Polonia Winnipegu
 Numer 119

  25 marca 2010      Archiwa Home Kontakt

Wydawca


Bogdan Fiedur
Bogdan Fiedur
 

 

zapisz Się Na Naszą listę


Proszę kliknąć na ten link aby dotrzeć do formularza gdzie można zapisać się na listę dystrybucyjną i w przyszłości otrzymywać biuletyn bezpośrednio od nas.

Aby zapisać się szybko bez wypełniania formularza, proszę wysłać E-mail bez żadnego tekstu poprzez kliknięcie tego linku.

 

 

Przyłącz się

Jeśli masz jakieś informacje dotyczące polskich wydarzeń i chciałbyś albo chciałabyś podzielić się nimi z naszymi czytelnikami, to prześlij je do nas. Mile widziane są wywiady, felietony, zdjęcia i poezja. Proszę informować nas o wszystkich wydarzeniach polonijnych.

 

 

Promuj polonię

Każdy z nas może się przyczynić do promowania Polonii w Winnipegu w bardzo prosty sposób.  Mój apel jest aby dodać dwie linie do waszej stopki (signature) aby zacząć promować Polonijne wydarzenia w Winnipegu kiedykolwiek wysyłamy maila.

Tutaj są instrukcj
e jak dodać stopkę używając Outlook Express.

Kli
knij Tools-->Options --> Signatures

Zaznacz poprzez kliknięcie
Checkbox gdzie pisze

Add signature to all outgoing messages


W pole gdzie jest napisane Edit Signature proszę wpisać.

Polonijny link Winnipegu
http://www.polishwinnipeg.com

albo

Polish Link for Winnipeg
http://www.polishwinnipeg.com


Po tym kliknij Apply

I to wszystko. Od tej pory będziemy promować polskie wydarzanie w Winnipegu automatycznie kiedy wyślemy maila do kogoś. Wszystkie programy mailowe mają taką opcję tzw. signature i sposób jej dodania będzie bardzo podobny do tego co opisałem dla Outlook Express

Polonijny Biuletyn Informacyjny w Winnipegu


INDEX

Powrót...

WIADOMOŚCI PROSTO Z POLSKI

Środa, 2010-03-24

Obcokrajowców do Polski przyciąga... nasza służba zdrowia

Rocznie w Polsce leczy się niemal ćwierć miliona pacjentów z zagranicy - donosi "Dziennik Polski" powołując się na dane Izby Gospodarczej Turystyki Medycznej.

Magnesem są przede wszystkim niskie ceny w polskich placówkach medycznych.

Zabiegi stomatologiczne, dermatologiczne i plastyczne cieszą się szczególnie dużym powodzeniem wśród Niemców, Brytyjczyków, Irlandczyków, Szwedów czy Norwegów.

Oprócz atrakcyjnych cen - np. lifting twarzy trzy razy tańszy niż w Wielkiej Brytanii - na obcokrajowców czekają zorganizowane wycieczki, zwiedzanie najpiękniejszych miast, transport, nocleg i wyżywienie. Polskie placówki medyczne łączą siły z biurami podróży i hotelami.

Izba Gospodarcza Turystki Medycznej prowadzi właśnie za granicą kampanię "Leczenie w Polsce", uruchomiono także portal internetowy, który stanowi bazę danych dotyczących branży medyczno-turystycznej.
(PAP)

Polski wynalazek wykrywa melaminę

Nowatorskie czujnik, który w przyszłości pozwoli szybko i pewnie wykrywać produkty skażone melaminą, opracowali naukowcy z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie.

Na razie urządzenie przetestowano w warunkach laboratoryjnych i zgłoszono do opatentowania.

- Zaprezentowana przez nas metoda wykrywania i oznaczania stężenia melaminy pozwala przeprowadzać pomiary z dokładnością, którą dotychczas mogliśmy uzyskać wyłącznie w laboratorium - podkreślił prof. Włodzimierz Kutner z IChF PAN.

Melamina to związek chemiczny stosowany w przemyśle do wytwarzania materiałów polimerowych, służących do produkcji klejów, blatów i naczyń kuchennych, nawozów sztucznych i barwników. Bywa też nielegalnie używana dla zawyżania zawartości białek w produktach spożywczych.

Po przedostaniu się do organizmu człowieka melamina, w połączeniu z kwasem cyjanurowym - detergentem używanym do sterylizowania opakowań żywności - tworzy żółte złogi w kanalikach nerkowych, co prowadzi do poważnych problemów zdrowotnych. W skrajnych przypadkach mogą się one zakończyć nawet śmiercią.

Złą sławę melamina zdobyła po skandalu z chińskim mlekiem. W drugiej połowie 2008 roku trafiła do produktów mlecznych produkowanych w Chinach, w tym do odżywek dla niemowląt. Jak przypomina IChF PAN, skażone produkty wykryto później w sklepach na całym świecie, w tym w Niemczech i na Słowacji. Problemy ze zdrowiem miało 300 tys. osób, hospitalizowano 50 tys. niemowląt, a kilka z nich zmarło.

Dotychczas precyzyjne testy na obecność melaminy można było przeprowadzać wyłącznie w laboratoriach.

- W przemyśle spożywczym stosowano metody pośrednie, polegające na określaniu zawartości azotu w próbce badanego produktu spożywczego - wyjaśnia prof. Kutner. Zaznacza, że wybór azotu nie jest przypadkowy. Pierwiastek ten występuje głównie w cennych dla naszego organizmu białkach, a melamina zawiera go bardzo duże ilości. Azot stanowi aż 2/3 masy melaminy.

Z tego powodu w Chinach powszechnie dodawano melaminę do rozcieńczonego wodą mleka. Czujniki wskazywały obecność dużych ilości azotu w produktach, co sugerowało wysoką wartość odżywczą próbek. Opracowany przez polskich naukowców detektor reaguje nie na azot, a bezpośrednio na melaminę.

- Gdy badany roztwór przepływa przez warstwę detekcyjną naszego chemoczujnika, tylko cząsteczki melaminy pasują do znajdujących się w niej luk molekularnych i tylko one mogą w nich ugrzęznąć - opisuje prof. Kutner.

Kluczowym elementem chemoczujnika jest warstwa detekcyjna grubości kilkuset nanometrów. Warstwę tę wytwarza się metodą wdrukowywania molekularnego - rezultatem jest porowate, przestrzenne sito, w którego lukach mogą się zakotwiczyć tylko cząsteczki melaminy.

Warstwa detekcyjna jest osadzona na elektrodzie rezonatora kwarcowego. Gdy cząsteczki melaminy wypełniają luki, wzrasta masa warstwy, co prowadzi do łatwych do zmierzenia zmian częstotliwości drgań rezonatora. Po pomiarze cząsteczki melaminy można wypłukać, dzięki czemu czujnik nadaje się do ponownego użycia.

We współpracy z Instytutem Fizyki PAN naukowcy podjęli również badania, które mają doprowadzić do wyeliminowania wrażliwego na warunki pracy rezonatora kwarcowego. Jego rolę pełniłyby półprzewodnikowe struktury tranzystorowe.

Prace nad chemoczujnikiem melaminy są realizowane w ramach grantu obejmującego budowę nanostruktur kwantowych - "Kwantowe nanostruktury półprzewodnikowe do zastosowań w biologii i medycynie - Rozwój i komercjalizacja nowej generacji urządzeń diagnostyki molekularnej opartych o nowe polskie przyrządy półprzewodnikowe".

Grant o wartości ponad 73 mln złotych, jest finansowany w 85% z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, działającego w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007-2013, pozostałą część finansuje budżet państwa.

W badaniach uczestniczą: koordynator projektu - Instytut Fizyki PAN, Instytut Chemii Fizycznej PAN, Instytut Wysokich Ciśnień PAN oraz Instytut Biologii Doświadczalnej PAN, Wydział Elektroniki Mikrosystemów i Fotoniki Politechniki Wrocławskiej, Instytut Technologii Elektronowej i Interdyscyplinarne Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego.
(PAP)

Prezydencki wyścig: prawybory Sikorskiemu nie służą

Marszałek sejmu Bronisław Komorowski ciągle lepiej sobie radzi jako kandydat PO w wyborach prezydenckich niż szef MSZ Radosław Sikorski - wynika z sondażu GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej".

