3 czerwca 2010 | <<< Nr 129 >>>

   W tym numerze

  •  



     

    Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

    Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę
     

     


  • Chcesz być naszym korespondentem, autorem napisz do nas
    Chciałbyś/aś umieścić bezpłatne prywatne ogłoszenie kliknij tutaj
    Poleć nam ciekawą stronę
    Chcesz złożyć komuś życzenia
    Masz ciekawe zdjęcie - prześlij do nas
Do Redakcji
Wydarzenia warte odnotowania
Humor
Życzenia
Wywiad z Renatą Panufnik
Konkurs "Opowieści rodzinne" rozstrzygnięty
Msza Świętą w Birds Hill Park
 Czy Polonia powinna mieć prawo do głosowania?
Dni Sokoła- Polski Festiwal
Nie żyje Marian Owczarski - ambasador polskiego dziedzictwa
Upadek światowego systemu monetarnego  cz3
Felieton Jacka Ostrowskiego
Wiadomości prosto z Polski
Wiadomości z Kanady
Fakty ze świata
Podróże dookoła Polski- Radomsko
Polki w świecie- Oliwia McArdle
Kalendarz Wydarzeń
Ogłoszenia
Polsat Centre
Kącik Nieruchomości  

  Do Redakcji

 

Do you  travel to Winnipeg from rural Manitoba, or will be going back and forth to the cottage this summer? PWRC can use your help. PWRC is looking for runner volunteers to transport injured or orphaned wildlife to Winnipeg. Please register your name, phone number, cell number, and location with us as a volunteer driver. Wild animals all over Manitoba need help and PWRC needs help in transporting them! If you register your name and we find an injured/orphaned animal in your area, we will contact you to see if you are available to transport them to us.

We are in need of volunteer drivers!

Please email your info to pwrcentre@gmail.com


 

Szanowny Panie Bogdanie,

Proszę umieścić załączony komunikat ZG KPK na stronie PolishWinnipeg.

 Serdecznie dziękuję

Bogusława Dittmar
Sekretarz Generalny KPK, Okreg Manitoba

CANADIAN - POLISH CONGRESS
KONGRES POLONII KANADYJSKIEJ
CONGRES CANADIEN - POLONAIS

COUNCIL OF THE CANADIAN POLISH CONGRESS
RADA KONGRESU POLONII KANADYJSKTEJ
288 RoNcESVALLES AVENUE,ToRoruro, oNTARto, cANADA M6R 2M4
TEL: (416) 532-2876, 532-7197 FAX: (41 6) 532-s730
email: kongres@kpk.org website:www.kpk.org

KOMUNIKAT ZG KPK
Toronto, 25 maja20I0 r.

W związku z tragiczną powodzią jaka dotknęła naszych rodaków w Polsce, Kongres Polonii Kanadyjskiej łączy się solidarnie ze wszystkimi, którzy w tej powodzi ucierpieli.

Kongres Polonii Kanadyjskiej apeluje do całej Polonii Kanadyjskiej i wszystkich ludzi dobrej woli o pomoc powodzianom. W tyrn celu zostało otwarte specjalne konto w Polskiej Kasie Kredytowej Św. Stanisława-Św. Kazimierza. Wszystkie osoby zainteresowane pomocą dla powodzian prosimy o przesłanie czeków lub dokonania wpłaty pieniędzy na konto fundacji w oddziałach Polskiej Kasy Kredytowej.

Czeki prosimy wypisywać na: Fundacja Charytatywna Kongresu Polonii Kanadyjskiej i przesłać na adres naszego biura:
Fundacja Charytatywna Kongresu Polonii Kanadyjskiej
288 Roncesvalles Ave.
Toronto, ON M6R 2M4 Hasło: Powódź


Wpłaty na konto fundacji w oddziałach Polskiej Kasy Kredytowej można dokonywać na konto:
Nr Konta: 24583 , Hasło: Powódź


Osoby zainteresowane zaświadczeniem do income tax (możemy wystawić takie
zaświadczenia na kwoty powyżej $20 CAN) proszone są o kontakt z biurem Zarządu Głównego Kongresu Polonii Kanadyjskiej telefon: 416-532-573 0.

