Polonia Winnipegu
 Numer 118

  18 marca 2010      Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu


INDEX

Powrót...

WIADOMOŚCI PROSTO Z POLSKI

Środa, 2010-03-18

IPN: Jaruzelski agentem, zwerbował go Kiszczak

W 1952 r. ówczesny ppłk Wojciech Jaruzelski został zwerbowany przez ówczesnego kpt. Informacji Wojskowej Czesława Kiszczaka w celach kontrwywiadowczych - taki dokument z archiwum Stasi ujawnia najnowszy Biuletyn IPN. Jednocześnie raport informuje, że Kiszczak uratował karierę Jaruzelskiego, określając go jako bardzo aktywnego i cennego współpracownika. Autor dokumentu wysuwa nawet hipotezę co mogło być "mrocznym" argumentem ratującym przyszłość Jaruzelskiego. Kiszczak zaprzecza ustaleniom IPN.

Historyk IPN Wojciech Sawicki opisał w Biuletynie IPN odnaleziony w archiwach b. służby bezpieczeństwa NRD dokument kontrwywiadu Stasi z 1986 r. Jest w nim mowa, że "rozwój ścisłych związków pomiędzy gen. broni Kiszczakiem i gen. armii Jaruzelskim rozpoczął się w początku lat 50., gdy tow. Jaruzelski był oficerem wykładającym w wojskowej Akademii Sztabu Generalnego. Towarzysz Kiszczak był w tym czasie kapitanem odpowiedzialnym za ochronę kontrwywiadowczą na tej uczelni".

"W roku 1952 tow. Jaruzelski został pozyskany przez kpt. Kiszczaka jako 'nieoficjalny współpracownik', przez niego zaprzysiężony i wykorzystany do wykonania zadań kontrwywiadowczych. Współpraca została oceniona jako bardzo aktywna i wartościowa" - głosi dokument (pobierz ze strony IPN w formacie pdf).

Przeczytaj artykuł Wojciecha Sawickiego, opublikowany przez portal niezalezna.pl
Mroczna przeszłość
Według Sawickiego, gdy "w końcu roku 1952 ówczesny szef Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego, gen. Kazimierz Witaszewski, zażądał zwolnienia tow. Jaruzelskiego z armii z powodu burżuazyjnego pochodzenia, tow. Kiszczak postarał się o odpowiednie dowody na nadzwyczaj pozytywną postawę i nastawienie tow. Jaruzelskiego do państwa i armii".

Autor raportu wysuwa hipotezę co mogłoby uchronić Jaruzelskiego przed załamaniem się kariery spowodowanej tak poważnymi zarzutami przeciwko jego osobie. Nie mogła być tym współpraca sama w sobie, gdyż informatorów w ówczesnym wojsku było na pęczki. Wielokrotnie podkreślając, iż są to tylko spekulacje Sawicki pisze, iż argumentem był aktywny udział Jaruzelskiego w tzw. sprawie zamojsko-lubelskiej.

W wyniku tej głośnej prowokacji aresztowano 57 osób. Wszystkie były torturowane w trakcie przesłuchań, a szef sztabu dywizji płk. Lucjan Zaleski zmarł w wyniku pobicia nazajutrz po przesłuchaniu.

Z rzeczy weryfikowalnych autor raportu podkreśla wysoki stopień zażyłości Kiszczaka i Jaruzelskiego, których ścieżki kariery wielokrotnie się później przecinały. Wspomina także o dobrych kontaktach żon obu PRL-owskich notabli.

Kiszczak: bzdura; Jaruzelski: brednie

- Mogę to określić tylko jednym słowem - brednia - powiedział gen. Jaruzelski. - Brednia! Jest to coś tak koszmarnie głupiego, Kiszczak był wtedy w Marynarce Wojennej, był szefem kontrwywiadu w Marynarce Wojennej, jakim cudem on mógł tu, w Warszawie, kogoś werbować, jeszcze w dodatku mnie? - mówił.

- Jest to tak idiotyczne - różne rzeczy słyszałem, ale to jest tak idiotyczne. W ogóle na oczy wtedy Kiszczaka nie mogłem widzieć. On był w Marynarce Wojennej, w zupełnie innym układzie - powiedział gen. Jaruzelski.

Doniesieniom IPN zaprzecza również gen. Kiszczak. - W 1952 r. byłem szefem kontrwywiadu 18. dywizji w Ełku, siedziałem w lesie i pojęcia nie miałem, że istnieje człowiek o nazwisku Jaruzelski. Dopiero w II połowie lat 50. dowiedziałem się o tym nazwisku, a gen. Jaruzelskiego poznałem pod koniec lat 60. albo na początku lat 70. - powiedział.

Gen. Kiszczak zaprzeczył też, by kiedykolwiek był oficerem kontrwywiadu Akademii Sztabu Generalnego. - W latach 1954-57 byłem formalnym, dziennym słuchaczem Akademii Sztabu Generalnego i nigdy nie odpowiadałem za ochronę kontrwywiadowczą uczelni - powiedział.

Paczkowski: informacje IPN dość prawdopodobne

Tymczasem historyk Andrzej Paczkowski ocenia informacje IPN jako "dość prawdopodobne". - Generalnie trudno mi się na ten temat wypowiadać, bo mam małe możliwości zweryfikowania tego wszystkiego. Nie jest to informacja źródła pierwotnego, tzn. nie ma żadnych dokumentów potwierdzających to, że Kiszczak w 1952 roku zwerbował Jaruzelskiego. To jest informacja, która powstała trzydzieści parę lat później, która się odwołuje do tego faktu, oczywiście nie przytaczając żadnych dokumentów. Wobec tego pozostaje tylko jakaś próba logicznego rozbioru całości, co autor robi dosyć dokładnie" - powiedział Paczkowski, członek kolegium IPN, autor m.in. "Wojny polsko-jaruzelskiej". W jego ocenie, wydaje się dość prawdopodobne, że Wojciech Jaruzelski został po raz drugi zwerbowany w 1952 roku. Pierwszy werbunek miał nastąpić w 1946 r. Podkreślił równocześnie, iż nie wie, czy dokonał tego istotnie Kiszczak. - Istnieje jakieś prawdopodobieństwo, ponieważ rzeczywiście w czasie, którego dotyczy ta informacja pracował w takiej komórce kontrwywiadu, która m.in. zajmowała się Akademią Sztabu Generalnego, w której studentem był ówczesny ppłk Jaruzelski - mówił historyk.

- Chociaż podejrzewam, że jeżeli się nie znajdą oryginalne dokumenty z epoki, to zawsze pozostanie to w sferze pewnych domysłów. To jest oparte jednak na bardzo pośrednich źródłach, więc nie dziwi mnie zaprzeczanie ze strony Jaruzelskiego i Kiszczaka - zaznaczył Paczkowski.
(wp.pl)

Pierwszy w Polsce turniej robotów w labiryncie

Kilkudziesięciu pasjonatów robotyki zgromadziła w Rybniku druga edycja zawodów "Robotic Tournament". Po raz pierwszy w Polsce w turnieju wzięły udział roboty klasy "MicroMouse". Zadaniem maszyn było samodzielne wydostanie się z labiryntu.

W ramach turnieju przygotowano trzy konkurencje. Największą popularnością cieszyła się kategoria "LineFollower", w której roboty muszą jak najszybciej pokonać trasę wyznaczoną białą linią na czarnej powierzchni. Zboczenie z trasy pojazdu wielkości kartki formatu A4 na odległość większą niż 30 cm kończyło się przerwaniem próby.

Bezpośrednie starcie robotów zakładała dyscyplina "MiniSumo", w której maszyny w kształcie kwadratu o bokach długości 10 cm i wadze do 0,5 kg powinny zlokalizować przeciwnika i wypchnąć go z ringu. Roboty nie mogą "walczyć" przy pomocy niedozwolonych środków - do takich zalicza się np. urządzenia zakłócające działanie układu sterowania przeciwnika lub wydzielające dużą ilość ciepła, jak miotacze ognia.

Według organizatorów, po raz pierwszy w Polsce w Rybniku przygotowano próbę dla konstruktorów robotów klasy "MicroMouse". W tej trudnej konkurencji, urządzenia o bokach najwyżej 14 cm muszą jak najszybciej samodzielnie odnaleźć wyjście z labiryntu.

Trudność tej dyscypliny wynika m.in. z rozmiarów korytarzy labiryntu - do 18 cm szerokości. Cały labirynt ma kształt prostokąta o powierzchni blisko 6 m kw. Robot pokonuje korytarze dzięki czujnikom odległości umieszczonym po obu bokach. Dzięki odpowiedniemu algorytmowi, maszyna pokonuje labirynt jadąc środkiem jego korytarzy.