W pierwszej turze wyborów prezydent Lech Kaczyński, przegrywając z obu potencjalnymi kandydatami Platformy, może liczyć na 19% poparcie. W takim starciu na Komorowskiego stawia 27% respondentów, na Sikorskiego - 22%.

Kandydat SLD Jerzy Szmajdziński w obu wariantach (z Komorowskim i Sikorskim) uzyskuje po 5%, tym samym strącając Andrzeja Olechowskiego (po 4%) poza podium.

W porównaniu z badaniem sprzed dwóch tygodni, marszałek sejmu traci jeden punkt procentowy, a szef dyplomacji - trzy. Politolodzy są zgodni: Sikorskiemu nie służy kampania prawyborcza w PO.

Druga tura to jeszcze bardziej niekorzystny scenariusz dla obecnego prezydenta - w konfrontacji z Komorowskim przegrywa 52 do 28%, w starciu z Sikorskim - 48 do 30%.

GfK Polonia przeprowadziła sondaż ankietowy w dniach 18-22 marca na próbie 1000 osób.
(PAP)

Wtorek, 2010-03-23

Szare Szeregi na ekranie

Wspomnienia harcerzy z Szarych Szeregów uzupełnione fotografiami i fabularnymi epizodami z okresu II wojny znalazły się w filmie Mariusza Malca "Oni szli szarymi szeregami", którego premiera prasowa odbyła się w Warszawie.

Główną część filmu stanowią opowieści członków Szarych Szeregów dotyczące historii przedwojennego harcerstwa, lat okupacji, Powstania Warszawskiego oraz krótkiego spojrzenia na tamte wydarzenia z perspektywy dnia dzisiejszego.

Pokazano udział młodzieży w tajnych kompletach czy akcjach stemplowania znakiem Polski Walczącej (tzw. Kotwicy) niemieckich plakatów. Film przedstawia także akcje w ramach Małego Sabotażu takie jak odbicie Jana Bytnara "Rudego" z rąk gestapo czy zamach na Franza Kutscherę oraz akcje dywersyjne Grup Szturmowych i walki batalionów "Zośka" i "Parasol", m.in. odbicie w Celestynowie transportu więźniów przewożonych do Oświęcimia. Obraz ukazuje również dzień powszedni tych młodych przecież i pełnych wiary w lepszą przyszłość ludzi.

- Realizacja tego filmu to naprawdę była walka z czasem, ze świadomością, że bohaterowie mogą w każdej chwili odejść. Szczęśliwie zdążyliśmy porozmawiać ze świadkami tamtych wydarzeń, kolegami Alka, Rudego i Zośki. W sumie nagraliśmy 50 godzin tych wspomnień, z których powstał ponad 80-minutowy obraz. Znalazły się w nim także elementy fabularyzowane, np. nigdy nienakręcona wcześniej scena zdzierania przez Rudego z gmachu Zachęty flag hitlerowskich - opowiadał reżyser filmu.

Jak zaznaczył, do stworzenia obrazu skłonił go m.in. fakt, że sam był harcerzem. - Czuję się częścią tego miasta i próbuję się wpisać w jego pejzaż, oddychać jego rytmem. A to przecież wielki cmentarz i wielki pomnik Powstania Warszawskiego, a Powstania by nie było bez Szarych Szeregów, dlatego chciałem opowiedzieć ich historię. Oglądaliśmy już ten film z uczniami liceów i gimnazjów na Bródnie i cieszy mnie, że ta historia do nich trafia i przemawia. Przez cały czas projekcji w sali panowała cisza i skupienie, co wskazuje, że chyba nam się udało - mówił Malec.

Odtwórca roli Tadeusza Zawadzkiego "Zośki" Lesław Żurek podkreślił, że dla niego szczególnie niezwykłe jest to, iż bohaterowie, bardzo młodzi chłopcy, potrafili zachowywać się tak dojrzale i podejmować trudne, odważne i mądre działania. - Zośka był dość specyficzną postacią. Prowadził Grupy Szturmowe. Mimo że był typem inteligenta, miał w sobie także wyjątkową pasję walki. Myślę, że niezwykłe było to zetknięcie tych niepozornych chłopaków z całą machiną wojenną, z którą podjęli walkę. Zależało nam także, by przy całej ich dojrzałości ukazać ich młodzieńczość i pewną naiwność. Myślę, że chyba nam się to udało - dodał Żurek.

Tadeusz Filipkowski, prezes Zarządu Fundacji Filmowej Armii Krajowej, producenta filmu zaznaczył, że chcieli przede wszystkim trafić z filmem do młodzieży. - Chcieliśmy im pokazać, że my wówczas byliśmy tacy sami, jak oni teraz, tylko przyszło nam żyć w trudniejszych warunkach. Ale jestem przekonany, że w podobnej sytuacji dzisiejsze młode pokolenie zachowałoby się identycznie - powiedział Filipkowski.

Poinformował równocześnie, że film prawdopodobnie będzie dostępny tylko na płytach DVD. - Były rozmowy na temat koprodukcji z telewizją, jednak Agencja Filmowa w lecie oświadczyła nam, że nie ma pieniędzy, a ta tematyka nie budzi zainteresowania. Prowadzimy rozmowy z dystrybutorami kinowymi, ale na razie nie ma żadnych ustaleń. Film będzie dołączony do majowego wydania Biuletynu IPN, obecnie jest także do nabycia w księgarniach w siedzibie naszej Fundacji, w Muzeum Powstania Warszawskiego, w Domu Spotkań z Historią i w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy - mówił Filipkowski.

Szare Szeregi zostały założone 27 września 1939 roku przez członków Naczelnej Rady Harcerskiej. Były konspiracyjną organizacją młodzieżową podzieloną na chorągwie, hufce, drużyny i zastępy, na której czele stał Naczelnik z Kwaterą Główną zwaną Pasieką. Działały na terenie niemal całej okupowanej II Rzeczpospolitej.

Skupiały młodzież w wieku powyżej 12 lat - 12-15 -latkowie ("Zawiszacy") pełnili służbę pomocniczą, 16-18 latkowie ("Bojowe Szkoły") uczestniczyli w tzw. "małym sabotażu" i zajmowali się akcją propagandową, zaś młodzież powyżej 18 lat ("Grupy Szturmowe") pełniła już służbę w tzw. "wielkim sabotażu", biorąc udział w akcjach bojowych. Program organizacji określany w skrócie "Dziś-jutro-pojutrze" oznaczał zaangażowanie w konspirację - "dziś", walkę powstańczą - "jutro" oraz pracę w wolnej Polsce - "pojutrze". Szare Szeregi zostały rozwiązane 17 stycznia 1945 roku.
(PAP)


W Kielcach stanie 70-metrowa wieża widokowa Aerophare

Blisko 70 m wysokości będzie mieć wieża widokowa Aerophare, która ma stanąć za rok na terenie campusu Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach. Wewnątrz ażurowej konstrukcji wieży balon będzie unosić gondolę z 12 pasażerami. Taką atrakcję oferuje już Paryż.

Prywatny inwestor z Kielc nabył prawa do francuskiego patentu i postanowił zbudować podobną, lecz trochę wyższą, wieżę w Kielcach. Chce ją zlokalizować w sąsiedztwie galerii handlowej, obok pawilonu Centrum Laserowych Technologii Metali Politechniki Świętokrzyskiej. Senat uczelni wyraził zgodę na wydzierżawienie terenu pod inwestycję - poinformował na konferencji prasowej rektor PŚ prof. Stanisław Adamczak.

Przedsięwzięcie będzie mieć charakter komercyjny. Inwestor liczy, że balonowa winda stanie się - jako namiastka lotu balonem - rozrywką dla ludności. Z kolei władze uczelni mają nadzieję na dochód z dzierżawy działki oraz na promocję. Na 220-metrowej powierzchni balonu ma być eksponowane wśród reklam logo Politechniki Świętokrzyskiej, a sama wieża ma być widoczna w promieniu pięciu kilometrów.