Serdecznie dziękujemy za każdy dar serca dla czekających na naszą pomoc powodzian w Polsce.
Z poważaniem,


 


Szanowny Panie Bogdanie,

Przesyłam "Wiadomości Polonijne" na miesiąc czerwiec.
 
Pozdrawiam serdecznie
Tadeusz Michalak

Szanowni Państwo,

Przesyłamy w załączeniu regulamin  konkursu dla młodzieży w wieku od 18 do 25 lat na opracowanie  i-lub wykonanie projektu strony internetowej pomnika Katyńskiego w Toronto.

Prosimy o rozpropagowania tej informacji wśród młodzieży.

Serdecznie pozdrawiamy,

Dział Polonii i Promocji

Konsulat Generalny RP w Toronto


Konsulat Generalny RP w Toronto informuje, że w celu rejestracji w spisie wyborców uruchomiono internetowy serwis elektronicznej rejestracji w placówkach zagranicznych.
Rejestracji można dokonać wypełniając formularz na stronach:

http://torontokg.polemb.net/index.php?document=399

https://wybory.msz.gov.pl/ .

Po dokonaniu rejestracji można wydrukować potwierdzenie.

W dalszym ciągu istnieje możliwość wpisania się do spisu wyborców w inny sposób, tj. ustnie, pisemnie, telefonicznie, lub e-mailem.

Szczegółowe komunikaty dotyczące procedur i zasad przystąpienia do głosowania zamieszczone są na  stronie internetowej Konsulatu
http://torontokg.polemb.net/

Dział Polonii i Promocji

Konsulat Generalny RP w Toronto



 


   Wydarzenia warte odonotwania

 Zakończenie roku tanecznego w Szkole Tańca SPK Iskry

 

Szkoła Tańca SPK Iskry zaprasza wszystkich na zakończenie roku tanecznego w piątek, 4-go czerwca. Uroczysty koncert odbędzie się w Jubilee Place przy MBCI. 180 Riverton St. o godz. 19:00.

ZAPRASZAMY

Bilety przy drzwiach: dorośli $10.00 i dzieci $5.00


foto. z zakończenia roku 2007/2008



 Polski Festiwal- Dni Sokoła
 



 


 


 Wystawa sztuki- "Dom"
 

 

 

 

 

 

 

 

 

JOLANTA I ZBIGNIEW SOKALSKI
CLEAR ENERGY GLASS STUDIO

 


zapraszają miłośników sztuki pięknej na wystawę pt
. "DOM"- "HOME". Wystawa została zorganizowana przez Manitoba Crafts Council (w kolekcji wystawiona jest praca Jolanty).

Vernissage:
ST. NORBERT ART CENTRE
100 Ruinedemonastere (Pembina South)
June 3rd (Thursday) 7 PM

then:
3rd -22nd June
11am - 7 pm /Weds - Sund
 




 

   Humor

Królowa Angielska jest z Indii

 


 

  Życzenia
     Na stronie naszego Biuletynu możesz złożyć życzenia swoim bliskim, znajomym, przyjaciołom... z różnych okazji: urodziny, ślub, narodziny dziecka, jubileuszu, świąt... Do życzeń możesz dodać zdjęcie, ale nie jest to konieczne (zdjęcie dodaj pod warunkiem, że jesteś jego autorem i zgadzasz się na umieszczenie go na naszej stronie).

Życzenia prosimy przesyłać na adres: jolamalek@onet.eu
Kto składa życzenia
np. Jan Kowalski
Z jakiej okazji składasz życzenia np. Z okazji 18 urodzin
Treść życzeń Twoje życzenia zostaną opublikowane w serwisie dopiero po akceptacji zespołu redakcyjnego w kolejnym numerze Biuletynu. 


 

   

S  P  O  N  S  O R

 

    Wywiad z Renatą Panufnik

Renata Panufnik od wielu lat aktywnie działa na rzecz Polonii Winnipegu. Obecnie w Polskim Towarzystwie Gimnastycznym Sokół pełni funkcję wiceprezesa. Pani Renata oprócz zamiłowania do pracy społecznej ma wielie innych ciekawych pasji o których opowie w dzisiejszym wywiadzie.