Przejazd robota w labiryncie składa się z dwóch rund. Maszyny wykorzystują tzw. algorytm mapowania (rysując w pamięci podczas poruszania się po labiryncie jego wirtualną mapę), który pozwala im na obliczenie i zapamiętanie najkrótszej trasy na drugą próbę. Mapowanie umożliwia też robotowi m.in. zaplanowanie optymalnej prędkości dla różnych odcinków trasy.

Głównymi warunkami dopuszczenia robotów do zawodów są limity rozmiarów oraz wykonywanie przez nie zadań tylko dzięki czujnikom odległości i odpowiednio zaprogramowanym procesorom. Jakakolwiek ingerencje w pracę urządzeń podczas zawodów są zabronione.

Zdaniem współorganizującego zawody w rybnickim Zespole Szkół Technicznych im. Staszica ucznia drugiej klasy tamtejszego technikum mechatronicznego Krzysztofa Piontka, największą przeszkodą przy konstruowaniu robotów jest zdobycie odpowiednich podzespołów oraz - czasem - ich cena.

- Niektóre części do moich maszyn, takie jak silniki, musiałem sprowadzać z Wielkiej Brytanii - zaznaczył Piontek. Jego zdaniem jednak, roboty takie, jak biorące udział w rybnickich zawodach, może samodzielnie wykonać praktycznie każdy - pod warunkiem odpowiedniej wiedzy elektronicznej oraz umiejętności programowania procesorów.
(PAP)

Wtorek, 2010-03-16

Rząd przyjął projekt: od 2011 r. wymiana dowodów

Rząd przyjął projekt ustawy o nowych dowodach osobistych, zakładający, że od 2011 roku będziemy posługiwać się elektronicznym dokumentem tożsamości, a prawo do niego będzie przysługiwało Polakom już z chwilą urodzenia.

Elektroniczne dowody osobiste umożliwią każdemu obywatelowi załatwianie spraw urzędowych przez internet - napisano w komunikacie Centrum Informacyjnego Rządu. Nowy dowód osobisty - podkreślono - będzie można wykorzystać jako dokument potwierdzający uprawnienie do korzystania z wielu usług.

Projekt przygotowało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji; zakłada on, że dowód elektroniczny będzie miał taki sam status prawny, jak tradycyjny dowód osobisty. Nowy dokument ma zapewnić bezpieczeństwo transakcji zawieranych drogą elektroniczną.

Minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller powiedział na konferencji prasowej, że nowe dowody dadzą szansę na inną relację między obywatelem a urzędnikiem. Jak mówił, obecnie żeby załatwić jakieś sprawy w urzędach trzeba stawiać się w nich osobiście, natomiast po otrzymaniu nowego dowodu z chipem będzie to można robić przez internet.

Podkreślił, że posiadając nowy dowód osobisty nie trzeba będzie mieć dodatkowych dokumentów w postaci np. ubezpieczenia zdrowotnego, czy legitymacji studenckiej, bo wszystkie te dane będą zapisane w chipie nowego dokumentu.

Miller zaznaczył, że MSWiA osobiście będzie odpowiedzialne tylko za wyrobienie dowodów i upewnienie się, że każdy obywatel ma tylko jeden taki dokument. Natomiast informacje zawarte w chipie będą gromadzone w specjalnych rejestrach, za które np. odpowiedzialna będzie szkoła, jeśli informacje będą dotyczyły tego, czy dana osoba jest uczniem lub ZUS, gdy będzie chodziło o emerytury. Minister zwrócił uwagę, że do odczytywania danych z nowych dokumentów będzie można wykorzystać np. czytniki używane dzisiaj do kart kredytowych.

Szef MSWiA podkreślił, że dopiero po tym, gdy ustawa zostanie uchwalona, ustalone zostaną szczegółowe kwestie, co do działalności poszczególnych rejestrów gromadzących informacje na temat Polaków. Miller wyraził przy tym nadzieję, że projekt zostanie szybko przyjęty przez parlamentarzystów i już od przyszłego roku będziemy mogli uzyskać nowe dowody. W pierwszej kolejności - jak mówił - otrzymają je ci, którym kończy się termin ważności starych dowodów.

Według projektu nowy dowód osobisty umożliwi składanie podpisu elektronicznego, pozwalającego na dokonywanie czynności prawnych w urzędach administracji publicznej. Nowy dowód osobisty ma być również wykorzystywany przy dostępie do rejestrów publicznych, np. rejestru usług medycznych, prowadzonego przez Narodowy Fundusz Zdrowia.

Wniosek o wydanie nowego dowodu osobistego będzie można złożyć w dowolnej gminie na terenie kraju, a także drogą elektroniczną.

Nowy system wydawania dowodów osobistych zapewni spójność i bezpieczeństwo systemu, wiarygodność dokumentów, współpracę rejestrów publicznych oraz zgodność dowodu ze standardami międzynarodowymi - podkreśla CIR.

Równocześnie z dowodem mają być wydawane dane służące do składania podpisu elektronicznego. Prawo do dowodu osobistego będzie przysługiwało obywatelowi polskiemu z chwilą urodzenia.

Elektroniczne dokumenty tożsamości - podkreśla CIR - umożliwią też weryfikację danych dzieci w rejestrach państwowych, np. związanych z ochroną zdrowia, nauką czy ubezpieczeniem społecznym. Ponadto, dzieci poniżej 13 lat będą mogły przebywać na terenie pozostałych państw UE i grupy Schengen bez paszportu.

Według projektu ustawy, dokumenty wydawane dzieciom powyżej pięciu lat będą ważne 10 lat; dokumenty młodszych dzieci będą ważne pięć lat.

Projekt zakłada, że podmioty uczestniczące w wydawaniu elektronicznych dowodów będą miały dostęp do centralnego rejestru dowodów osobistych. Przepływ informacji będzie się odbywać w drodze bezpiecznej transmisji teleinformatycznej, z uwzględnieniem wykorzystania internetu, a ich przetwarzanie ma być oparte o formularze elektroniczne - zapewnia CIR.

Projekt przewiduje także - czytamy w komunikacie - że "firma zewnętrzna" będzie mogła zapisać w warstwie elektronicznej dowodu osobistego podpis elektroniczny.

CIR podkreślił w komunikacie, że elektroniczne dowody osobiste stanowią część projektu "Polska cyfrowa", którego celem jest m.in. budowa sieci szerokopasmowego internetu oraz rozwój e-usług i e-administracji.
(PAP)


Po kontroli w GROM: nie było uchybień ani nepotyzmu

Kontrola w specjalnej jednostce GROM nie wykazała żadnych istotnych nieprawidłowości i uchybień ani nepotyzmu - powiedział minister obrony narodowej Bogdan Klich.

Kontrola miała związek z doniesieniami żołnierzy tej jednostki o nieprawidłowościach m.in. w polityce kadrowej. Kopie zawiadomienia przekazano do wiadomości MON, Dowództwu Wojsk Specjalnych, BBN, NIK i Sejmowi. Polecenie kontroli Klich wydał 19 lutego, wtedy też zlecił szefowi Sztabu Generalnego "uporządkowanie sytuacji".

Pod koniec lutego treść doniesienia oficera GROM na dowódcę tej jednostki płk. Dariusza Zawadkę opisała "Rzeczpospolita". Dokument ma zawierać zarzuty nieprawidłowości kadrowych, nepotyzmu oraz naruszania godności i poniżania.

W dniu publikacji płk Zawadka zorganizował konferencję prasową, na której zarzuty formułowane przez podwładnych określił jako "bezpodstawne". Zapowiedział złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez autora doniesienia i pozew w procesie cywilnym.
(PAP)

Trumnę ze szczątkami Kopernika przeniesiono do zamku

Trumna ze szczątkami Mikołaja Kopernika została przeniesiona z katedry świętego Jakuba do olsztyńskiego zamku, gdzie będzie eksponowana do ponownego pogrzebu astronoma. Pochówek odbędzie się 22 maja w katedrze we Fromborku.

Tuż przed godziną 15 dostojnicy kościelni wraz z władzami samorządowymi i mieszkańcami Olsztyna uczestniczyli w krótkiej modlitwie przy trumnie ze szczątkami Kopernika. Następnie trumnę wyniesiono przed katedrę i w kondukcie pogrzebowym została ona przewieziona do olsztyńskiego zamku. Procesję powitał metropolita warmiński, abp Wojciech Ziemba.

Trumna spoczęła na katafalku w salach nazwanych kopernikowskimi. To w tych salach astronom podczas swego pobytu w olsztyńskim zamku jako kanonik warmiński mieszkał i pracował. Przez dwa miesiące do 21 maja mieszkańcy i turyści będą mogli oddawać hołd astronomowi i modlić się o spokój jego duszy. W sali, gdzie znajduje się katafalk, wyeksponowano drewniane repliki instrumentów astronomicznych oraz rękopis księgi "O obrotach sfer niebieskich".

Marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Jacek Protas powiedział, że uroczystość można nazwać powrotem wielkiego astronoma, matematyka i lekarza po blisko 500 latach do olsztyńskiego zamku. Zaznaczył, że astronom to najwybitniejszy mieszkaniec Warmii i najbardziej rozpoznawalna postać z tego regionu na świecie. Przypomniał, że powtórny pogrzeb Kopernika 22 maja zbiega się z jubileuszem 750-lecia Warmińskiej Kapituły Katedralnej a astronom był najwybitniejszym jej kanonikiem.

Abp Wojciech Ziemba zaznaczył, że Olsztyn jest drugą stacją pogrzebową przed pochówkiem Kopernika we Fromborku. Najpierw astronoma pożegnał Toruń, gdzie Kopernik urodził się i spędził dzieciństwo. Ostatnią stacją będzie Frombork. W ostatnią drogę do Fromborka trumna ze szczątkami wyruszy 21 maja. Przejedzie przez warmińskie miasteczka: Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński, Ornetę, Pieniężno i Braniewo.

Mszy pogrzebowej 22 maja przewodniczyć będzie nuncjusz apostolski abp Józef Kowalczyk a homilię wygłosi metropolita lubelski abp Józef Życiński.

Kim był Mikołaj Kopernik?

Jak napisał ks. Jan Górny w wydanej z okazji uroczystości pogrzebowych książce pt. "Mikołaj Kopernik kanonik warmiński", astronom przybył do Olsztyna w 1516 roku i zamieszkał w zamku kapitulnym. Funkcję administratora dóbr kapitulnych pełnił sumiennie i odpowiedzialne do końca 1519 roku. Dokonywał lokacji na opuszczonych gospodarstwach, osadzał nowych dzierżawców. Uporządkował, zabezpieczył i własnoręcznie zinwentaryzował całe archiwum i zawartość skarbca kapitulnego. Także w Olsztynie w 1517 roku napisał swoją pierwszą rozprawę o reformie pieniądza. Opisał w niej problem umyślnego psucia pieniądza przez Zakon Krzyżacki.

Kopernik dbał także o zaopatrzenie militarne zamku kapitulnego w Olsztynie, który stał się twierdzą, a Mistrz Krzyżacki Albrecht Hohenzollern nie odważył się jej zaatakować. Był także cenionym lekarzem, wyjeżdżał stąd leczyć chorych nawet poza granice Warmii: do Elbląga, Gdańska i Lubawy i Królewca.

W olsztyńskim zamku prowadził badania astronomiczne. Na północnej ścianie od strony dziedzińca zachowały się wykresy do badań astronomicznych wykonane własnoręcznie przez Kopernika.
(PAP)

Poniedziałek, 2010-03-15

Lubelscy naukowcy mają patent na kości

Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie stworzyli biomateriał do wypełniania ubytków kostnych. Jego właściwości są zbliżone do naturalnych kości człowieka. Odkrycie może być przełomem w stomatologii implantacyjnej i ortopedii. Właściciel wynalazku, lubelska uczelnia medyczna, ubiega się o objęcie go międzynarodową ochroną patentową.

Badania nad wytworzeniem materiału od lat prowadzi zespół pod kierunkiem prof. Grażyny Ginalskiej, kierownika Katedry Biochemii i Biotechnologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. - Poszukiwania substancji czy też materiału, który byłby w stanie skutecznie wypełniać ubytki kostne, trwają na całym świecie od lat. Wszystko dlatego, że istnieje ogromne zapotrzebowanie na "coś", co pozwoli zastąpić w leczeniu ubytków kości, tzw. wszczepy kostne pozyskiwane od samego chorego, innych ludzi czy też materiały kościozastępcze. Potrzebuje ich zwłaszcza stomatologia implantacyjna i ortopedia - opisuje problem profesor Grażyna Ginalska.

Kilka lat temu substancję stymulującą komórki pacjenta do samodzielnej odbudowy ubytku kostnego opracowali i opatentowali Amerykanie. - Ich wynalazek, choć ma podobne zastosowanie, różni się od naszego. Stworzony przez nas kompozyt ma szersze możliwości zastosowania. Jest elastyczny i łatwo daje się dopasować do kształtu i wymiaru ubytku czy to w kościach szczęk czy też innych. Jego właściwości mechaniczne są zbliżone do wykazywanych przez kość gąbczastą, a wytrzymałość na ściskanie jest zgodna z wartością tego parametru w chrząstce ludzkiej - zaznacza prof. Ginalska.

Nie zdradzając szczegółów, które objęte są tajemnicą, lubelscy uczeni ujawniają jedynie, że ich kompozyt powstał na bazie hydroksyapatytu i fazy organicznej. Może być nasączany substancjami aktywnymi biologicznie np. lekami przeciwbakteryjnymi czy białkowymi czynnikami wzrostu.

Stworzony w Lublinie materiał został już poddany próbom klinicznym. - To efekt współpracy z dr Izabelą Polkowską z Kliniki Chirurgii Zwierząt Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie i dr hab. Anną Szyszkowską z Zakładu Chirurgii Stomatologicznej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie - dodaje prof. Ginalska.

Dr Izabela Polkowska z UP wynaleziony kompozyt nasączony lekiem przeciwbakteryjnym wykorzystała do leczenia przetok ustno-nosowych u psów. Okazał się bardzo skutecznym materiałem. Po 4 miesiącach widoczny był efekt regeneracji tkanki kostnej u psów.

- Zależy nam na jak najszybszym wdrożeniu naszego wynalazku do produkcji. Uczelnia prowadzi zaawansowane rozmowy w tej sprawie i może wkrótce nastąpi ich finał - dodaje prof. Ginalska.

Wytworzenie kompozytu do wypełniania ubytków w kości jest efektem badań, na które pieniądze lubelskim naukowcom dała Unia Europejska z Projektu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka.

Amerykański lek w Polsce

Stomatolodzy z ADP Klinika w Lublinie razem z 7 ośrodkami w Polsce uczestniczą w projekcie, którego celem jest wdrożenie u nas amerykańskiej substancji, stymulującej komórki do samodzielnej odbudowy ubytków w kościach. Preparat jest w Lublinie stosowany do leczenia pacjentów, którym ubytki w kościach uniemożliwiają wstawienie implantów stomatologicznych.
(Polska Kurier Lubelski) 

Powieść o Polsce debiutanckim hitem w USA

Amerykanka polskiego pochodzenia, Brigid Pasulka, została wyróżniona tegoroczną nagrodą Fundacji Hemingwaya (Hemingway Foundation/PEN Award) za debiut literacki, powieść "Dawno, dawno temu i zasadniczo prawdziwe" ("A long, long time ago and essentially true").

Akcja książki, wydanej w języku angielskim w sierpniu ub. roku, rozgrywa się na Podhalu tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Powieść rozpoczyna się historią zakochanej pary z podhalańskiej wsi, której plany burzy wybuch wojny. Pół wieku później wnuczka bohaterki przyjeżdża do Krakowa, miasta w którym przez rok niegdyś mieszkała jej babka.

Brigid Pasulka, która pochodzi z rodziny polskich imigrantów mieszkających w stanie Illinois, po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Illinois w Chicago, wyjechała w 1994 roku do Krakowa.

Wspomnienia z rocznego pobytu w Polsce były inspiracją do napisania nagrodzonej przez Fundację Hemingwaya powieści. W latach 2004-2007 autorka publikowała krótkie opowiadania. Jej debiutancka powieść otrzymała dobre recenzje m. in. magazynu "Publishers Weekly".

Brigid Pasulka pracuje jako nauczycielka języka angielskiego w Whitney M. Young Magnet High School, chicagowskiej szkole średniej dla uzdolnionych uczniów.

Nagrody Fundacji Hemingwaya (Hemingway Foundation/PEN Award) za debiut literacki przyznawane są w USA od 1976 roku. Zwycięzca otrzymuje osiem tysięcy dolarów. Rozdanie tegorocznych nagród odbędzie się 28 marca w Bostonie.
(PAP)

Niedziela, 2010-03-14

Zakończył się VIII Zjazd Gnieźnieński

"Europo, odnajdź prawdziwą rodzinę, a wraz z nią nadzieję dla siebie" - zaapelowali uczestnicy zakończonego VIII Zjazdu Gnieźnieńskiego obradującego pod hasłem "Rodzina nadzieją Europy".

Przesłanie do Europejczyków odczytano podczas uroczystej mszy świętej w Bazylice Prymasowskiej.