Jak powiedział rektor Politechniki Świętokrzyskiej, wieża ma stać się punktem widokowym miasta, dostępnym niezależnie od warunków atmosferycznych. Obiekt osiągnie wysokość 20-piętrowego wieżowca o średnicy około 10 metrów. Zostanie wykonany z zastosowaniem nowoczesnej technologii, która umożliwi gięcie grubych, ale lekkich rur. Poruszający się wewnątrz wieży balon ma wykonywać w ciągu 40 sekund pełny obrót gondoli wokół jej osi.

Inwestor rozpoczął kompletowanie dokumentacji, niezbędnej do realizacji inwestycji. Samo postawienie wieży ma zająć budowniczym zaledwie kilka tygodni.

Prof. Adamczak zaznaczył, że sylwetka wieży zostanie harmonijnie wkomponowana w pejzaż uczelnianego campusu. Zysk z dzierżawy terenu ma być przeznaczany - jak wszelkie inne dochody z pozabudżetowej działalności PŚ - na cele inwestycyjne.
(PAP)


Nie żyje Ignacy Rutkiewicz - dziennikarz, publicysta, dwukrotny prezes Polskiej Agencji Prasowej. Zmarł w poniedziałek we Wrocławiu, po krótkiej chorobie - poinformował jego syn, Marcin Rutkiewicz.

Redaktor naczelny "Odry", współzałożyciel "Więzi" i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, autor podręcznika "Jak być przyzwoitym w mediach. Rady dla dziennikarzy (i nie tylko)". Przyjaciele i rodzina wspominają go też jako miłośnika Gorców i nowych technologii.

Prezesem PAP po raz pierwszy został we wrześniu 1990 r., Na to stanowisko mianował go ówczesny premier Tadeusz Mazowiecki. Na czasy jego prezesury przypadł okres wielkich, pookrągłostołowych zmian w PAP-ie - Rutkiewicz rozpoczął m.in. przekształcanie PAP-u w spółkę akcyjną (PAP stała się nią w 1997 roku). Jednak wcześniej - w lutym 1992 r. - premier Waldemar Pawlak odwołał go z funkcji prezesa PAP (zastąpił go Krzysztof Czabański). Rutkiewicz wrócił na stanowisko prezesa PAP w październiku 1992 za rządów Hanny Suchockiej i zarządzał Agencją do 1994 r. W 1998 r. został członkiem Rady Programowej PAP.

Ówczesny zastępca Rutkiewicza Jerzy Korejwo wspomina, że Rutkiewicz objął szefostwo Agencji w okresie niezwykle trudnym. - Dokonał rzeczy niezwykle trudnej do wykonania, czyli przy pomocy dobranych współpracowników przestawił Agencję i jej działanie na nowe tory, wprowadził zupełnie nowe standardy pracy dziennikarskiej, nowe standardy techniczne, nowe reguły, które były wiele lat wcześniej oczywiste dla naszych kolegów z Zachodu, natomiast w realiach PRL praktycznie nie były stosowane - wspomina Korejwo.

Z uznaniem o reformach wprowadzonych w PAP przez Rutkiewicza mówi Maciej Pędzich, ówczesny zastępca redaktora naczelnego, a później naczelny Agencji. - Rutkiewicz do PAP-u przyszedł z miesięcznika "Odra", gdzie był naczelnym. Zachowywał się niezwykle przyzwoicie. Nie przyszedł wyrzucać ludzi, ale zrobić prawdziwą agencję - wspomina Pędzich. - Pomagał mu w tym dziennikarz AFP Michał Viatteau-Kwiatkowski. I do spółki z nim próbował z tego zespołu zrobić niezależną agencję. Moim zdaniem Rutkiewiczowi się to po prostu udało. Wspominam go z wdzięczną pamięcią - dodaje.

Ignacy Rutkiewicz urodził się w 1929 r. w Wilnie. Był absolwentem Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Poznańskiego. W latach 1953-1955 pracował w redakcji "Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego", od 1957 do 1966 r. w Zachodniej Agencji Prasowej, w latach 1967-1970 w P.A. Interpress, 1970-1976 w dolnośląskim "Przeglądzie Gospodarczym".

Jednocześnie od 1961 r. Rutkiewicz należał do zespołu redakcyjnego miesięcznika "Odra", w latach 1982-1990 był jego redaktorem naczelnym.

Rutkiewicz był też współzałożycielem i członkiem kolegium miesięcznika "Więź".

Od 1996 r. Rutkiewicz współpracował z TVP, gdzie był m.in. redaktorem serwisu internetowego i sekretarzem telewizyjnej Komisji Etyki.

Rutkiewicz był także współzałożycielem, a w latach 1994-1995 prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Od 1991 r. - wiceprezydentem Stowarzyszenia Europejskich Agencji Prasowych (Alliance Europeenne des Agences de Presse). W 1999 r. został członkiem Orbicom - afiliowanej przy UNESCO sieci komunikacji medialnej. Był też współzałożycielem i wiceprezesem Towarzystwa Polsko-Niemieckiego.

Rutkiewicz to także autor lub współautor kilkunastu książek publicystycznych oraz artykułów o początkach i rozwoju elektroniki i informatyki w Polsce, m.in. "Elektronika nad Odrą", "Archipelag nauki" oraz "Jak być przyzwoitym w mediach. Rady dla dziennikarzy (i nie tylko)".

Był laureatem nagrody miasta Wrocławia, nagrody im. B. Prusa (przyznawanej przez SDP), nagrody Phil Epistemoni - Przyjacielowi Nauki, Kolegium Rektorów Szkół Wyższych Krakowa dla dziennikarzy poruszających problematykę nauki, szkolnictwa wyższego i kultury.

Był żonaty, miał dwóch synów.

- Zawsze pogodny, zadowolony człowiek, który miał samych przyjaciół - tak Rutkiewicza wspomina jego syn Marcin. - Tata starał się zawsze iść z duchem czasu, zawsze miał oko i ucho otwarte na to, co się dzieje w nowoczesnym świecie - dodał Marcin Rutkiewicz, nawiązując do zainteresowań ojca nowymi technologiami. - Odskocznią od stresującej pracy dziennikarskiej były dla niego wędrówki po Gorcach, gdzie jeździł od ponad 20 lat - wspomina..
(TVN 24/PAP)

Poniedziałek, 2010-03-22

I ty możesz dostać kawałek sopockiego molo

90 osób chce otrzymać kawałek sopockiego molo. Tyle podań wpłynęło do Urzędu Miejskiego.Część molo rozbierana jest w związku z remontem pomostu i budową mariny. Urzędnicy postanowili rozdać część drewnianych elementów, które nie będą wykorzystane przy odtwarzaniu molo.

Jak dodaje Renata Czajkowska z sopockiego magistratu część osób chce kawałki molo wykorzystać jako drewno na opał. Bardzo dużo podań wpłynęło jednak od osób, które chcą mieć taką nietypową pamiątkę. Zgłoszenia - jak informuje urząd - napływały z całej Polski.

Podania można było składać przez dwa tygodnie.Teraz urzędnicy będą je rozpatrywać i w miarę możliwości, każdy chętny otrzyma kawałek sopockiego mola.
(IAR)

Drzewiecki wrócił do "dzikiego kraju"

Mirosław Drzewiecki, odwołany z funkcji ministra sportu w związku z tzw. aferą hazardową, zakończył trwający od lutego urlop i wraca do swoich obowiązków - poinformowała dyrektorka biura poselskiego Drzewieckiego w Łodzi Izabella Fluderska-Mucha.

- Bezpłatny urlop Mirosława Drzewieckiego zakończył się 19 marca. Szef wrócił już do Polski ze Stanów Zjednoczonych. Nie wiem jednak, czy w najbliższym czasie ma w planach spotkania z politykami Platformy Obywatelskiej. Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat - podkreśliła Fluderska-Mucha.

Jak dodała, b. minister sportu w tym tygodniu będzie w swoim biurze poselskim przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Nie podała jednak, kiedy się tam pojawi.

- Biuro jest czynne codziennie i było otwarte także podczas urlopu pana Drzewieckiego. Osobiste spotkania z posłem są jednak umawiane doraźnie w konkretnych sprawach - wyjaśniła dyrektor biura.

