Polonia Winnipegu
 Numer 015

                    20 lutego, 2008        Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu

Powrót..
 

Zawody wędkarskie w Albercie oczami 'słomianego wdowca'.

Drodzy czytelnicy,

Moja ukochana żona wyjechała na dwa miesiące do rodzinnego kraju na Białoruś i zostawiła pustkę w domu, bo ani się do kogo mądrze odezwać ani się pokłócić. Okropnie trudno jest żyć samemu, gdy ma się żonę skłonną do stwarzania partnerowi atrakcyjnego życia. A takie miałem przez dwa tygodnie przed jej wyjazdem.

No bo paszportu białoruskiego, z darmowa zresztą polską wizą (bo mąż Polak), nie dostała bidulka z konsulatu wcześniej niż na dwa dni przed wyjazdem, choć był wysłany 3 tygodnie wcześniej (konsul z Vancouver przywiózł go w kieszeni do Calgary tłumacząc, że to wszystko przez tę strefę Schengen), no i Registry spaprało odnowienie jej prawa jazdy klasy 7, poprawiając swój błąd tuż przed jej wyjazdem. Konieczne a męczące były wykłady i kolejne wizyty w banku aby przekazać wiedze mojej połówce do czego służy RRSP, co to jest tzw. saving bank account, co to są GICs i czy one przynoszą straty czy korzyści, wszystko tylko dlatego, ze Lenin i jego uczniowie nie nauczyli swojego ludu co to jest BUSINESS. Do tego doszedł dylemat czy dolar kanadyjski rośnie czy spada, bo trzeba go wymienić korzystnie na amerykański, aby zabrać ze sobą (jedyna „imperialistyczna” waluta, która jest do dziś szanowana na Białorusi) oraz w ogóle „ile można zarobić, w razie się straci”. Moja kochana „business woman” szczodrze spłakała swój wyjazd dzieląc równie szczodrze swoje niepokoje i łzy ze mną kompletnie dewastując mój system nerwowy. Oczywiście prawie wszystko była moja wina, włącznie z wysokością jej podatku policzonego przeze mnie (16.6%), który musi zapłacić od dochodu, (‘bo ja się pewno pomyliłem, ze taki duży’).

Nie wiem, co było ważniejsze i co mi przyszło pierwsze na myśl po Jej wyjeździe, czy położyć się spać i nie myśleć o sprzątaniu mieszkania, czy wypić parę drinków, aby się odprężyć, czy się martwic jak dotarła do celu. Wybrałem drinki, które wprawdzie pomogły mi się odprężyć, lecz o spaniu mowy nie było, bo w bólach musiałem się udać w nocy do szpitala, gdzie stwierdzono ponoć, że mam infekcje rożnych ważnych organów. W moim odczuciu jednak wyglądało na to że zostałem zainfekowany nadmiarem stresu oraz niedomiarem naturalnych środków leczniczych i tylko spokój i Scotch Whisky (jedyny alkohol, który przez torfowa filtracje zawiera mikroelementy lecznicze) mogą pomoc na wszystkie schorzenia. No i że cierpię na niedosyt naturalnych przygód i nowych doświadczeń życiowych (nie mylić z romansami). Na razie jednak zostałem zmuszony do łykania antybiotyków i modlenia się abym mógł choć czasem skorzystać z toalety.

W ramach nowych emocji i w myśl zasady, że jakiś dokuczliwy stres należy zastąpić innym równie trudnym do strawienia ale nowym, wybrałem się z fanatykami na zawody łapania ryb spod jeziornego lodu, choć nigdy w zimie ryb nie łapałem. Jest nas ze 40-tu zawodowców i amatorów (to miedzy innymi i ja) w kole wędkarskim. Na zawody wybrało się aż trzech plus jeden nie zrzeszony. Skompletowanie odpowiedniego sprzętu kosztowało mnie emeryta co najmniej 100 $, opłacenie udziału w zawodach i podróż 120 $. Ale co się nie robi dla ducha rekonwalescenta i odkrywcy. Dzień przed zawodami przyjechał mój znajomy aby zabrać moje sprzęty (plastikowe sanki z wyładowanym cooler’em) a o 3.15 rano, sam zostałem przez niego zabrany wraz z wypchaną torbą ze środkami do życia.

O 6.00 rano byliśmy na miejscu, aby ustawić się w kolejce do wczesnego (o 9.00 rano) wejścia na lód. Około 300-400 osób, które przybyły przed nami kamperami zapewne dzień wcześniej i miejscowi, stanowili główny trzon ‘nocnych Marków’ i potencjalnych mądrych, gdzie łapać. My też, jak oni, liczyliśmy na te 20,000 – 100,000 $ nagrody i inne drobniejsze, bo czemu nie. Towarzystwo rozgrzewało się jak mogło i czym się dało, także i bieganiem do jednej z najbliższych toalet rozstawionych gęsto wzdłuż alei marzących o wygranej wędkarzy. Tuż przed otwarciem bramki wszystkie coolery zostały sprawdzone przez organizatorów czy nie ma tam przemycanej żywej ryby. Sprawdzano też zapewne czy ktoś nie potrzebuje medycznego wsparcia (no bo stres, zimny wiatr i nadmiar gorzały). Wreszcie padło przez megafony ‘jeszcze minuta’ a potem ‘10-9-8-7.... 3-2-1’ i cale towarzystwo, a my z nim, popędziło w kolejności do tych pięciu tysięcy dziur w lodzie.