Homilię wygłosił przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny kardynał Ennio Antonelli, który skrytykował współczesne elity europejskie za odwracanie się od chrześcijaństwa i hołdowanie libertynizmowi oraz legalizację aborcji.

- Europa - dopuszczając do legalizacji aborcji, rozprzestrzeniania się rozwodów i homoseksualnych związków - niszczy inne prawa obiektywne i priorytetowe: takie jak prawo poczętych dzieci do życia, pracowników służby zdrowia do sprzeciwu sumienia, prawo dzieci do posiadania ojca i matki, prawa rodziny do bycia uznanej jako podmiot społeczny o znaczeniu publicznym - powiedział kardynał Antonelli.

W przesłaniu uczestnicy Zjazdu uznali, że zaangażowanie się na rzecz rodziny powinno być elementem wspólnego świadectwa chrześcijan. W dokumencie rodzinę opisano jako trwałą relację kobiety i mężczyzny połączonych miłością, której owocem są dzieci.

Zwrócono uwagę na kondycję ekonomiczną rodzin. "Od kondycji małżeństwa i rodziny zależy przyszłość społeczeństwa, dlatego państwo powinno je wspierać, tworząc politykę rodzinną na poziomie państwa i samorządu." - napisano w przesłaniu.

Z dokumentu wynika, że praca wychowawcza rodziców powinna być traktowana jak praca zawodowa, a państwo powinno tworzyć zachęty, głównie ekonomiczne dla młodych ludzi, aby zakładali rodziny.

Podsumowując obrady Zjazdu prymas Polski Henryk Muszyński zwrócił uwagę na niepodważalność definicji rodziny. - Pierwszym dobrym skutkiem tego zjazdu jest fakt, że nikt nie kwestionował tu pojęcia rodziny. Ukazywano zagrożenia i wyzwania. Dla nas rodzina jest instytucją stworzoną przez Boga i to jest wiążące dla trzech wielkich religii monoteistycznych (chrześcijaństwa, judaizmu i islamu) - powiedział prymas.

Metropolita gnieźnieński zauważył też bezpośrednie związki pomiędzy warunkami ekonomicznymi, w których żyje rodzina, a modelem tej rodziny. - Jestem przekonany, że stąd wyjdą konkretne impulsy dla rodzin, ale także dla tych, którzy dźwigają odpowiedzialność za politykę prorodzinną - dodał Muszyński.

Istotne według abp. Muszyńskiego, były świadectwa młodzieży, która wzięła udział w Zjeździe. - Mówili o swojej wizji rodziny i powinniśmy ich w tym względzie wspomagać - powiedział.

Prymas zwrócił też uwagę na doświadczenia innych krajów w realizacji polityki prorodzinnej. - Pod tym względem również możemy wiele się nauczyć - dodał.

Podczas VIII Zjazdu Gnieźnieńskiego przez trzy dni ponad 700 osób omawiało problemy rodziny od ogólnych ocen jej sytuacji, wykładnię teologiczną, po szczegółowe rozwiązania np. w kwestii wspomagania małżeństw podczas kryzysów.

- Nie ma drugiego takiego kraju, który tak mało jak Polska inwestuje w rodzinę - stwierdził Paweł Wosicki, prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia. Jak dodał, rodzina potrzebuje autonomii i wymaga zaufania ze strony państwa.

Zdaniem prof. Wojciecha Łączkowskiego z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, o wartości rodzinne trzeba dbać, ale instytucja rodziny w Europie nie jest zagrożona. Jak stwierdził, upadek rodziny oznaczałby upadek ludzkości.

- Rodzina jest tak stara jak ludzkość, od początku tworzyli ją mężczyzna i kobieta. To nie wymaga osobnego definiowania, jest to wiadome od dwóch tysięcy lat, więc dlaczego nagle w XXI wieku mamy to zapisywać. Dawniej każde dziecko wiedziało, że to tatuś, mamusia i dzieci - powiedział.

Naczelny rabin Polski Michael Schudrich przyznał, że problemy współczesnych rodzin żydowskich nie odbiegają od spraw dotyczących rodzin chrześcijańskich. - Problemy rodzin są takie same jak wszędzie, niezależnie od religii i narodowości: tempo życia dziś jest takie samo, podobnie nadzieje, że ludzie będą bardziej i głębiej związani z religią. Każda religia stanowi umocnienie rodziny. Ten zjazd pozwoli ludziom poczuć, że nie są sami i że sprawy, które oni uważają za ważne lub złe są takie również dla innych - stwierdził Schudrich.

Jak stwierdził Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej, która była współorganizatorem Zjazdu, było to spotkanie dziesięciu kościołów chrześcijańskich, które doszły do wniosku, że rodzina jest kolejnym polem współpracy ekumenicznej,

- Najważniejszą sprawą, jaką sobie uświadomili chyba wszyscy uczestnicy Zjazdu było to, że pomyślność naszej cywilizacji europejskiej zależy w dużej mierze od tego, na ile docenimy znaczenie rodziny i na ile ją wspomożemy - dodał.

Zjazd zorganizowano w 1010. Rocznicę I Zjazdu Gnieźnieńskiego. W marcu 1000 roku do Gniezna do grobu św. Wojciecha przybył cesarz Otton III. Zjazd ten i spotkanie cesarza z Bolesławem Chrobrym były znakiem przyjęcia Polski do grona państw europejskich. Gościem Zjazdu byli m.in. Prezydent RP Lech Kaczyński i przewodniczący Papieskiej Rady ds. Rodziny kardynał Ennio Antonelli.

Tradycję organizowania Zjazdów Gnieźnieńskich, jako ważnych wydarzeń w dziedzinie duchowej i politycznej, na skalę europejską kontynuował abp Henryk Muszyński. W 1997 roku, w tysięczną rocznicę śmierci św. Wojciecha, odbył się II Zjazd Gnieźnieński z udziałem Jana Pawła II i siedmiu prezydentów Europy środkowej i wschodniej.

III Zjazd Gnieźnieński miał miejsce w 2000 roku z okazji jubileuszu chrześcijaństwa; wzięło w nim udział pięciu prezydentów europejskich państw. Kolejne spotkania miały miejsce w 2003, 2004, 2005 i 2008 roku.

Prymas Henryk Muszyński jest głęboko przekonany, że zostanie w najbliższych latach zorganizowany kolejny IX Zjazd Gnieźnieński.
(PAP)

Marsz Pamięci ruszył; antysemickie napisy w porę usunięto

Kilkaset osób wyruszyło w Marszu Pamięci zorganizowanym w 67. rocznicę likwidacji krakowskiego getta. Jego uczestnicy idą prawie czterokilometrową trasą z Pl. Bohaterów Getta na teren dawnego obozu zagłady w Krakowie-Płaszowie.

Uczestniczący w uroczystości ambasador Izraela w Polsce Zvi Rav-Ner powiedział, że powinniśmy pamiętać Żydów, którzy zginęli, i Polaków, którzy mimo grożącej im kary śmierci pomagali i ratowali żydowskich współobywateli.

- Dlatego szkoda, że stało się to, co się stało wczoraj w Płaszowie. To wstyd dla nas wszystkich. To wstyd dla imienia nie tylko Żydów, ale i sprawiedliwych Polaków, że są jeszcze tacy ludzie - powiedział ambasador.

Ambasador nawiązał w ten sposób do dewastacji pomnika pomordowanych w obozie w Płaszowie. Nieznani sprawcy wymalowali na obelisku m.in. swastyki i obraźliwe hasła m.in. "Jude raus" i "Hitler good"; w nocy z soboty na niedzielę udało się je usunąć.

Zvi Rav-Ner dodał, że są na świecie prezydenci krajów negujący Holokaust i istnienie hitlerowskiego obozu śmierci w Oświęcimiu.

- Kto by pomyślał, że także i tu, tyle lat po wojnie mogą być ludzie chwalący Hitlera. Czy oni mogą kogoś reprezentować, czy to są wariaci, nie wiem, ale wiem, że trzeba pamiętać, edukować i z determinacją stale przychodzić tu co roku w imię tych, którzy zginęli, i tych, którzy ratowali, bo oni byli przedstawicielami sprawiedliwej ludzkości nawet w najgorszych czasach - mówił Rav-Ner.

Uczestnicy marszu oddadzą hołd zmarłym w Płaszowie przy innym pomniku - poświęconym pomordowanym w obozie Żydom. Znajduje się on bardzo blisko zdewastowanego obelisku.

Marsz Pamięci odbywa się co roku w rocznicę likwidacji krakowskiego getta. Jego uczestnicy pokonują ok. czterokilometrową trasę z Placu Bohaterów Getta do byłego obozu w Płaszowie, tą samą którą hitlerowcy prowadzili przed laty Żydów.