Według Fluderskiej-Muchy Drzewiecki powinien pojawić się na posiedzeniu sejmu zaplanowanym na 7-9 kwietnia.

O powrocie Drzewieckiego ze Stanów Zjednoczonych wiedzą już szefowie łódzkiej PO, jednak nikt w tej chwili nie potrafi powiedzieć, jaka będzie partyjna przyszłość b. ministra.

O to, czy Drzewiecki powinien zrzec się mandatu poselskiego pytany był marszałek sejmu Bronisław Komorowski. - Mandat dają wyborcy i mandat zabierają też wyborcy, to znaczy wyborcy będą oceniali pana Mirosława Drzewieckiego, jeżeli zdecyduje się poddać weryfikacji wyborczej - uważa marszałek. Komorowski podkreślił, że "nie ma możliwości, w świetle polskiego prawa, pozbawienia kogokolwiek mandatu".

Drzewiecki w październiku 2009 r. Został odwołany z funkcji ministra sportu w związku z tzw. aferą hazardową. Według materiałów CBA on oraz były szef klubu PO Zbigniew Chlebowski mieli lobbować na rzecz biznesmenów z branży hazardowej, przede wszystkim Ryszarda Sobiesiaka. Obaj temu zaprzeczali.

W dniu odwołania z funkcji ministra Drzewieckiemu zmarła matka.

Poseł od dłuższego czasu przebywał na urlopie w swoim domu na Florydzie. To właśnie tam przeprowadzony został z nim wywiad, który pod koniec lutego wyemitowała TVN24. W rozmowie Drzewiecki powiedział m.in., że jest "dowodem na to, że Polska jest w dalszym ciągu dzikim krajem". Mówił też, że gardzi polityką i zapewnił, że zawsze działał zgodnie z prawem.

- Ja jestem dowodem na to, że Polska jest w dalszym ciągu dzikim krajem. Zabito mi matkę, taka jest prawda. W związku z tym nie mam odrobiny dobrych emocji do ludzi, którzy to zrobili. Na całe szczęście wiem - bo wierzę w Boga - że jest piekło, że ci ludzie trafią do piekła - mówił Drzewiecki.

Po wyemitowaniu programu Drzewiecki przesłał mediom oświadczenie, w którym napisał, że wywiad z nim ukazał się "w okrojonej formie, wypaczającej sens jego wypowiedzi". W odpowiedzi TVN24 wyemitowała wywiad w całości.
(PAP)

Niedziela, 2010-03-21

W Warszawie ruszyło "wielkie święto muzyki"

Koncertem najstarszej i najbardziej uznanej orkiestry z Azji - Shanghai Symphony Orchestra pod batutą Longa Yu, zainaugurowano w warszawskim Teatrze Wielkim 14. Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena.

Festiwal otworzyła prezydent m.st. Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. - To wielkie święto muzyki - podkreśliła.

- Podczas festiwalu, na którym od lat rozbrzmiewa muzyka największych europejskich twórców, w 200-letnią rocznicę urodzin Fryderyka Chopina, nie może zabraknąć jego twórczości. W Warszawie zabrzmi ona szczególnie, ponieważ jest to jego miasto, w nim spędził 20 lat swego życia, tu się wychował, kształcił, komponował. Nie ulega wątpliwości, że był najwybitniejszym obywatelem naszego miasta - oceniła Gronkiewicz-Waltz.

Podczas uroczystości odczytano także list od ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego skierowany do dyrektor festiwalu, Elżbiety Pendereckiej. "Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena należy, bez wątpienia, do najważniejszych wydarzeń kulturalnych w Polsce" - napisał Zdrojewski.

Podczas niedzielnego koncertu chińscy soliści: Jian Wang (wiolonczela), Xu Xiao Ying (sopran) i Xiaoyong Yang (baryton) przedstawili m.in. Koncert wiolonczelowy a-moll op. 129 Roberta Schumanna. W programie znalazł się też utwór "Odblask księżyca w Drugim Źródle", znany również pod tytułem "Księżyc odbija się w Źródle Erquan" - najbardziej znane dzieło Hua Yanjuna, niewidomego chińskiego artysty ludowego. Utwór został opracowany przez znanego chińskiego kompozytora Wu Zuqianga w 1977 roku.

Hasło przewodnie tegorocznego festiwalu to "Beethoven, muzyka i fenomen fortepianu. Rok Chopina i Schumanna".

W ramach festiwalu zaplanowano ponad 20 koncertów. Jako wielka atrakcja zapowiadany jest występ pieśniarki fado - Misi, która w Sali Kongresowej zaprezentuje projekt pt. "Our Chopin Affair".

Artystkę porównuje się często do legendarnej śpiewaczki Fado - Amalii Rodrigues. W jej żyłach płynie portugalska i katalońska krew, mieszka w Paryżu, śpiewa w różnych językach. Swój sceniczny pseudonim wzięła od Misi Godebskiej, polsko-francuskiej protektorki artystów, córki malarza Cypriana Godebskiego. Susana Maria Alfonso de Aguiar, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko Misi, podczas swojego koncertu, który odbędzie się 28 marca, wykona pieśni Fryderyka Chopina, niektóre także po polsku.

27 marca zadebiutuje Kwartet Festiwalowy, złożony z artystów reprezentowanych przez impresariat Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena, które organizuje festiwal. Agata Szymczewska, Maria Machowska, Rafał Kwiatkowski z towarzyszeniem Janusza Olejniczaka wykonają II Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina oraz Kwintet fortepianowy Es-dur Roberta Schumanna.

Kolejną atrakcją tegorocznego festiwalu będzie przyjazd wielu wybitnych pianistów. W Warszawie zagrają m.in.: Nelson Goerner, Louis Lortie, Pavel Gililov oraz Eric Le Sage - wirtuoz i znawca kompozycji Schumanna, który wystąpi z dwoma recitalami. Francuski pianista zagra recital z cyklu "Romantyczne wizje Schumanna", gdzie usłyszeć będzie można m.in. Schumannowskie "Motyle" i "Karnawał". Na festiwalu nie zabraknie także młodych wirtuozów. W jednym z wieczornych koncertów zagra 10-letni Marc Yu z Chin, który wykona m.in. "Grande Polonaise Brillante" Chopina.
Festiwal zakończy się 3 kwietnia.
(PAP)

Znaleziono dokumenty dot. eksperymentatora z Auschwitz

Po ponad 65 latach na strychu jednego z domów w Oświęcimiu odnaleziono dokumenty dotyczące m.in. załogi SS KL Auschwitz - poinformował dr Adam Cyra z Państwowego Muzeum Auchwitz-Birkenau.

Część dokumentów związana jest z dr Victorem Capesiusem, który od lutego 1944 r. uczestniczył w eksperymentach farmakologicznych na więźniach, pełniąc do końca istnienia obozu funkcję kierownika apteki SS.

Jak poinformował dr Adam Cyra dokumenty pochodzące z KL Auschwitz odnalazł niedawno jeden z mieszkańców Oświęcimia w trakcie remontu swojego domu, którego właścicielem stał się już po wojnie. Wiadomość o znalezisku dr Cyra uzyskał od Marka Księżarczyka, wiceprezesa Oddziału Miejskiego Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem, który nawiązał kontakt z właścicielem tego wyjątkowego odkrycia. Znalazca dokumentów, chcący zachować anonimowość, pozwolił mu kilka z nich zeskanować.

Według Marka Księżarczyka, który przeglądał dokumenty, zachowało się ich ponad 200. Jego szczególną uwagę zwrócił dokument, na którym znajduje się nazwisko dr. Victora Capesiusa, znanego mu z książki Dietera Schlesaka zatytułowanej "Capesius - aptekarz oświęcimski".

Schlesak, prezentując swoją publikację, pisał: "Za jej pośrednictwem zetkną się Państwo ze znanym mi osobiście z dzieciństwa masowym mordercą, Victorem Capesiusem - kimś, kto dysponował cyklonem B i wydawał rozkazy zabijania nim w komorach gazowych, a mimo to do końca życia uważał się za niewinnego".