Nasz expert prowadzący umieścił nas wygodnie blisko wejścia na teren i niedaleko naszych zaparkowanych samochodów. Był do znaczący plus całych czterogodzinnych zawodów, które zaczęły się oficjalnie o 11.00, bo było blisko z nich wracać. „Flip-up’y” stabilne i wiatrowe z rożną przynętą, „jigging’ na blachy, zdechle i sztuczne ryby, łapanie z palca leżąc na lodzie pod przykryciem i patrząc w głąb przez dziurę na 4 metry wody (w tym metr lodu) czy rybsko nie płynie, to były główne metody zdobycia nagrody. Wicher wywracał krzesełka, porywał drobne przedmioty, szarpał ubraniem no i mroził. Niektórzy sobie spali zmęczeni przygodą licząc na sygnał dzwonka umieszczonego na sprzęcie, ze ryba ‘wzięła’, inni odwiedzali kumpli lub po prostu próbowali się rozgrzać czym mieli. Co czas jakiś było słychać gdzieś w oddali zbiorowe ‘ooooooaaa...’ gdy ktoś cos złapał, czasem ktoś biegł z rybą zamkniętą w coolerze, aby jury odnotowało jego sukces. W naszym skrajnym sektorze najbliższym brzegu panowała niezmącona cisza i tylko wiatr łomotał jakimiś plastikowymi osłonami na brzegu.

Zamiany metod i przynęt nie zdały się na nic. My i setki sąsiadów wkoło nie złapaliśmy nic. Pewno z braku odpowiedniej akcji korupcyjnej przed wejściem na lód, aby zdobyć wiedze gdzie należy pędzić. Złapano zresztą niecałe 100 rybek, głównie małych (największa 3.5 kg) na 4.500 uczestników i to pewno wielokrotnie te same, które wcześniej zostały wypuszczone w rejonie namiotu jury. Zimny huragan wiał przez cały czas pewno aby ostudzić emocje, szczególnie, gdy szczęściarze musieli donieść pod wiatr swoje zdobycze do wagi. Łapanie z gruntu lub oszustwo ryb machaniem wędką (tzw. jigging) nie jest moją domeną. Ja uwielbiam spławik. Tu dopiero można zapomnieć o problemach i stresie. W sumie jednak było to niezapomniane relaksujące przeżycie. Te tłumy na lodzie, ta ilość i rozmiar pojazdów (nawet semi-trailer stał na lodzie), te inwencje jak nie zamarznąć czekając na wejście na lód (przenośne ogniska, poduszki grzejące, rum itp.) i ta wiara, że się na pewno coś złapie.

Jeszcze przed końcem tej wspaniałej przygody mój nieco zmrożony mózg pozbył się stresów a jedynie wątroba się obraziła przez chwile na mieszankę tabletek i 60 % - owego wyśmienitego Scotch’a. Nikt głównej nagrody nie dostał, a te które zostały po obdzieleniu szczęśliwców, zostały później rozlosowane wśród cierpliwych. Dla mnie i moich przyjaciół liczył się relaks. Opuściliśmy zawody przed losowaniem, bo dla nas cel został osiągnięty. Został obraz ludzkich namiętności i doświadczenie na przyszłość.


Jako ‘słomiany wdowiec’, polecam na dokuczliwe i stacjonarne stresy wszystkim moim czytelnikom, zastąpić tabletki i alkohol innym rodzajem stresu, tak jak się leczy ‘złamane serce’ inna miłością. Im szybciej tym lepiej. Wtedy jedziemy łapać ryby spod lodu. Nowy stres jak znalazł (bo nie wiemy jak to się łapie, bo lód się zarwie, bo testament niepisany, bo nas zamrozi, bo co z tą rybą zrobić jak się już ją złapie, gdy żona daleko itd.). Abyśmy jednak nie dostali zawału z nadmiaru wrażeń mamy szanse dla relaksu spotkać przyjaciół, podobnych sobie wdowców lub innych samotnych samców, no i opisać naszą przygodę, aby zostawić ślad swoich przeżyć i utrwalić wspomnienia. Ja, będąc w gronie przyjaciół, poczułem się po tych zawodach odreagowany i z przyjemnością i energią wziąłem się za....sprzątanie. Bo pisać mogę bez bodźców, jeśli tylko jest o czym. Życzę wszystkim wędkarzom a szczególnie moim przyjaciołom z Winnipeg, którzy wezmą udział w zawodach 15 marca gdzieś w Manitobie, aby też się odreagowali, nawet jak ich ryby nie zechcą. Wasz przyjaciel Wiktorek

Calgary, 17 luty 2008

 

  

 

 

Powrót..


Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228