Jaka była Pani droga z Polski do Winnipegu?

Warszawa to moje miasto rodzinne. W Warszawie i jej okolicach mieszka większość mojej rodziny, tam pozostało wielu moich przyjaciół i tam też są groby moich bliskich. Dzieciństwo i młodość spędziłam w tym mieście, ale od kiedy poznałam Pawła mojego męża zawsze gdzieś nas gnało. Zwiedziliśmy razem prawie całą Europę, potem pracowaliśmy na kontrakcie w Dernie w Cyrenajce w przepięknie położonym mieście nad Morzem Śródziemnym.
To morze "wdzierało się" przez okna naszego domu prawie przez pięć lat. Wielu z naszych znajomych od razu rozjechało się po świecie. My wróciliśmy do Polski, ale na krótko. Złamana noga Pawła znów pognała nas w świat.
Chwilową niezdolność męża do pracy wykorzystaliśmy na wypad do Europy, który 28 sierpnia 1989 roku zakończył się przylotem do Toronto i tu już na samym początku przeżyłam pierwsze rozczarowanie. Rzeczywistość rażąco nie pasowała do wyobrażeń. Niestety Ameryka to nie Europa i od tego pierwszego dnia musiałam się do tego przyzwyczajać. Docelowo naszym miejscem pobytu miało być London w Ontario, ale znajomi z Winnipegu namówili nas na przyjazd. Zamieszkaliśmy więc w Winnipegu w 1989 roku.
 Dość często odwiedzałam Polskę bo bardzo tęskniłam i dopiero od momentu kiedy do Winnipegu zaczęłam wracać z tych podróży jak do swojego domu zaczęło mi się żyć bardziej komfortowo. Wreszcie po latach zaakceptowałam to miejsce i nawet zaczęło mi się tu bardzo podobać.
 

Kiedy zaczęła Pani swoją działalność dla społeczności Polonijnej, jakie to były działania?

Środowisko polonijne znane mi było od samego początku głownie przez synów, którzy oczywiście chodzili do polskich sobotnich szkół a młodszy od 6-tego roku życia tańczył w zespole Sokół co wiązało się z częstym odwiedzaniem przeze mnie siedziby PTG Sokół  i tak krok po kroku za namową znajomego wstąpiłam do Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego SOKÓŁ Winnipeg. Tu poznałam Mariana Jaworskiego prezesa naszej organizacji i od razu zauważyłam, że to wspaniały społecznik i organizator przyciągający do siebie ludzi. Dzięki takim osobom jak Marian a jest ich wiele w naszej organizacji upływa już 7 rok mojej działalności. Z roku na rok coraz bardziej czuję się związana z tym środowiskiem.


Renata Panufnik otrzymuje odznakę Broązowy Sokół (listopad 2008 r.)



Polski Festiwal- prowadzenie loterii- czerwiec 2008. r.



Organizacja punktu wydawania kielbasek- kulig 2008r.


Polski Festiwal 2009 r.


Loteria organizowana przez Panią Renate na Polskim Festiwalu 2009 r.

Kiedy obiela Pani funkcje wiceprezesa PTG Sokół Winnipeg, jakie zadania stawia przed Panią organizacja i jakie plany do zrealizowania macie w najbliższym czasie?

PTG Sokół przez jakiś czas pełniłam funkcję członka zarządu do spraw kultury i oświaty a w tym roku druhny i druhowie zaufali mi i powierzyli funkcję wice prezesa.
Do moich obecnych obowiązków należy koordynowanie wszystkich imprez organizowanych przez nasze Towarzystwo tak więc muszę być obecna i na scenie i w kuchni. Zadanie odpowiedzialne bo Sokół Winnipeg to prężna organizacja i ciągle coś się u nas dzieje. Oczywiście przy każdej imprezie pomoc członków jest ogromna i niezbędna a przed nami kolejne wyzwanie.