Victor Capesius urodził się w 1907 r. w Reussmarkt na terenie Siedmiogrodu. W 1934 r. uzyskał tytuł doktora farmacji i wkrótce rozpoczął pracę w rumuńskim oddziale niemieckiej firmy IG Farben. W czasie drugiej II wojny światowej wstąpił do SS. Był zagorzałym nazistą. We wrześniu 1943 r. skierowano go do obozu koncentracyjnego w Dachau, a następnie w lutym 1944 r. do KL Auschwitz. Uczestniczył tutaj w eksperymentach farmakologicznych na więźniach, pełniąc służbę jako kierownik apteki SS do ewakuacji obozu w styczniu 1945 r. Apteka ta mieściła się na parterze piętrowego budynku, który był położony tuż obok ogrodzenia obozu macierzystego w Oświęcimiu, w bezpośrednim sąsiedztwie krematorium nr 1. Na piętrze tego budynku znajdowała się izba chorych SS, z łóżkami dla pacjentów-esesmanów.

Dr Victor Capesius po wojnie był początkowo przetrzymywany w obozach dla jeńców wojennych, skąd wypuszczono go na wolność w 1946 r. Cztery lata później na terenie Niemiec otworzył aptekę w G"ppingen. W 1965 r. był sądzony w jednym z procesów nazistowskich zbrodniarzy we Frankfurcie nad Menem. Skazano go na dziewięć lat więzienia, lecz wolność odzyskał już w 1968 r. Zmarł w G"ppingen w 1985 r.

Wśród dokumentów zeskanowanych przez Marka Księżarczyka znalazł się również urzędowo poświadczony zgon poprzednika Victora Capesiusa na stanowisku kierownika apteki SS w KL Auschwitz - SS-Hauptsturmfhrera Adolfa Kroemera, który wspomnianą funkcję pełnił od czerwca do września 1943 r. Potem chorował i zmarł na atak serca w szpitalu SS. W odnalezionym dokumencie odnotowana jest powyższa przyczyna jego śmierci, jak również data jego zgonu, 18 lutego 1944 r., potwierdzona przez naczelnego lekarza garnizonowego SS, dr. Eduarda Wirtsha.

Dr Adam Cyra zwraca uwagę na fakt, że Victor Capesius w swoich powojennych zeznaniach twierdził, że aptekarz Adolf Kroemer nie zmarł w szpitalu, lecz został rozstrzelany za defetyzm szerzony wśród członków załogi SS w KL Auschwitz. Nie można jednak potwierdzić w oparciu o inne źródła, że jest to wersja prawdziwa. Fotoreprodukcje kilku z odnalezionych w Oświęcimiu dokumentów, które udostępnił PAP dr Cyra, prezentowane są na portalu historia.pap.pl.
(PAP)

Sobota, 22010-03-20

Wszyscy na nią czekali - o 18.32 wkroczyła do Polski

O 18.32 rozpoczęła się astronomiczna wiosna.

Początek astronomicznej wiosny to przejście Słońca ze znaku Ryb do znaku Barana. Ten moment nazywany jest punktem Barana lub punktem równonocy wiosennej.

Mimo że wiosna rozpoczęła się teraz, jeszcze przez siedem dni będzie obowiązywał czas zimowy. W nocy z soboty na niedzielę, z 27 na 28 marca, przesuniemy wskazówki zegarów o godzinę do przodu, przechodząc na czas letni.

Wiosna astronomiczna nie zawsze pokrywa się z wiosną termiczną, czyli typowymi temperaturami dla tej pory roku. O wiośnie termicznej mówimy wtedy, gdy średnia dobowa temperatura przekracza 5 stopni Celsjusza. Najwcześniej dzieje się tak w pasie Słubice - Wrocław, tam ciepło jest już przed 25 marca. Na Mazowszu wiosna termiczna pojawia się około 30 marca, w samej Warszawie następuje między 25 a 30 marca.

Jeden z najzimniejszych początków wiosny odnotowano w 1942 roku w Suwałkach. Termometry wskazywały wówczas -24 stopnie. Rekordowo ciepły był początek wiosny w 1974 roku - we Wrocławiu było 25,2 stopnia na plusa.

W wielu kalendarzach pierwszy dzień wiosny jest jednocześnie pierwszym dniem roku. Odzwierciedlają to języki: wietnamski, japoński i chiński. W starożytnym Rzymie, Nowy Rok rozpoczynał się wiosną, a pierwszym miesiącem roku był marzec, stąd "idy marcowe".

Polskie słowo "wiosna" ma korzenie w języku praindoeuropejskim, bowiem "ves" oznaczało jasność, światło i radość. Pierwszy kwiat wiosenny to prymula, czyli pierwiosnek.

Z nadejściem wiosny jest związany ludowy zwyczaj topienia Marzanny, o którym już w XV wieku pisał Jan Długosz w "Kronikach". Obrzęd topienia słomianej kukły wyobrażał symboliczne zniszczenie zimy, śmierci oraz wszelkiego zła.
(IAR), (fot. Przebiśniegi i pszczoły w ogrodzie botanicznym w Konstancinie koło Warszawy PAP / Leszek Szymański)

Znany polski bohater zakończył swoją podróż

Znany podróżnik Marek Kamiński zakończył na plaży Gdańsku-Sobieszewie zimowy spływ kajakiem po Wiśle. Celem trwającej od 6 marca wyprawy była promocja rzeki. Na mecie powitało go kilkadziesiąt osób. W ciągu 15 dni Kamiński przepłynął 959 kilometrów.

- To cud, że przepłynąłem Wisłę w zimie podczas tak trudnych warunków - powiedział Marek Kamiński. Przyznał, że gdy startował w okolicy Oświęcimia, dawał sobie szanse bliskie zeru na przepłynięcie. Powiedział, że było wiele sytuacji i zdarzeń, które mogły spowodować przerwanie spływu. Najtrudniej było w okolicy Zalewu Włocławskiego oraz przed Bydgoszczą, gdzie na rzece były duże fale. - Wisła to naprawdę duża rzeka i mogą na niej powstać wysokie fale, jak podczas sztormu - dodał.

Podkreślił, że fenomenem wyprawy była życzliwość ludzi, jakich spotykał na trasie. - Czekali na mnie na brzegu czasami godzinami, całe klasy nawet, dawali mi prezenty: ciasto, medale. Dodał, że wyprawa obudziła w ludziach wielką życzliwość i to jest ważniejsze niż samo przepłyniecie.

Kamiński zapewnił, że po przefiltrowaniu, pił wodę z Wisły. Przyznał jednak, że przed Warszawą zrobił sobie zapas wody, aby w stolicy nie czerpać wody z rzeki. Powiedział, że podstawą jego pożywienia były ryby z Wisły.

Według Kamińskiego, Wisła to niesamowite dzieło natury. - Byłem w wielu miejscach, na krańcach świata, widziałem różne cuda. Wisła też jest cudem i warto zwrócić na nią oczy, korzystać z tego - zachęcał podróżnik.

- Widziałem Amazonkę, pływałem po rzekach Alaski i Syberii i mogę powiedzieć jedno: Wisła w niczym im nie ustępuje, jest równie dzika i nieprzewidywalna. W dorzeczu Wisły znajduje się ponad połowa powierzchni Polski. Chcę pokazać, jak wielki skarb mamy w samym sercu Europy i jak bardzo nie wykorzystujemy drzemiącego w nim potencjału - mówił Kamiński przed spływem.

Ekspedycja Marka Kamińskiego rozpoczęła się 6 marca w okolicach Oświęcimia na tzw. kilometrze zerowym Wisły. Kamiński przepływał ok. 90 km dziennie. Podróżnik nocował w namiocie na brzegach Wisły. Jego kajak, wraz ze sprzętem i żywnością, ważył ok. 150 kilogramów.

W celu przygotowania żywności na wyprawę Kamiński spotkał się na początku lutego z rybakami ze Świbna, którzy dali mu świeżo złowione ryby wiślane. Wspólnie z kucharzem jednej z gdańskich restauracji przyrządził z nich potrawy, m.in. zupę i gulasz rybny, kotlety mielone z ryb, które po poddaniu procesowi liofilizacji(suszenie do postaci granulatu), stanowiły podstawę diety Kamińskiego podczas ekspedycji.

