer żywił nas lepiej, ale trzeba było pracować od wschodu do zachodu słońca. Otrzymywaliśmy za pracę 45 dolarów na miesiąc i wyżywienie. Raz
zawiózł nas do kina, zapłacił 45 centów, które jednak skrzętnie odliczył od naszej następnej wypłaty. Niektórzy koledzy nie wytrzymywali takich warunków, zostawiali farmy i uciekali do Winnipegu. Często na stacji czekała już na nich policja, którą farmerzy przezornie zawiadamiali. Zakuwano czasem takiego uciekiniera w kajdanki, dzwoniono do kol. Czubaka, który musiał wykupić mu bilet powrotny na farmę. Po dwukrotnym opuszczeniu farmy odsyłano do Włoch. Taki los spotkał 13-tu kolegów. Kilku kolegów nie wytrzymało i zdecydowało się na powrót do Polski. Władze reżimowe dostały nasze
adresy na farmach i wysyłano do każdego listy namawiające do powrotu. Niewielu jednak udało im się namówić. Pracowałem na farmie jeden rok. Miałem znajomego Polaka w
Winnipegu, za pośrednictwem którego udało mi się podpisać  fikcyjny kontrakt na drugi rok pracy. Farmerem tym był Polak z Beausejour. Zobowiązałem się pracować u niego tylko wiosną przy zasiewach i jesienią przy żniwach. Niewiele mu pomogłem, bo rok był bardzo
mokry. Pracując na traktorze przy żniwach dostałem ataku ślepej kiszki i wprost z pola zawieziono mnie do szpitala w Selkirk. W 4 dni po operacji uciekłem ze szpitala i poszedłem pieszo do Winnipegu. Znalazłem zajęcie w szwalni, gdzie pracowałem jako preser płaszczy zimowych. W lecie byłem zatrudniony u p. Ślązaka przy budowie domów.

W wolnych chwilach pomagałem w redakcji "CZAS"u przy sortowaniu listów dla kombatantów. Do redakcji przychodziły listy z całej Kanady. Wysyłaliśmy też kolegom książki na farmy. Sekretarzem SPK był wówczas kol. Adolf Wawrzyńczyk, a prezesem - kol. Czernik. Byliśmy pierwszym Kołem SPK zorganizowanym w Kanadzie. Do dziś sprzeczam się z Kołem SPK Nr. 1 z Thunderbay, że nam "skradli" jedynkę. Myśleliśmy, że Winnipeg pozostanie w dalszym ciągu siedzibą zarządu głównego. Tymczasem Walny Zjazd zadecydował przeniesienie go do Toronto, a my zostaliśmy Kołem Nr 13.

 Głównym moim polem działania w SPK przez wszystkie lata od przyjazdu do Kanady był referat inwalidzki. Uważałem to za nasz pierwszy obowiązek - nie zapomnieć o kolegach, którzy stracili zdrowie i nie mieli takiego szczęścia jak my, aby zdrowo przejść przez
zawieruchę wojenną.

Już w pierwszym roku naszego pobytu w Kanadzie tutejsze władze sanitarne, posiadające lepsze urządzenia kontrolne, wykryły gruźlicę u 46-ciu kolegów. Rząd kanadyjski postanowił wysłać tych kolegów do Włoch, to znaczy do kraju, z którego przybyli. Dzięki
energicznym wysiłkom por. Czubaka i stojącej za nim silnej organizacji kombatanckiej, udało się tę decyzję odwrócić i koledzy pozostali w Kanadzie. Przekazano wszystkich chorych do sanatorium w Brandon, a nasza organizacja podjęła się opieki nad nimi. Nie było wtedy jeszcze żadnych ubezpieczeń społecznych w rodzaju Blue Cross. Za wszystko
trzeba było płacić samemu. Kol. Czubak zwrócił się, za pośrednictwem Ministerstwa Rolnictwa, do nas wszystkich pracujących na farmach, z apelem o składkę na ten cel, w wysokości jednego dolara. Była to suma przynajmniej dziesięciokrotnie przewyższająca wartość dzisiejszego dolara. Tak zaczęła się pierwsza samopomoc koleżeńska. Poza tym pomagaliśmy także kolegom, którzy z innych względów zdrowotnych byli niezdolni do pracy. Czubak robił skuteczne starania w Anglii w sprawie zapomogi dla niezdolnych do pracy. Komisje ustaliły procent niezdolności i szereg kolegów do dziś otrzymuje taką zapomogę.