Już w nadchodzący weekend 5 i 6 czerwca po raz trzeci z rzędu i cieszy nas, że staje się to już tradycją, organizujemy DNI SOKOŁA. W tym roku pod hasłem POLSKA OTWARTA NA ŚWIAT. Chcemy przybliżyć naszą kulturę i tradycje nie tylko nam- Polonusom, ale też szerokiej wielokulturowej społeczności Winnipegu.

Jakie atrakcje i niespodzianki czekają na tych którzy w dniach 5 i 6 czerwca przyjdą do na Dni Sokoła- Polski Festiwal?

Festiwal jak zwykle odbędzie się w GARDEN CITY COMMUNITY CENTER przy 725 Kingsbury Ave. a w programie między innymi występy naszych świetnych zespołów folklorystycznych SPK ISKRY i SOKÓŁ oraz Sokół Rhythmic Dancers czyli grupy dziewcząt uprawiających gimnastykę artystyczną.
Założenie tegorocznego Festiwalu jest takie, że nie tylko my będziemy prezentować naszą kulturę, ale zapraszamy też do prezentacji inne narodowości. W tym roku zaproszenie przyjęło wiele ciekawych zespołów reprezentujących różne kultury.
Program artystyczny będzie bardzo bogaty tak więc zachęcam wszystkich do uczestnictwa w tym Festiwalu. Od godziny12 w południe w sobotę  5 czerwca do późnych godzin nocnych atrakcji na scenie głównej nie będzie brakowało. Oczywiście przy świetnej muzyce będzie też i zabawa taneczna a smaczna polska kuchnia doda wszystkim animuszu i tu zapewniam, że tradycyjnych polskich potraw będzie spory wybór. Również w niedzielę 6 czerwca też od godziny 12 oczekujemy na gości. Cały pierwszy weekend czerwca macie Państwo szansę spędzić na rodzinno- polonijnej ciekawej imprezie.
Zapraszam też wszystkich do udziału w loterii, której atrakcją jest to, że każdy los to wygrana. Ciekawych nagród dzięki naszym sponsorom jest dużo i to bardzo cennych więc  za 1 dolara można będzie wejść w posiadanie na przykład złotej biżuterii.
 

Aktywna działalność na rzecz Polonii w Winnipegu to nie jedyna Pani pasja. Jakie ma Pani inne zainteresowania?
Jak już wspominałam z Winnipegiem, Manitobą i wogóle z Kanada oswajałam się dość długo, ale teraz żyjemy już w wielkiej przyjaźni. Winnipeg znam jak swoją własną kieszeń. Pomogły mi w tym wycieczki rowerowe, które uwielbiam.
Zimą biegam na nartach a jak wszystkim wiadomo w Winnipegu i Manitobie jest gdzie uprawiać ten sport. Jest tu wiele przepięknych i malowniczych tras narciarskich i żadne minusowe temperatury nie zniechęcą mnie do wyjścia na narty.


Na trasie narciarskiej z męzem Pawłem


Tu też są wspaniałe lasy a wiec i cudowne wyprawy na grzyby. Zeszły rok zapisze się w mojej pamięci na długie lata. Na jednym grzybobraniu zebrałam prawie 1000 śliczniutkich, zdrowiutkich prawdziwków. Dlatego do dziś dziwię się moim przyjaciołom, którzy w zeszłym roku "zdezerterowali" i przenieśli się do Calgary.


To tylko część prawdziwków zebranych przez Panią Renatę


Przez tych 20 lat zjeździłam Kanadę i Stany, łącznie z Alaska w szerz i wzdłuż. Zakochałam się w górach. Teraz w każde wakacje musi być wypad gdzieś w góry i nie przeszkadza mi to, że z Winnipegu jest do nich daleko. Lubię już sam długi dojazd do nich i nie muszę mieszkać w ich pobliżu by wspinać się na duże wysokości i podziwiać piękne górskie krajobrazy. Na co dzień zdecydowanie wygodniej żyje się na płaskim.


 

 

Gdzie są Pani ulubione lasy a zwłaszcza miejsca gdzie grzyby niezależnie od pogody rosną przysłowiowo jak po deszczu to pewnie tajemnica, ale na jakie szczyty udało się już Pani wejść to chyba może Pani zdradzić czytelnikom polishwinnipeg.com. Proszę kilka słów o pasji wędrowania po górach, jak planuje Pani takie wyprawy w góry, czy któraś z nich była wyjątkowa, który szczyt było Pani zdobyć najtrudniej?