Kamiński miał spot finder - urządzenie wskazujące na mapie dokładne położenie i wyposażone w funkcję wzywania pomocy. Dzięki temu na specjalnej stronie internetowej można było śledzić podróż Kamińskiego.

Nie był to pierwszy spływ Wisłą Kamińskiego. We wrześniu 2009 r. podróżnik kierował trwającą miesiąc harcerską wyprawą po najdłuższej polskiej rzece. Wziął w niej udział m.in. niepełnosprawny miłośnik podróży z Gdyni.

Do mety w Gdańsku-Sobieszewie Kamiński dopłynął w asyście wielu motorówek, kajaków i łodzi pontonowych. Przywitało go kilkadziesiąt osób, głównie mieszkańców. Od władz Gdańska otrzymał flagę.

46-letni Marek Kamiński po raz pierwszy na świecie zdobył w jednym roku (1995) dwa bieguny Ziemi. Zasłynął także podróżą na bieguny z niepełnosprawnym chłopcem Jasiem Melą. Jest założycielem fundacji swojego imienia, która wspiera osoby dotknięte przez los.
(PAP)

Piątek, 2010-03-19

Młodzi architekci mają wizję stolicy

Chcą zagospodarować nudne kwartały dzielnic stolicy i tchnąć w nie życie, projektują budynki według najbardziej zaawansowanych technologii, proponują miastu nowoczesne, ekologiczne rozwiązania. O najlepszych w kraju młodych architektach z Politechniki Warszawskiej pisze Grzegorz Bruszewski.

Niektóre dzieła spotykają się z powszechną afirmacją - całe obszary zmuszają do pytań: kto to zrobił? dla kogo to jest przeznaczone? kto to zatwierdził? Przyczółek Grochowski, Żelazna Brama, Chomiczówka... Ratunku! - tak pisał w latach 80. o stołecznych architektach Olgierd Budrewicz w "Warszawskich małych ojczyznach".

Dziś wielu mieszkańców stolicy pewnie zadaje sobie te same pytania, kiedy widzi nowe dzieła deweloperów. W przyszłości może być jednak lepiej, bo miasto rozpoczęło współpracę z najbardziej utalentowanymi młodymi architektami z kuźni talentów Politechniki Warszawskiej. Już dziś część z nich pomaga m.in. przy dokumentacji najnowszych projektów.

W sali na parterze Wydziału Architektury przy ul. Koszykowej gwar. Oprócz takich sław jak prof. Stefan Kuryłowicz, autor projektów stacji Dworca Gdańskiego czy osiedla Marina Mokotów, dr Krzysztof Domaradzki, autor modernizacji Krakowskiego Przedmieścia, osoby ze świata polityki, jak wiceprezydent Warszawy Andrzej Jakubiak. Wszyscy zgromadzeni w jednym celu - by podziwiać prace dyplomowe absolwentów wydziału, które w większości dotyczyły nowych rozwiązań w stolicy.

- To ważny głos w dyskusji o tym, co nas otacza - mówił na wtorkowym wernisażu prodziekan architektury dr Krzysztof Koszewski. Po uroczystych przemowach i gratulacjach rozmowy w kuluarach i pierwsze wywiady. Część młodego narybku architektów już dziś pracuje w największych biurach projektowych. Doktor Krzysztof Domaradzki przyznaje, że ich prace poziomem nie różnią się od tych, które wygrywają konkursy na największe realizacje.

Farmy energetyczne ratunkiem dla miasta

Warszawę ogarnął kryzys energetyczny. Miasto musi korzystać z innych, alternatywnych źródeł zasilania, bo konwencjonalne metody zawiodły - to nie opis nowej, odnalezionej książki science fiction Stanisława Lema, tylko praca dyplomowa Bartosza Świniarskiego pisana pod opieką Marcina Goncikowskiego. "Urban Farm" to miejskie gospodarstwo rolne, które pozwoliłoby Warszawie uzyskać niezależność energetyczną. Eksperymentalny projekt zakłada m.in. przewóz towarów razem z transportem ludzi na dachach autobusów, by zużyć mniej energii czy lekkich miejskich fabryk i farm.

- Aby powstał projekt, potrzebna jest długa praca badawcza - opowiada Świniarski. W czasie kiedy zabierał się do pisania dyplomu, świat obiegła informacja o kryzysie gospodarczym. - To był bodziec, aby podjąć to wyzwanie - dodaje. Zaczął więc zgłębiać definicję kryzysu energetycznego - jak i czemu powstaje, co ma na niego wpływ i jakie mechanizmy nim rządzą - i publikację na temat zużycia paliw. - Taka tematyka najbardziej dotyczy nas, obywateli - mówi.

Jak przyznaje młody architekt, jego eksperymentalny projekt na razie nie może zostać zrealizowany i trafi do lamusa.

Oddać mieszkańcom ich własne dzielnice

Bliski realizacji jest natomiast projekt Rafała Langie, czyli Młyn Michla przy ul. Objazdowej na Szmulkach. Powstał on w ramach pracy o rewitalizacji Szmulowizny i Michałowa pisanej pod okiem prof. Sławomira Gzella. To właśnie w tym budynku swoją siedzibę będzie miała prawdopodobnie szkoła aktorstwa Haliny Machulskiej.

Langie również wykonał sporą pracę, zanim zabrał się do projektowania. - Spotkałem się z mieszkańcami, bo przecież dla nich to robiłem - opowiada. - Przeanalizowałem zainteresowanie ludzi uprawianiem sportu, sportowe mody, także te przyszłe. Dlatego w pracy Langiego znalazł się nie tylko plac do jazdy na rowerach bmx, ale także tor do ekstremalnych biegów z przeszkodami parkour.

Rewitalizacja podupadłych dziś Szmulek i Michałowa ma szansę dojść do skutku. Szczególnie że takie realizacje wspiera Unia Europejska. Mniej entuzjazmu dla projektu młodego architekta okazują niektórzy przedstawiciele miasta. Budowie boiska i parku zagraża bowiem przyszła Trasa Święto- krzyska. - Wystarczy przesunąć drogę o 150 metrów, aby wszystkie obiekty mogły zostać w takim kształcie, jak planujemy - mówi Langie. Taka zmiana jest o tyle ważna, że w pobliżu stoją budynki wpisane do rejestru zabytków. Czyżby lepiej wiedzieli o tym początkujący architekci niż ich starsi koledzy? - Biuro architektury zapowiedziało, że przy realizacji weźmie pod uwagę moje poprawki - dodaje dumnie Langie.

Centrum dla artystów obok Traktu

Na pewno dobrze wie, co przydałoby się tuż obok Krakowskiego Przedmieścia, Maciej Mazur. Pisząc pracę u dr. Jacka Parczewskiego, zaprojektował Centrum Form Audiowizualnych w obrębie ulic: Oboźnej, Topiel, Zajęczej i Dynasy. Architekt sprawdzał, którędy przemieszczają się studenci z pobliskich uczelni, turyści i artyści, których w tych okolicach jest dużo. Poza tym budynek miałby się znaleźć w okolicy z tradycjami kulturalnymi, żeby wspomnieć Teatr Polski i Piwnicę pod Harendą. Niestety, one nie kuszą już młodych. - Brakuje tu miejsca, w którym wszyscy ci ludzie mogliby się spotkać i spędzić czas - wyjaśnia. Dlatego projekt mógłby połączyć muzyków i grafików, którzy razem stworzyliby nową jakość.

- Projekt był nie lada wyzwaniem, bo trzeba go było wpasować w istniejący system ulic i uwzględnić fragment muru i drzewo, które jest już pomnikiem przyrody - mówi Maciej Mazur. - Poza tym centrum miało być umieszczone na skarpie wiślanej - dodaje.

Sam obiekt jest niezwykle funkcjonalny. Autor pomyślał o tym, żeby można było się do niego dostać z każdej strony. Maciej Mazur chciałby, żeby projekt został kiedyś zrealizowany, ale w związku z ograniczeniem wydatków miasta na nowe inwestycje Centrum Form Audiowizualnych musi wylądować w szufladzie i poczekać na lepsze czasy.