W nocy z 13 na 14 marca 1943 roku na ulicach getta zginęło około tysiąca osób, a wszyscy zdolni do pracy zostali przeniesieni do obozu w Płaszowie. Obóz ten początkowo był obozem pracy przymusowej, a potem koncentracyjnym. Był miejscem zagłady Żydów i Romów, okresowo przebywali tam także Polacy i przedstawiciele innych narodowości. Martyrologia więźniów Płaszowa była tematem filmu Stevena Spielberga "Lista Schindlera".

Obchody rocznicy likwidacji krakowskiego getta odbywają się pod honorowym patronatem wojewody, marszałka województwa i prezydenta miasta oraz prezesa Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Krakowie.
(PAP)

"To mit, że wykorzystujemy niewielką część mózgu"

Mózg jest najmniej poznaną i najbardziej skomplikowaną strukturą we wszechświecie. - Mimo że odpowiada za najdrobniejsze procesy zachodzące w naszym ciele, wciąż nie powstała jedna naukowa koncepcja funkcjonowania tego narządu - mówi prof. Andrzej Wróbel, kierownik Zakładu Neurofizjologii Instytutu Biologii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk. Uczony mówi, skąd wziął się mit o tym, że wykorzystujemy tylko niewielką część mózgu.

Wiedzę o mózgu oraz społeczną świadomość na temat znaczenia badań układu nerwowego ma propagować "Światowy Tydzień Mózgu". W tym roku będzie obchodzony między 15 a 20 marca w wielu krajach na świecie m.in. w Polsce, Australii, Chinach, Niemczech, Indiach, Iranie, Rosji, RPA, Szwecji, Ugandzie i Wielkiej Brytanii.

Można żyć bez 80% mózgu

Jak mówi prof. Wróbel człowiek może żyć nie mając nawet 80% mózgu, może funkcjonować z jego jedną półkulą, a nawet - w przypadku tzw. rozszczepienia - z dwiema oddzielnymi półkulami stanowiącymi dwa mózgi.

- Mózg jest najmniej poznaną i najbardziej skomplikowaną strukturą jaką znamy we wszechświecie - przekonuje prof. Andrzej Wróbel. Jak wyjaśnia, większość tego, co dziś wiemy o mózgu, nauka zawdzięcza badaniom prowadzonym w ostatnich pięćdziesięciu latach. Wprawdzie to ostatnie dziesięciolecie XX wieku ogłoszono dekadą mózgu, ale - według eksperta - nie przyniosła ona bardzo dużego postępu w wiedzy o budowie i funkcjonowaniu tego narządu. Rozszerzyła jednak paletę możliwości badawczych.

- Do badań biologicznych wprowadzono informatykę, która jest konieczna do tego, by odpowiadać na pytania stawiane przez naukowców. Do badania tak skomplikowanej struktury jak mózg, potrzebne są jednak specjalne narzędzia, których jeszcze nie znamy - przyznaje naukowiec.

Skąd się wziął mit?

O poznawczych i abstrakcyjnych przeliczeniach informacyjnych wykonywanych przez mózg naukowcy wiedzą bardzo mało. Znają sporo hipotez, nawet potwierdzonych doświadczalnie, ale nie udało im się stworzyć ogólnej koncepcji funkcjonowania mózgu. - Dużo wiemy o tzw. wejściu i wyjściu, czyli odpowiednio o układach zmysłowych i ruchowych. Wiemy, jak jest zbudowany mózg i które kawałki funkcjonalnie za co odpowiadają. Nie ma jednak ogólnej teorii na temat działania mózgu, tak jak nie ma racjonalnej teorii na temat pochodzenia życia czy pierwszych chwil po Wielkim Wybuchu. To są trzy pytania naukowe, które jeszcze pozostały do naukowego wyjaśnienia. Póki co odpowiadają na nie jedynie wielkie światowe religie - mówi prof. Wróbel.

Naukowiec rozwiewa pojawiające się teorie mówiące o tym, że człowiek wykorzystuje niewielką część swojego mózgu. - Nieprawdą jest, że wykorzystujemy zaledwie 20% możliwości naszego mózgu. Ten mit wziął się stąd, że naukowcy, którzy po raz pierwszy badali elektrodami aktywność komórek mózgu, zauważyli, że co tylko piąta jest w danym momencie aktywna - czyli wysyła informacje do innych komórek - tłumaczy. Nie znaczy to wcale, że w pozostałych, nieaktywnych komórkach nic się nie dzieje. Cały czas przeliczają one impulsy dochodzące podprogowo z innych komórek.

Jedna mucha zajmuje cały nasz mózg

Zdaniem prof. Wróbla, najprawdopodobniej nawet za najdrobniejszy element - za to, że widzimy muchę na białej ścianie - odpowiada praca całego mózgu. - Do wykonania zarówno bardzo prostych, jak i trudnych operacji używa on całego swojego potencjału - przekonuje ekspert.

Nie oznacza to jednak - dodaje - że jeśli jakaś część mózgu przestanie działać, człowiek nie będzie mógł funkcjonować. - Można nie mieć nawet 80% mózgu - mówi kierownik Zakładu Neurofizjologii i przytacza znaną z literatury fachowej historię Anglika, który umarł w wieku 26 lat. W miejscu mózgu miał trochę ściśniętej tkanki mózgowej, a resztę stanowił olbrzymi wodniak pod ciśnieniem. Mimo tego Anglik zaczynał robić doktorat. - Jego przykład pokazuje, że nasza wiedza o mózgu jest wciąż w powijakach - dodaje uczony. Jak to się dzieje, że mózg działa, nawet z jedną półkulą? - Gdy brakuje jednej półkuli, ta druga przejmuje część funkcji, za które odpowiadała brakująca część. Oczywiście taki mózg funkcjonuje trochę inaczej niż u ludzi zdrowych, ale wbrew pozorom nie jest to takie rzadkie zjawisko, jak mogłoby się wydawać - tłumaczy naukowiec.

Fascynująca "plastyczność"

Proces, w którym jedna tkanka mózgu zastępuje część, która przestaje funkcjonować nazwany jest plastycznością mózgu. Jest on dobrze widoczny u osób po wylewie krwi do mózgu. - Część tkanki mózgowej wówczas obumiera, co w wielu przypadkach powoduje paraliż jakiejś części ciała. Później przy pomocy rehabilitacji przywraca się jej sprawność danej kończyny, choć nie działa już część mózgu za nią odpowiedzialna - wyjaśnia prof. Wróbel.

Jego zdaniem, dzięki temu, że przy obumarciu jednej tkanki mózgu jej zadania może przejąć inna część, tradycyjny podział na półkulę lewą - racjonalną i prawą - odpowiadającą za wyobraźnię, jest zgubny. - Owszem jest pewna specjalizacja półkulowa, ale jest ona statystyczna. Mózg może zmieniać się przez cały czas, dlatego nawet jeśli coś "padnie" np. w lewej półkuli, to nie przestaniemy racjonalnie myśleć - zaznacza.

Oprócz tego, że człowiek może żyć z częścią mózgu, znane są przypadki osób, u których w wyniku przerwania połączeń między półkulami nastąpiło tzw. rozczepienie mózgu. W 1981 r. Roger Wolcott Sperry otrzymał Nagrodę Nobla za badania nad rozczepionym mózgiem. - Okazało się, że obie półkule mózgu funkcjonują wtedy niezależnie rządząc swoimi funkcjami i połową ciała. Znane są jednak przypadki osób, u których gdy jedna ręka chce wkładać spodnie, druga może je jednocześnie zdejmować - zaznacza prof. Wróbel.

Co wyróżnia mózg człowieka od mózgu innych ssaków? Prof. Wróbel wyjaśnia, że w wyniku ewolucji w mózgu człowieka zwiększyła się część kory mózgowej, która odpowiada za przetwarzanie informacji czysto hipotetycznych, a nie tylko za proste odruchowe działanie - charakterystyczne dla większości zwierząt.

- Po drugie olbrzymia część naszego mózgu jest poświęcona mowie. To, że potrafimy się komunikować za pomocą mowy, to jest olbrzymi krok ewolucyjny. Pozwolił nam on stworzyć kulturę, a więc korzystać z doświadczeń innych pokoleń nie tylko przez przekaz ustny, ale też przez zasoby pisane - tłumaczy.
Ewelina Krajczyńska  (PAP)

Sobota, 22010-03-13

Ludwik Dorn kandydatem na prezydenta  

Ludwik Dorn jest kandydatem Polski Plus na prezydenta RP - ogłoszono oficjalnie podczas konwencji partii w Krakowie.