Pasją wędrowania po górach zarażona jest cała moja rodzina. Synowie zawsze z nami wędrowali choć przyznać muszę, że nie zawsze z radością. Kiedy byli mali argument, że lunch trzeba zjeść w ładnym miejscu przemawiał do obu. Dziś starszy syn Piotr to już  profesjonalista, wspina się zdecydowanie wyżej ode mnie.
Niezapomniane wrażenie zrobił na mnie Mount Rainier 4392m.-  jest to wulkan na wschód od Seattle w stanie Waszyngton. Na całe życie zapamietałam też Gtand Teton 4197m. w Stanie Wyominig.
Szczyty górskie w okolicach Banff czy Jasper są malownicze i pełne uroku a w Kananaskis dech zapiera.

 


Renata Panufnik na jednym ze zdobytych szczytów z przyjaciółmi


Namawiam wszystkich na wędrówki górskie to naprawdę niezwykłe doświadczenie stanąć na szczycie i obcować z przyrodą.

 

W najbliższy weekend  równie gorąco namawiam i zapraszam do udziału we wspólnej zabawie podczas Polskiego Festiwalu. Do zobaczenia być może na szlaku górskim a na pewno już w tą w sobotę na Polskim Festiwalu- Dniach Sokoła w GARDEN CITY COMMUNITY CENTER przy 725 Kingsbury Ave.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na Polskim Festiwalu- Dniach Sokoła polishwinnipeg.com

 

 

  Konkurs "Opowieści rodzinne" rozstrzygnięty

Polskie Muzeum Ogniwo w Winnipegu obchodzi w tym roku 25 lecie istnienie. W ramach tego jubileuszu zorganizowano  konkurs pod tytułem “Opowieści rodzinne” adresowany do dzieci i młodzież w wieku szkolnym. Zainteresowania konkursem dużego nie było, jednak nagrodzone prace są ciekawe. Nagrodzono "opowieści rodzinne" zaprezentowane przez Kasię i Natana w formie collage. Ich prace to zdjęcia rodzinne z opisami przedstawionych postaci i okoliczności, w których fotografie zostały zrobione. 


Collage Kasi


Collage Natana

Praca audiowizualna to wywiad, rozmowa Milleny z Babcią


 

Mamy nadzieję, że w kolejnych konkursach proponowanych przez Muzeum Ogniwo weźmie większa liczba uczestników a będą konkursy i prace będą równie ciekawe.
polishwinnipeg.com


 

    Msza Świętą w Birds Hill Park


W niedzielę 30 maja 2010 r. Koło Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II w Winnipegu zorganizowało Mszę Św. pod wzgórzem Jana Pawła II w Birds Hill Park. Od kilku już lat Koło
Fundacji Jana Pawła II w Winnipegu w maju organizuje pod wzgórzem Msze Święte w intencji Jana Pawła II dla uczczenia kolejnych rocznic urodzin naszego Wielkiego Rodaka. W tym roku mszę zorganizowano dla upamiętniający 90. rocznicy urodzin Jana Pawła II. Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 roku w Wadowicach. Był trzecim dzieckiem Karola i Emilii z Kaczorowskich. 16 października 1978 roku Karol Wojtyła został wybrany papieżem, jego pontyfikat trwał prawie 27 lat. Po śmierci papieża Polaka rozpoczął się proces beatyfikacyjny, który trwa do dzisiaj. Podczas mszy w Birds Hill Park dziękowano Bogu za dar życia Karola Wojtyły, za to, że to życie okazało się niezwykle owocne.
W minioną niedzielę we mszy uczestniczyła niewielka, ale żarliwie modląca się grupa wiernych. Mszę koncelebrowali: ks.Romuald Szumierz, ks.Stanisław Jaworski oraz ks. Krystian Sokal, który wygłaszając kazanie powiedział podkreślając, że "dzisiaj przypada uroczystość Trójcy, a więc Trzech Osób Boskich, które są sobie równe, bo mają jedną i tę samą natrę, naturę Boską, która głęboko w swoim życiu kontemplował Jan Paweł II, co zaznaczyło się chociażby tym, że w medytacje różańca świętego wpisał Tajemnicę Światła. Jego szczególnym i umiłowanym autorem był św. Jan od Krzyża, którego duchowość wpisała się żywym przeżywaniem wiary w Boga. Doniosłym przykładem tego jest msza święta w Legnicy. Mimo upału, zmęczenia i nadwątlonego zdrowia Jana Pawła II, nie zakończyła się obiadem, ale modlitwą różańcową w kaplicy seminarium legnickiego. Wielu spodziewało się, że już są tak głodni, iż trzeba zasiąść do obiadu. Papież minął refektarz i najpierw spędził czas na 20-minutowej modlitwie." Mówca dodał, że właśnie chodzi o to, abyśmy także w swoje życie wpisali mocno tajemnicę Trójcy Świętej i przeżywali w takim duchu miłości i wiary jak z ogromnym zapałem i nadzieją czynił to Jan Paweł II.