Miejski rower na usługach miasta

Aż dwa projekty dyplomów dotyczą rozwiązania systemu roweru publicznego w Warszawie. Oba już mocno przez urzędników dyskutowane, bo to rozwiązanie ma być w stolicy wprowadzone do 2012 r. Praca Olafa Morelewskiego została obroniona na piątkę u prof. Stefana Wystrycha. - Olaf proponuje przenośne pawilony z wypożyczalniami rowerów, które wewnątrz mogłyby mieć również kawiarnię, żeby przyciągać potencjalnych zainteresowanych - opowiada Radosław Gajda, pełnomocnik dziekana ds. promocji Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej.

Rowery są łatwe do przypięcia, choć trudne do odczepienia przez potencjalnych złodziei. Jeżeli w wyznaczonym miejscu jednoślady nie będą cieszyły się popularnością - przenośne pawilony można zainstalować gdzie indziej.

Marcin Iwaszkiewicz z zespołem proponuje z kolei wybudowanie Centralnego Parkingu Rowerowego. Obiekt miałby się znaleźć na obecnym parkingu przy Dworcu Centralnym od strony ul. Emilii Plater. Praca, którą opiekował się prof. Stefan Kuryłowicz, została zainspirowana ogólnoświatowymi tendencjami propagującymi niskoemisyjne środki komunikacji miejskiej i ograniczenie indywidualnego ruchu samochodów.

Na parkingu znalazłoby się miejsce na przechowanie ponad dwóch tysięcy rowerów, informacja turystyczna, kawiarnia, sklepy, serwis, wypożyczalnia rowerów, a na dachu nawet skatepark.

Oba rowerowe projekty już podchwycił ratusz, który z autorami studenckich koncepcji debatuje nad systemem roweru publicznego. Po co? - Aby była świeżość spojrzenia - odpowiada ratusz. I bardzo słusznie!

Student urzędnik w służbie miastu

Miasto może tylko zyskać, wykorzystując świeżość spojrzenia młodych i zdolnych. W ubiegłym roku podpisany został list intencyjny między stołecznym ratuszem a Wydziałem Architektury, na mocy którego studenci mogą zdobywać doświadczenie w pracy nad projektami.

- To jest szeroka współpraca. Korzystamy z ich czasu, w którym wykonują dla nas dokumentacje, wypełniają wnioski o warunek pod zabudowę terenu - mówi Agnieszka Kłąb z biura prasowego ratusza. - Poza tym mogą się uczyć na rzeczywistych, a nie wymyślonych działkach - dodaje. Urzędników cieszy też fakt, że większość obronionych w ostatnich latach prac na Wydziale Architektury - ponad 60 proc. - stanowią projekty dotyczące spraw Warszawy i uwzględniające obecny stan zagospodarowania przestrzennego i właścicieli terenu.

Architekt po dyplomie może osiągnąć sukces

Część młodych architektów zaraz po dyplomie grzęźnie w biurach projektowych i staje się wyrobnikami. Tkwią tam po kilka lat i jeśli nie stracą rezonu, dopiero zaczynają karierę. Bartosz Świniarski pracuje obecnie dla prof. Stefana Kuryłowicza, zajmując się głównie obiektami użyteczności publicznej. Poza tym indywidualnie bierze udział w konkursach. - Chciałbym zajmować się miastem i jego problemami - wyznaje. - Jednak najbardziej interesuje mnie ono przy okazji projektów eksperymentalnych, czyli takich jak mój dyplom.

Maciej Mazur z kolei razem z przyjacielem założył własne biuro projektowe. - Zajmujemy się wnętrzami i domkami prywatnymi, bo trudno młodemu człowiekowi od razu dostawać duże zlecenia - mówi. Jednak nie jest tak źle. Właśnie przygotowuje dużą realizację w Krakowie, która dla 28-latka jest prawdziwym sukcesem. Chwali się tym jednak umiarkowanie. Nie chce jednak zdradzać szczegółów, bo obiecał to inwestorowi.

Rafał Langie już zajmuje się tym, co go interesuje i co chciałby robić. - Pracuję nad rozwojem przestrzeni na Pradze - mówi tajemniczo. - Chcę się zająć na dobre urbanistyką i architekturą, wykorzystując społeczny aspekt projektowania dla innych.

Miasto pięknieje od świeżych pomysłów

Warszawa ma duże tradycje architektoniczne. Inżynierowie, szczególnie po wojnie, musieli zadbać o estetyczną odbudowę miasta. Część z nich, z legendarnym Stanisławem Jankowskim na czele, współtwórcą Trasy W-Z czy MDM, już podczas Powstania Warszawskiego w ukryciu projektowała nowe osiedla: Muranów, zabudowy Al. Ujazdowskich czy przygotowywała "Wytyczne programu odbudowy Warszawy". Młodzi teraz mają inne zadanie - dać stolicy europejski charakter, zaprojektować nowoczesne obiekty, które podziwiać będą nie tylko turyści. Może być trudno. Mieszkańcy stolicy jak mantrę powtarzają, że budynki w mieście do siebie nie pasują - mimo że większość z nich nie ma przecież wykształcenia technicznego.

- Zawód architekta to zawód zaufania publicznego - mówi prodziekan dr Krzysztof Koszewski. - To jednak od władz zależy, w jakim kierunku się miasto rozwija. Władze nad każdym projektem się pochylają. Zaprosiły już młodych architektów do wzięcia udziału w konkursie na zaprojektowanie sanitariatów na stołecznych plażach. Za trzy unikatowe toalety zwycięzca dostanie 20 tys. zł.
(Polska Metropolia Warszawska)


Osoby skazane nie będą mogły kandydować do sejmu

Sejm znowelizował ordynację wyborczą do parlamentu, wprowadzając zakaz kandydowania osób skazanych prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego.

Za nowelizacją głosowało 423 posłów, nikt nie był przeciwny, nikt nie wstrzymał się od głosu.

Nowelizacja jest związana z ubiegłoroczną zmianą konstytucji, do której wprowadzono zapis mówiący o tym, że osoby skazane prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego nie mogą kandydować do Sejmu i Senatu. Projekt ma na celu umożliwienie praktycznego zastosowania tego konstytucyjnego zapisu.

Według noweli, osoba która chciałaby kandydować do Sejmu lub Senatu już na etapie rejestracji musiałaby złożyć oświadczenie, że nie była skazana za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego, czyli tzw. oświadczenie o posiadaniu "prawa do wybieralności".

Następnie Okręgowa Komisja Wyborcza występowałaby o informacje z Krajowego Rejestru Karnego o tym, czy takie oświadczenie jest prawdziwe. Jeśli okazałoby się, że oświadczenie jest nieprawdziwe, komisja odmawiałaby rejestracji kandydata.

Nowelizacja wprowadza też zmiany w ustawie o wyborze prezydenta mówiące o tym, że także kandydat na prezydenta składałby oświadczenie o posiadaniu "prawa do wybieralności", które w Krajowym Rejestrze Karnym weryfikowałaby Państwowa Komisja Wyborcza.

Posłowie przyjęli w piątkowym głosowaniu poprawki według których OKW, bądź PKW występowałaby o informacje z Krajowego Rejestru Karnego za pośrednictwem ministra sprawiedliwości.

Według innych przyjętych także w piątek poprawek, PKW po ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw wyników wyborów do Sejmu lub Senatu ma niezwłocznie przekazywać ministrowi sprawiedliwości dane posłów i senatorów; od tego momentu minister sprawiedliwości miałby 14 dni na przekazanie marszałkowi Sejmu bądź Senatu informacji o parlamentarzystach skazanych prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego oraz o parlamentarzystach pozbawionych praw publicznych prawomocnym orzeczeniem sądu.

Taki poseł lub senator traciłby mandat. Mandat wygasałby także wtedy, jeśli okazałoby się, że poseł lub senator nie posiadał "prawa wybieralności" w dniu wyborów.

W przypadku wyborów do Parlamentu Europejskiego, informacje ministra sprawiedliwości z KRK o eurodeputowanych trafiałby do marszałka Sejmu.

Przyjęta w piątek nowelizacja wprowadza zmiany do ordynacji wyborczej do Sejmu i do Senatu, do ustawy o wyborze prezydenta, ustawy o Krajowym Rejestrze Karnym i w ordynacji do wyborów do Parlamentu Europejskiego.