- Nasz kandydat da odpowiedź na potrzeby i pragnienia obywateli naszego kraju - mówił prezes Polski Plus Jerzy Polaczek. Dodał, że Dorn to najlepszy polski parlamentarzysta, człowiek uosabiający cele, dla których powołano Polskę Plus, człowiek, który kieruje się zasadami niezależnie od ceny, jaką za to trzeba zapłacić w życiu publicznym.

- Kandydat Polski Plus jest tą osobą, którą łączy umiejętność budowania reguł demokratycznych i łączy dobre zasady i przyzwoitość w polityce - powiedział Polaczek.

Polaczek podkreślił, że Dorn będzie zabiegał o zaufanie Polaków, którzy mają już dosyć "zimnej wojny PiS i PO". - Ja się tego zadania podejmuję - zadeklarował Dorn. Jak powiedział, robi to "nie dla czystej demonstracji", ale dlatego, że przed Polską pojawiły się nowe wyzwania, na które inne ugrupowania polityczne nie odpowiadają.

Dorn związany jest z Polską Plus od października 2009, od powstania koła parlamentarnego pod tą samą nazwą.

Dorn był współtwórcą i wiceprezesem PiS, wicepremierem, ministrem MSWiA, marszałkiem sejmu. W październiku 2008 r. został usunięty z PiS i klubu parlamentarnego partii m.in. za wywiady prasowe, w których "dezawuował kierownictwo partii i osobę samego prezesa" (Jarosława Kaczyńskiego).
(PAP)

"Jude raus" na pomniku, a jutro Marsz Pamięci

Antyżydowskie napisy pojawiły się na pomniku upamiętniającym pomordowanych podczas II wojny światowej w obozie w Krakowie-Płaszowie. Zniszczenia odkryto na dzień przed Marszem Pamięci organizowanym w 67. rocznicę likwidacji krakowskiego getta. Nieznani sprawcy czerwoną farbą wymalowali na obelisku m.in. swastyki i obraźliwe hasła m.in. "Jude raus" i "Hitler good".

Policja otrzymała zgłoszenie od straży miejskiej w sobotę po południu. - Ustalamy, kiedy mogło dojść do tej dewastacji. Na miejscu prowadzone są oględziny - powiedziała Anna Zbroja z biura prasowego małopolskiej policji. Dodała, że w okolicy będą policyjne patrole.

Usunięciem napisów zajmą się pracownicy Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu w Krakowie. - Będą pracowali tak długo, aż ślady barbarzyńskich działań zostaną usunięte - podkreślił rzecznik ZIKiT Jacek Bartlewicz.

Organizatorzy Marszu Pamięci, który w niedzielę przejdzie z Placu Bohaterów Getta na teren byłego obozu w Płaszowie, są oburzeni, nie chcą jednak komentować tej sprawy. Zapewniają, że marsz odbędzie się tak jak co roku i przejdzie tą samą trasą.

Wiceprzewodniczący Rady Oświęcimskiej Stefan Wilkanowicz uważa, że dewastacja pomnika ofiar obozu koncentracyjnego w Płaszowie raczej nie jest przypadkowa. Jego zdaniem, komuś mogło zależeć na zakłóceniu tego - jak podkreślił - ważnego i pozytywnego wydarzenia, które co roku skupia tysiące osób z Polski i zagranicy.

Wiceprzewodniczący Rady Oświęcimskiej dodał, że informacje o dewastacji pomnika przyjął ze smutkiem. Zaznaczył jednak, że trzeba na to odpowiedzieć akcją edukacyjną - na przykład w formie sesji o historii Żydów w Krakowie.

Uczestnicy marszu oddadzą hołd zmarłym w Płaszowie przy innym pomniku - poświęconym pomordowanym w obozie Żydom. Znajduje się on jednak bardzo blisko zdewastowanego pomnika.

Marsz Pamięci odbywa się co roku w rocznicę likwidacji krakowskiego getta, które Niemcy utworzyli w 1941 r. Mieszkało tam około 17 tys. osób.

Podczas likwidacji getta w nocy z 13 na 14 marca 1943 roku na ulicach zginęło około tysiąca osób, a wszyscy mieszkańcy zdolni do pracy zostali przeniesieni do obozu w Płaszowie. Obóz ten początkowo był obozem pracy przymusowej, a potem koncentracyjnym. Był miejscem zagłady Żydów i Romów, okresowo przebywali tam także Polacy i przedstawiciele innych narodowości. Martyrologia więźniów Płaszowa była tematem filmu Stevena Spielberga "Lista Schindlera".

Obchody rocznicy likwidacji krakowskiego getta odbywają się pod honorowym patronatem wojewody, marszałka województwa i prezydenta miasta oraz prezesa Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Krakowie.
(PAP)

Piątek, 2010-03-12

Australia zaprasza górników z Polski

Potrzebujemy górników z zagranicy - powiedział w BBC Chris Evans, australijski minister ds. imigracji, dając do zrozumienia, że ma na myśli pracowników z Europy Środkowej, głównie z Polski. To oznacza, że do kopalń na antypodach jeszcze w tym roku mogą zacząć wyjeżdżać górnicy ze Śląska i Zagłębia. Pokusa będzie duża, bo w australijskim górnictwie zarabia się świetnie: od 175 do 470 tys. zł rocznie.

Komu zawdzięczamy to zainteresowanie Australijczyków importem naszych górników? Chińczykom. Australia, która jest czwartym na świecie producentem węgla (w 2007 r. wydobyła 309 mln ton, Polska 95 mln ton), inwestuje w swoje kopalnie. Rozwijająca się szaleńczo gospodarka Chin może kupić od Australijczyków każdą ilość węgla.

- Samo utrzymanie obecnej pozycji naszego górnictwa na świecie będzie wymagało zagranicznych posiłków - powiedział nam Randall Perry z koncernu Australian Contract Mining.

Według najnowszego raportu organizacji Minerals Council Of Australia, australijskie górnictwo potrzebuje w ciągu 10 lat co najmniej 86 tys. nowych specjalistów. Problem w tym, że masowa emigracja górników za ocean, która dla niejednej rodziny ze Śląska czy Zagłębia oznaczałaby poprawę bytu, dla naszych kopalń byłaby śmiertelnym zagrożeniem.

Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, już obawia się kadrowego drenażu górnictwa. - To dla nas realne zagrożenie - ocenia. - Głównie tym, że możemy stracić najlepszych fachowców. Znam przypadki absolwentów studiów górniczych, którzy już wyjechali do Australii.

Ale w Kompanii Węglowej się nie boją. - Pieniądze to nie wszystko, bo tu nasi górnicy mają swoje domy i rodziny - uspokaja prezes KW Mirosław Kugiel. - A na wypadek innego scenariusza, mamy 30 tys. chętnych czekających na etat w naszych kopalniach - dodaje.

Tyle że australijskie górnictwo ma w odwodzie równie silny argument: wsparcie rządu dla programu imigracyjnego, które postawi na nogi tamtejszy przemysł wydobywczy. Minister Chris Evans już zapowiedział wprowadzenie wielu udogodnień w przepisach imigracyjnych, które mają zapewnić Australii wielki napływ zawodowców z Europy Środkowej, w tym z Polski.

Szczegóły dotyczące importu górników Australijczycy przedstawią już w kwietniu.

Dziś Katowice i Knurów, jutro kraina kangurów?

Nawet 40 tys. zł miesięcznie zarabiają wykwalifikowani górnicy w Australii. Początkujący mogą liczyć na pensję rzędu kilkunastu tys. zł. Czy takie pieniądze zachęcą Ślązaków do exodusu na antypody? Australijskie kopalnie potrzebują zagranicznego zaciągu pracowników, bo nie radzą sobie z zapewnianiem dostaw m. in. dla wymagającego rynku chińskiego. Australijski rząd chce wyjść naprzeciw górniczej imigracji i zapowiada ułatwienie przepisów umożliwiających sprowadzanie obcokrajowców do pracy w przemyśle wydobywczym.

Zmiany w polityce migracyjnej ogłosił w BBC Chris Evans, minister ds. imigracji. Jego zdaniem w Australii kształci się zbyt wielu fryzjerów i kucharzy, bo świadectwo ukończenia kursu zawodowego na tym kierunku zapewnia zdobycie prawa do stałego pobytu. Z takiej furtki masowo korzystają tysiące przybyszów, głównie z Azji, za to brakuje miejsc dla wykształconych inżynierów (w Australii obowiązuje roczny limit imigrantów, w 2009 roku pozwalał on na przyjęcie do pracy 108 tys. osób). Tymczasem, jak alarmuje organizacja Minerals Council Of Australia, do 2020 roku kopalnie na antypodach będą potrzebować przynajmniej 86 tys. pracowników. Te problemy sygnalizują też australijscy potentaci wydobywczy, jak Rio Tinto czy BHP Billiton.