 

polishwinnipeg.com

 

   Nie żyje Marian Owczarski - ambasador polskiego dziedzictwa

„ZAWSZE MAM COŚ DO ZROBIENIA”.

Marian Owczarski (1932-2010) - ambasador polskiego dziedzictwa

Marian Owczarski (1932-2010) – śmiertelna ofiara Orchard Lake.

     Wybitny polski artysta-rzeźbiarz, niestrudzony ambasador kultury polskiej w Ameryce, Marian Owczarski, zmarł 15 kwietnia br. po serii długotrwałych upokorzeń i szykan ze strony Zarządu Szkół w Orchard Lake (Michigan). Mający kłopoty zdrowotne z racji wieku, Marian Owczarski, został bezlitośnie poddany okrutnej nagonce przez tenże Zarząd w celu usunięcia go z campusu, gdzie przez trzydzieści siedem lat pracował nieodpłatnie, nie pobierając żadnych benefitów i na żadne benefity nie oczekując. Za tę piękną i bezprzykładną postawę patrioty-emigranta, Orchard Lake odwdzięczyło się w postaci serii upokorzeń. Odcięto Owczarskiemu dostęp do stworzonej przez niego Galerii sztuki polskiej, którą kierował, i do prywatnych, własnych zbiorów artysty tam się znajdujących. Zamknięto na kłódki jego osobiste pomieszczenia na terenie Szkół - bez prawa odzyskania żadnych rzeczy osobistych, itd.

     Marian Owczarski mówił o tym za życia i szukał pomocy, m. in. w radiu Jerzego Różalskiego i w prasie polskiej. Skarżył się publicznie, że ta sytuacja skraca jego życie. Wiadomo było, że miał słabe serce. Na autentyzm tych słów istnieje niepodważalny dowód – pozew sądowy skierowany przez Owczarskiego przeciwko Zakładom Naukowym, którego treść i wymowa jest miażdżąca.

     Żaden z polskich kapłanów w Orchard Lake, którzy żyją tam w iście amerykańskim luksusie – tak zwanych kapłanów – nie stanął w obronie Owczarskiego, a działo się wszystko na oczach całego Orchard Lake i całego Detroit. Podobnie było z akcją wymierzoną już wcześniej przeciwko osobie ks. prałata dr Romana Nira, twórcy Archiwów Polonijnych, największych archiwów polskich poza granicami kraju – ten sam scenariusz, te same osoby szykanujące: duo kanclerz Zakładów Tymothy Whalen i Marcin Chumięcki, któremu Whalen uwił gniazdko w nowopowołanej Misji Polskiej, którą w świecie Polonii nazywa się Antypolską, a to ze względu na niszczycielski jej charakter. Natomiast inni odcinali kupony w całej tej awanturze, robiąc sobie po cichu grafik swoich prywatnych karier. Najważniejsze bowiem osoby, które z racji wykształcenia, kultury bycia, poziomu intelektualnego oraz kwalifikacji w dziele kultywowania skarbów kultury polskiej na obczyżnie zostały przez nich usunięte: ks. Roman Nir został zmuszony do wyjazdu na stałe do Polski, a Marian Owczarski zmarł, zadręczony i upokorzony.