W czasie środowej debaty na projektem posłowie Lewicy i PSL: Witold Gintowt-Dziewałtowski i Eugeniusz Kłopotek wskazywali, że pominięto w nim kwestię udziału w wyborach do Parlamentu Europejskiego obywateli UE nie będących obywatelami polskimi, ponieważ nie przewidziano trybu uzyskiwania informacji, czy osoby te były, bądź nie były, karane poza granicami Polski.

Posłowie pytali również, w jaki sposób organy wyborcze będą sprawdzać, czy wyborcy będący obywatelami polskimi nie zostali skazani prawomocnie poza granicami Polski.

Poseł sprawozdawca Marek Wójcik (PO), odpowiadając wtedy na zastrzeżenia posłów Lewicy i PSL, wyraził nadzieję, że w czasie następnych wyborów do Parlamentu Europejskiego będzie obowiązywał już Kodeks wyborczy, nad którym pracuje komisja nadzwyczajna, który będzie regulował kwestię weryfikowania tego, czy kandydujący do PE obcokrajowiec był, bądź nie był karany poza Polską.
(PAP)

Czwartek, 2010-03-18

Sejm znowelizował ustawę o IPN
Sejm uchwalił nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Zmienia ona zasady wyboru władz Instytutu i poszerza dostęp do akt w nim zgromadzonych. Za nowelizacją głosowało 273 posłów, przeciw było 149, od głosu wstrzymała się jedna osoba. Teraz nowelizacja trafi do senatu.

Wcześniej sejm odrzucił poprawki PiS do projektu zgłoszone w drugim czytaniu. Posłowie przyjęli jedynie trzy poprawki PO. Najważniejsza stanowi, że dzisiejsze Kolegium IPN, które według projektu zastąpiłaby nowa Rada IPN, nie będzie mogło ogłosić w br. konkursu na nowego prezesa IPN (kadencja Janusza Kurtyki wygasa w końcu br.).

Pozostałe dwie przyjęte poprawki przewidują możliwość odwołania od decyzji IPN o wydaniu kopii dokumentów osobie, która była tajnym współpracownikiem służb PRL oraz wprowadzają zasadę, że kopiowanie akt IPN w celach naukowych i dziennikarskich jest płatne.

PO złożyła swój projekt w grudniu 2009 r. Politycy tej partii mówili, że "trzeba naprawić tę źle kierowaną przez prezesa Janusza Kurtykę instytucję", bo IPN "zaczął mówić podobnym językiem jak PiS" i mieć "podobną wizję historii". Zarazem zapewniali, że nie chcą odwoływać Kurtyki przed upływem jego kadencji pod koniec 2010 r. (zmiany miałyby wejść w życie do czerwca 2010 r., aby wybór nowego prezesa odbywał się już na nowych zasadach). PiS ocenia, że chodzi o "upolitycznienie" IPN.

Nowelizacja zachowuje generalną zasadę, że każdy obywatel ma dostęp tylko do swojej teczki (co jest prawem od 1999 r.). Od 2007 r. jawne i dostępne dla każdego są teczki osób pełniących najważniejsze funkcje w państwie.

Zgodnie z uchwaloną nowelą, w miejsce dzisiejszego 11-osobowego Kolegium IPN powołana będzie dziewięcioosobowa Rada IPN - wywodzącą się m.in. ze środowisk naukowych. Będzie miała większe kompetencje niż będące ciałem doradczym Kolegium - m.in. ma ustalać priorytetowe tematy badawcze i rekomendować kierunki działań IPN; opiniowałaby też powoływanie i odwoływanie szefów pionów IPN; członkiem Rady mogłaby być tylko osoba, która ma tytuł naukowy z nauk humanistycznych lub prawnych; dziś nie jest to warunkiem zasiadania w kolegium IPN;

Ponadto prezesa IPN powoływać i odwoływać ma sejm zwykłą większością głosów; dziś jest to większość 3/5. Odwołanie prezesa, na wniosek Rady IPN, byłoby możliwe m.in. w przypadku odrzucenia jego rocznego sprawozdania przez Radę bezwzględną większością głosów. Dziś ewentualne odrzucenie sprawozdania przez sejm lub senat nie rodzi żadnych skutków prawnych.

Kandydatów do Rady IPN wskazywałoby Zgromadzenie Elektorów, wyłaniane przez renomowane uczelnie oraz Instytuty Historii i Studiów Politycznych PAN. Spośród tych kandydatów członków Rady wybierałyby sejm (pięciu z 10 kandydatów) i senat (dwóch z czterech). Prezydent RP wybierałby dwóch członków spośród zgłoszonych mu przez krajowe rady sądownictwa i prokuratury. Dziś siedmiu członków Kolegium wybiera sejm; dwóch - senat; dwóch - prezydent.

Ponadto m.in. wykreślono artykuł o odmowie udostępniania akt służb PRL osobom, których służby te traktowały jako "tajnych informatorów lub pomocników przy operacyjnym zdobywaniu informacji". Taki obowiązujący zapis spowodował odmowę udostępnienia przez IPN wielu osobom akt służb PRL na ich temat, m.in. Lechowi Wałęsie. Osoba, która dostała wgląd w swe akta z IPN (a nie była oficerem lub agentem służb PRL), może zastrzec, że nie będą udostępniane informacje ujawniające jej pochodzenie etniczne lub rasowe, przekonania religijne, przynależność wyznaniową oraz dane o stanie zdrowia, życiu seksualnym i stanie majątkowym.

Wykreślono zapis o anonimizowaniu danych osobowych osób trzecich w udostępnianych aktach, bo przemawia za tym "zasada jawności życia publicznego". IPN ma - bez zmian - cztery miesiące na udostępnianie akt obywatelowi w IPN. Dodano zapis, że IPN udostępnia w siedem dni dokumenty, których sygnatury są znane, a ich odnalezienie nie wymagałoby dodatkowych kwerend. Do końca 2012 r. IPN miałby opublikować inwentarz archiwalny.

PiS w poprawkach m.in. wnosił, by zachować sejmową większość 3/5 głosów dla odwołania prezesa IPN. Był także m.in. za skreśleniem z projektu artykułu, że Rada IPN ustalałaby priorytetowe tematy badawcze i rekomendowała kierunki działań IPN.

Ponadto PiS chciało też skreślenia zapisów projektu, że IPN miałby w ciągu siedmiu dni wydawać obywatelowi akta, których sygnatury są znane oraz że do końca 2012 r. IPN miałby opublikować inwentarz archiwalny.

Arkadiusz Mularczyk (PiS) przed głosowaniem nad tą ostatnią kwestią pytał o opinię Instytutu w sprawie. Jak wskazywał poseł PiS, inwentaryzacji ma zostać poddanych 24 mln jednostek archiwalnych.

Sprawozdawca sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Wojciech Wilk (PO) odpowiadając przypomniał, że podczas prac w komisji termin wydłużono i zaproponowano inwentaryzację właśnie do końca 2012 roku. Dodał, że prezes Kurtyka miał negatywną opinię w tej sprawie, twierdząc - jak mówił Wilk - że w tak krótkim czasie nie da się tego zrobić. - Instytucja z budżetem 210 mln zł zatrudniająca 2 tys. pracowników i ponad tysiąc archiwistów, jeżeli ustali sobie pewne priorytety, to na pewno to zadanie może być wykonane - wskazywał jednak Wilk. Dodał, że "chodzi o przełamanie pewnego marazmu urzędniczego, bo zazwyczaj każda instytucja broni się przed zadaniami, które należy wykonać w terminie".

Instytut krytycznie oceniał nowelizację i wskazywał, że po jej przyjęciu będzie skrajne upolityczniony. W jego ocenie, propozycje projektu są niebezpieczne i nierealne.
(PAP)

INDEX

Powrót..


Copyright © Polonijny Link Winnipegu
Kopiowanie w całości jest dozwolone bez zgody redakcji pod warunkiem nie dokonywania zmian w dokumencie.

23-845 Dakota Street, Suite 332
Winnipeg, Manitoba
R2M 5M3
Canada
Phone: (204)254-7228
Toll Free US and Canada: 1-866-254-7228