- Braki kadrowe najbardziej dotyczyć będą zachodniej części kraju, gdzie nasze górnictwo rozwija się bardzo szybko i już niebawem będzie wymagać nowych ludzi - powiedział nam Simon Dowding z biura prasowego ministra Evansa.

Australia jest największym producentem węgla kamiennego na półkuli południowej, wydobywa go zarówno metodą odkrywkową, jak i głębinową. Trzy czwarte wartości produkcji górniczej przypada na Nową Południową Walię, Queensland oraz Australię Zachodnią. Według obliczeń, Australia ma dostęp do złóż liczących ok. 39 mld ton węgla, co przy obecnym tempie eksploatacji wystarczy na prawie sto lat. W przemyśle wydobywczym pracuje ok. 130 tys. osób. Brakuje głównie górników o wysokich i średnich kwalifikacjach zawodowych, czyli dokładnie takich, jacy dominują na Śląsku. Szczególnym wzięciem cieszą się inżynierowie wentylacji.

- Dotychczas opieraliśmy się głównie na chińskich inżynierach, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Polacy to na razie jednostki, ale najpóźniej w przyszłym roku będziemy eksplorować również ten kierunek, ponieważ wasi specjaliści też mają świetną markę - stwierdził Randall Perry z koncernu Australian Contract Mining.

Świetna marka jest na antypodach świetnie wynagradzana (pracują na nią nie tylko górnicy - w Australii dużym wzięciem cieszą się też maszyny kopalniane polskiej produkcji; w tym tygodniu m. in. w tej sprawie gościła na Śląsku delegacja z krainy kangurów). Początkujący inżynier zarabia przynajmniej 145 tys. zł rocznie. Płace pracowników dozoru zaczynają się od ok. 300 tys. zł w skali roku. Zarobki dla specjalistów z doświadczeniem 2-5-letnim sięgają nawet 470 tys. zł, a to pobory bez uwzględnienia premii i innych dodatków. Australijscy górnicy pracują zazwyczaj w systemie 9/5, czyli po dziewięciu dniach 12-godzinnych dniówek, mają pięć dni wolnego. Dla porównania, dodajmy, że przykładowo za wynajęcie mieszkania trzeba zapłacić ok. 2,5 tys. zł miesięcznie. Rachunek zysków i kosztów prezentuje się więc całkiem korzystnie.

- Kasa jest świetna, ale odległość spora. Nie wszyscy skorzystają więc z tej oferty. Dla nas jest to natomiast kolejny argument, by przypominać, że o płace górników trzeba dbać. Bo stracimy fachowców - obawia się Wacław Czerkawski, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.

Szefowie węglowych spółek żartują, że najchętniej wysłaliby na antypody... właśnie niesfornych związkowców. Ale jak podkreśla Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Australijczyków najbardziej interesować będą dobrze wykształceni, doświadczeni już kilkuletnią pracą w kopalni specjaliści. Dlatego uważa, że kuszenie z krainy kangurów może być groźne dla kondycji przemysłu wydobywczego na Śląsku. Tym bardziej, jeśli śląskim pionierom uda się zrobić karierę w Australii i w ten sposób zachęcą kolejnych.

- Pierwsi absolwenci kierunków górniczych na Politechnice Śląskiej czy Akademii Górniczo-Hutniczej już wyjeżdżają za granicę, między innymi właśnie do Australii. Dla nas to zagrożenie, ale co możemy zrobić? Przecież nie wydamy zakazu wyjazdów, tym bardziej, jeśli nasi ludzie postanowią wybrać lepszą przyszłość - zaznacza Zagórowski.

Kogo najprędzej oczaruje lepsza przyszłość na najmniejszym kontynencie na końcu świata? Zagórowski przewiduje, że oprócz młodych inżynierów i specjalistów średniego szczebla, emigrację będą rozważać również... czterdziestokilkuletni emeryci, którzy właśnie odeszli z pracy w kopalni. Ta perspektywa nie przeraża Mirosława Kugiela, prezesa Kompanii Węglowej (największa spółka górnicza), który wierzy w przywiązanie swojej załogi do rodzinnych stron. A to przywiązanie jest droższe od pieniędzy. Jego przewidywania pokrywają się z wynikami badań prof. Marka Szczepańskiego, które dowodzą, że młodzi górnicy cenią sobie pracę blisko domu i w zdecydowanej większości chcieliby pracować w jednej kopalni do emerytury.

- Mamy stabilną i lokalną załogę. Nawet jeśli ktoś zdecyduje się na emigrację, w rezerwie mamy ponad 30 tysięcy podań o pracę - podkreśla Kugiel.
(Polska Dziennik Zachodni)

Polska oddaje Rosji wypalone paliwo jądrowe

Paliwo jądrowe HEU, zawierające wysoko wzbogacony uran, wypalone w reaktorach badawczych w Świerku, wraca do Rosji, gdzie zostało wyprodukowane - poinformował rzecznik Państwowej Agencji Atomistyki. Przewieziono już odpady z lat 1967-1995.

Rzecznik PAA dr Stanisław Latek wyjaśnił, że do 10 marca 2010 do Rosji wróciło całe wypalone paliwo HEU pochodzące z eksploatacji reaktora Ewa w latach 1967-1995 oraz około jednej czwartej wypalonego paliwa HEU z reaktora Maria, eksploatowanego od 1974 do chwili obecnej, z przerwą na modernizację w latach 1985-1993.

- Do końca bieżącego roku nastąpi wywóz całości dotąd wypalonego paliwa HEU z reaktora MARIA. Paliwo wysoko wzbogacone, używane obecnie i w najbliższych latach w reaktorze Maria w Świerku, zostanie przekazane do Federacji Rosyjskiej do 2016 r. - dodał rzecznik.

Wywóz odpadów umożliwia podpisana we wrześniu ubiegłego roku umowa między Polską a Federacją Rosyjską. Wypalone paliwo ma pozostać na terenie Federacji Rosyjskiej na zawsze.

- Umowa ta jest elementem międzynarodowego programu zwrotu do kraju producenta wypalonego paliwa jądrowego HEU z reaktorów badawczych z wielu krajów, w ramach realizowanej wspólnie przez USA i Rosję inicjatywy redukcji zagrożeń globalnych GTRI - wyjaśnił Latek.

Jak dodał, transporty odbywają się pod kontrolą inspektorów dozoru jądrowego, a ich przygotowanie i realizacja odbywa się z zachowaniem wszelkich wymagań bezpieczeństwa, określonych w krajowych i międzynarodowych przepisach.

Koszt operacji przewozu i składowania paliwa przez 20 lat pokrywa rząd USA. - Dodatkowe koszty pozostawienia po upływie tego okresu na stałe w Rosji tego paliwa oraz odpadów po jego przerobie pokrywa strona polska - zaznaczył Latek.

Umowa przewiduje ponadto wywóz na stałe do Rosji także wypalonego paliwa o niskim wzbogaceniu (LEU) używanego w reaktorze EWA w pierwszym okresie jego eksploatacji w latach 1958-1967. Koszt wywozu i składowania tego paliwa pokryje Polska.

HEU (Highly Enriched Uranium) to wysoko wzbogacone paliwo jądrowe, czyli takie, które zawiera więcej niż 20% izotopu uranu-235. Międzynarodowy program GTRI zakłada wyeliminowanie wysoko-wzbogaconego uranu (HEU) z użycia dla celów pokojowych i stopniowe zastąpienie go uranem nisko-wzbogaconym (LEU - Low-enriched Uranium). Udział w programie zadeklarowało obok Polski ponad 20 państw, eksploatujących reaktory badawcze z paliwem jądrowym typu HEU, dostarczonym kiedyś przez USA lub b. ZSRR.
(PAP)

Czwartek, 2010-03-11

Waszyngton świętuje urodziny polskiego mistrza 

Z okazji Roku Chopinowskiego - 200. rocznicy urodzin polskiego kompozytora - w Waszyngtonie odbywa się w tym miesiącu wiele imprez kulturalnych poświęconych jego pamięci.

Z recitalem w stołecznej National Gallery of Art, zorganizowanym przy współudziale ambasady RP w Waszyngtonie, wystąpi w niedzielę polska pianistka Ewa Pobłocka, zdobywczyni 5. miejsca na X Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w Warszawie w 1980 r.

W przyszłym tygodniu w sali widowiskowej La Maison Francaise przy ambasadzie Francji w Waszyngtonie odbędą się dwa koncerty muzyki Chopina w wykonaniu Ewy Pobłockiej, Leszka Możdżera i tria Andrzeja Jagodzińskiego.