Referat Inwalidzki zbierał corocznie, przy różnych okazjach, drobne składki na pomoc dla inwalidów. Urządzaliśmy zabawy i inne imprezy, a uzyskany z nich dochód przeznaczaliśmy na pomoc dla nich. Przez te 40 lat wysłaliśmy ponad 100 000 dolarów, które przekazaliśmy do Anglii, Argentyny Francji, Niemiec, Włoch a także do Polski. Otrzymujemy szereg listów z podziękowaniami a także z prośbą o potrzebną pomoc.

Gdy koledzy kombatanci skończyli swoje kontrakty na farmach, powrócili do Winnipegu i zaczynali szukać sobie współtowarzyszki życia emigranckiego. Niektórzy zbliżali się już do 30-tego roku życia. Wracałem z kolegą tramwajem w Nowy Rok z kościoła Św. Ducha. Spotkaliśmy dwie Polki, które szybko zorientowały się, że my chyba też Polacy, bo solidnie kołysaliśmy się na nogach po Sylwestrowej zabawie. Jedną z nich okazała się Bronia Turowska, obecna moja żona. Sama nas zaczepiła śmiejąc się do koleżanki: " to chyba Polusy". Mieszkała niedaleko mnie. Pracowała jako pomoc domowa u ukraińskiego dentysty. Pracowała tam w nie najlepszych warunkach. Spała razem z dziećmi, nie miała własnego pokoju. Dentysta nie zgodził się na "wychodne" w Święto Nowego Roku. Postarałem się dla niej o inną, lepszą pracę. Chcieliśmy się jak najszybciej pobrać. Niestety Bronia była związana kontraktem. Musiałem zapłacić za resztę okresu kontraktowego sumę około 70-ciu dolarów. Żartowaliśmy później, że kupiłem ją sobie jako Arabkę. Mam do dziś pokwitowanie, a agencja sprawdzała później, czy istotnie
wzięliśmy ślub. Była to poważna wówczas suma. Wystarczała jako zadatek na dom albo przynajmniej na parcel“.

Mieszkałem w czynszowej kamienicy przy ulicy Magnus, blisko kościoła, niedaleko SPK, które wtedy gnieździło się w podziemiach kościoła Św. Ducha. Mieliśmy tam świetlicę i bibliotekę. Panie, które w tym czasie zaczynały przyjeżdżać z Niemiec, zorganizowały się w "Ognisko Polek". Organizowały "Podwieczorki przy mikrofonie". Pracowałem w SPK w komitecie imprezowym. Wynajmowaliśmy na imprezy różne sale m.inn. "Drury" z której mieliśmy najwięcej dochodu. Zaczęliśmy myśleć o własnym domu organizacji..

Moją pierwszą pracą w Winnipegu było prasowanie płaszczy, za co płacono mi 45 centów za godzinę. Potem dostałem zajęcie przy konstrukcji domów u Ślązaka. Z kolei pracowałem jako mechanik w warsztacie naprawy karoserii samochodowych. Zarabiało się przy tej pracy już 80 centów na godzinę. Były to jednak inne czasy. Bochenek chleba kosztował wtedy 7 centów, jajko 1 centa. Ubranie było jednak bardzo drogie, niewiele tańsze niż obecnie.

Pierwszy dom kupiłem w 1950-tym roku mając 250 dolarów. Dostałem pożyczkę od mecenasa Dubieńskiego. W nowym domu żona zorganizowała pierwszą herbatkę, a dochód z niej przeznaczyliśmy na inwalidów.

Trudno było na początku - przyszły dzieci, pierwsza córka, Zosia, potem syn Czesław. Nie zawsze było na mleko dla nich. Obydwoje uczęszczali do szkoły polskiej przy parafii Św. Ducha. Obydwoje byli zaangażowani w harcerstwie, a Zosia pełniła przez pewien okres funkcję drużynowej. Byłem przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego w czasie, gdy szkołę wizytował Karol Wojtyła, ówczesny kardynał. W czasie wizyty generała Kopańskiego w Winnipegu pełniłem funkcję jego adiutanta i szofera.

Przyszły jeszcze dwie córki, Krysia i Wanda. Wszystkie dzieci ukończyły uniwersytet. Najmłodsza jest magistrem. Mam dużą satysfakcję. Wszystkie dzieci mówią po polsku.
 

 

 

  INDEX



Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

 

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228