Możdżer to wybitny pianista jazzowy i kompozytor, znany m.in. z improwizacji na tematy z utworów Chopina ("impresje chopinowskie").

Zespół Andrzeja Jagodzińskiego, z którym grają poza tym Czesław Bartkowski (perkusja) i Adam Cegielski (kontrabas), nagrał m.in. album "Chopin", który w 1994 r. zdobył nagrodę "Polish Grammy" za najlepszą płytę jazzową roku.

W czwartek wieczorem (czasu lokalnego) odbędzie się w Waszyngtonie premiera przedstawienia sztuki Jarosława Iwaszkiewicza "Lato w Nohant" o Chopinie i George Sand. Autorką inscenizacji w teatrze Ambassador jest Hanna Bondarewska.

Z okazji 200. rocznicy urodzin Chopina "Washington Post" zamieścił niedawno artykuł wspomnieniowy o polskim kompozytorze.
(PAP)

Stolica przygotowuje się do obchodów piątej rocznicy śmierci Jana Pawła II 

2 kwietnia minie dokładnie 5 lat od śmierci papieża Jana Pawła II. Stolica już przygotowuje się do tego wydarzenia. W tym roku uroczystość będzie mieć inny charakter niż zwykle, bo rocznica śmierci papieża przypada w Wielki Piątek. Towarzyszyć jej będzie ogólnopolska kampania społeczna przypominająca o osobie i dziele Jana Pawła II.

Co prawda trudno się spodziewać takiej fali czuwań i modlitw jak w 2005 r., ale na pewno 2 kwietnia na stałe zapisał się w świadomości Polaków jako dzień pamięci o Janie Pawle II. W tym roku uczczenie rocznicy śmierci papieża Polaka przebiegnie w bardziej wyciszony sposób, bo przypada ona w Wielki Piątek. W stolicy wspomnienie Jana Pawła II zostanie włączone w Centralną Warszawską Drogę Krzyżową, która przejdzie Traktem Królewskim. - Uczestnicy nabożeństwa będą nieść ważący ok. 200 kg krzyż - mówi ks. Jacek Siekierski, rektor kościoła św. Anny. - Na czele będzie niesiony krzyż, który papież trzymał w dłoniach w trakcie swojej ostatniej drogi krzyżowej. A rozważać będziemy słowa Jana Pawła II, które kierował do Polaków w czasie swoich wizyt w ojczyźnie.

Dwunastą stację drogi krzyżowej, która zlokalizowana będzie przy krzyżu papieskim na pl. Piłsudskiego, przygotowuje Centrum Myśli Jana Pawła II. - Musimy pamiętać, że najważniejszym wydarzeniem będzie droga krzyżowa. Chcemy wkomponować myśli Jana Pawła II w rozważania o Męce Pańskiej - mówi Marcin Nowak z Centrum Myśli Jana Pawła II.

Widowisko słowno-muzyczne, które odbędzie się na placu, przygotował znany artysta Jerzy Kalina. Scenografia z wykorzystaniem półprzezroczystych materiałów, światła i dźwięki odniosą się do pamiętnej homilii papieża z 2 czerwca 1979 r.

O odpowiedni nastrój tej dwudziestominutowej części zadba również chór z Centrum Myśli JPII. Niewykluczone, że o godz. 21.37 usłyszymy wygrywaną na trąbkach pieśń żałobną.

Jednak zanim na plac dotrą uczestnicy drogi krzyżowej, już od godz. 16 na telebimie będzie puszczany godzinny materiał poświęcony papieżowi. Ku jego pamięci zapłonie także symboliczny znicz.

Na przełomie marca i kwietnia Centrum Myśli Jana Pawła II rozpocznie kampanię społeczną pod hasłem "Jestem z wami", przypominającą o obecności papieża Polaka w codziennym życiu. A 27 marca planowany jest w archikatedrze św. Jana koncert poświęcony Janowi Pawłowi II.

Papież Polak wciąż obecny
Rozmowa ks. Bogdanem Bartołdem, proboszczem archikatedry św. Jana

Gdy zmarł Jan Paweł II, będąc jeszcze w kościele św. Anny, poprowadził ksiądz wielką procesję ulicami stolicy. Tłumy warszawiaków oblegały kościoły. Jak ksiądz wspomina tamten czas?
To było niesamowite przeżycie. Nie przypuszczałem nawet, że ludzie tak silnie zareagują. Od dnia śmierci papieża do jego pogrzebu udzieliliśmy ponad 100 tys. komunii. Kościół był otwarty dzień i noc. Znicze tarasowały chodniki, potem wywieziono ich kilkanaście ton, a sam kościół zapalił się trzy razy. To wszystko świadczyło o tym, jak silny wpływ ma Jan Paweł II na społeczeństwo.

Czy po pięciu latach od śmierci papieża ten wpływ nadal się utrzymuje?
Bez wątpienia. Najlepszym dowodem na to są żywe pomniki, których wciąż przybywa, jak choćby Fundacja "Dzieło Nowego Tysiąclecia", Centrum Myśli Jana Pawła II czy liczne konferencje i spotkania. Co więcej, wraz ze śmiercią papieża wiele osób odwróconych od wiary doświadczyło tak silnego duchowego przeżycia, że po dziś dzień aktywnie uczestniczą w życiu Kościoła.

A młodzież? Czy wśród nich pamięć o papieżu Polaku jest wciąż żywa?
W archikatedrze św. Jana regularnie spotyka się grupa 150 stypendystów z Fundacji "Dzieła...". To zdolni, młodzi ludzie, żywo zainteresowani działalnością papieża. Przypomnę też, że Marsz Wdzięczności w 2005 r. zorganizowali sami studenci. Ja właściwie tylko go poprowadziłem. Wzięło w nim udział 200 tys. osób. Wierzę, że to dzieło Jana Pawła II będzie trwać przez pokolenia.
(Polska Metropolia Warszawska)

Awantury wokół GROM, w ruch poszły opony

Atmosfera wokół GROM dawno nie była tak fatalna – mówi "Polsce The Times" jeden z żołnierzy tej elitarnej jednostki służb specjalnych. Wojna toczy się już nie tylko na listy słane do ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, ale też... na opony.

Jak pisze dziennik na terenie jednostki GROM ktoś przebił gumy w samochodzie żony „Czarnego”, jednego z dowódców oddziałów bojowych, który musiał pożegnać się z GROM (kobieta jest zresztą pracownikiem cywilnym jednostki). – Jeśli to prawda, to mamy poważny problem – ocenia Janusz Zemke, były członek sejmowej komisji ds. służb specjalnych.

Wszystko zaczęło się od doniesienia do prokuratury, jakie złożył jeden z żołnierzy GROM. Oskarżył w nim dowódcę jednostki płk. Dariusza Zawadkę o nepotyzm i mobbing. Z jednostki, ponoć zmuszeni właśnie przez płk. Zawadkę, odeszli: szef wyszkolenia i trzech dowódców oddziałów bojowych, w tym wspomniany już wyżej „Czarny”. W obronie oficerów stanął gen. Roman Polko, który w wywiadzie udzielonym „Polsce” stwierdził, że choć szanuje płk. Zawadkę jako żołnierza, to dowódcą jest kiepskim i skoro z GROM odchodzą najlepsi żołnierze, to płk. Zawadka powinien podać się do dymisji. Tymi słowami - jak pisze "Polska" - gen. Polko rozpętał burzę.

Kilka dni po ukazaniu się wywiadu żołnierze GROM wysłali pismo do ministra Klicha, w którym zachwalają atmosferę panującą w GROM i atakują Romana Polko. W efekcie, gen. Polko również wysłał list do ministra i dowódcy wojsk specjalnych gen. Włodzimierza Potasińskiego prosząc, aby wszczęto postępowanie dyscyplinarne i ustalenie, kto był autorem listu otwartego. Zażądał też ukarania dyscyplinarnego osoby winnej pomówień pod jego adresem.

Gazeta podaje, że na tym nie koniec - z GROM miało wyjść kolejne pismo, w którym stu żołnierzy domaga się odebrania byłemu dowódcy złotej odznaki GROM. Jeden z żołnierzy twierdzi, że gen. Polko podpadł, bo w sposób otwarty, na łamach prasy zaatakował dowódcę GROM. Ale z drugiej strony nigdy nie zdarzyło się, aby żołnierz GROM doniósł do prokuratury na przełożonego oraz, aby konflikty wewnątrz tej jednostki wchodziły na światło dzienne.

– Jeśli sytuacja w jednostce jest taka, jak się słyszy, to minister powinien natychmiast zareagować – komentuje w rozmowie z dziennikiem poseł Zemke.
(Polska)

INDEX

Powrót..


Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228