     Jest jeszcze trzecia ofiara tych gierek – kierowniczka kursów języka polskiego przy Misji Polskiej w Orchard Lake. Usunięta, bo Zarząd Szkół uważa, że język polski jest w Orchard Lake już niepotrzebny.
     W maju 2009 roku zamknięto, nie uprzedzając o tym jednym słowem Mariana Owczarskiego, kierowaną przez niego Galerię w celu „krótkotrwałej inwentaryzacji”. W końcu października Marian Owczarski dowiedział się, że nie jest już dyrektorem tejże Galerii, zaś jego obecność na campusie Zakładów Naukowych jest niepożądana. Nie zwrócono też artyście jego prywatnych zbiorów, które umieścił tam kiedyś wielkodusznie jako depozyt, by udostępnić je zwiedzającym. Sprawą obecnie zajmują się adwokaci.   

     Dzisiaj, Galeria w Orchard Lake, podobnie, jak inne ekspozycje Zakładów, jest zamknięta i niszczeje bez opieki, bez odpowiedniej klimatyzacji oraz  konserwacji. W polskiej prasie emigracyjnej ukazywały się pod koniec ubiegłego roku (2009) rozpaczliwe apele Mariana Owczarskiego o niszczeniu skarbów kultury polskiej w Orchard Lake. Jak dotąd, przeszły one bez echa. Załamany tym, co się stało z jego artystycznym dorobkiem, pozbawiony z dnia na dzień – bez podania jakichkolwiek przyczyn! – dostępu do hołubionej przez niego Galerii, którą praktycznie stworzył oraz przez pół wieku ze swych prywatnych środków rozwijał, systematycznie zaszczuwany i poniewierany, na koniec brutalnie odkopnięty na dno upokorzenia, Marian Owczarski, do końca walcząc z prześladowcami, zmarł 15 kwietnia 2010 r.
     Dyrekcja świeckiej Misji Polskiej, sztucznego tworu pseudopolskiego przy Zakładach Naukowych w Orchard Lake – obliczonego przez jego dyrektora, Marcina  Chumięckiego, jedynie na robienie łatwych pieniędzy – w okresie jednego roku swej niszczycielskiej działalności, spowodowała praktycznie zanik kulturalnej aktywności polonijnej, jak również wplątała dyrekcję Zakładów Naukowych w bezprecedensowe dotąd, szalenie kosztowne, procesy sądowe wywołując jednocześnie głośne protesty w prasie polskiej i anglojęzycznej.
     Wydaje się rzeczą słuszną uważać, iż kanclerz Orchard Lake Schools, ksiądz Tymothy Whalen, który jest odpowiedzialny za całość działalności tej jawnie niszczycielskiej instytucji, jaką jawi się nam tzw. „Misja Polska”, twór antypolski, marionetkowy, obliczony na „przereformowanie”, a praktycznie – zagarnięcie niebagatelnego majątku wychodźstwa polskiego – winien jest nam, Polakom, jeśli nie przeprosiny i naprawienie krzywd, które w wielkiej mierze są praktycznie nieodwracalne, to przynajmniej wyczerpujące wyjaśnienie motywów swego, jawnie wrogiego Polakom, postępowania.
     Zdumiewające jest także tchórzliwe milczenie arcybiskupa Detroit, Allena H. Vignerona, który nie zareagował – jak dotąd – na listy otwarte, skierowane przez liczne   organizacje polonijne do archidiecezji domagając się natychmiastowej interwencji w tej sprawie. Listy były publikowane w prasie polskiej, polonijnej i amerykańskiej oraz na forach internetowych. Przeczytało je i poparło setki tysięcy osób w formie prywatnej korespondencji, kierowanej bezpośrednio do arcybiskupa, jak też podpisując zbiorowe petycje.
      Kolebka kultury polskiej w Orchard Lake – stworzona przez Polaków dla Polaków oraz przez Polaków i amerykańską Polonię do dziś finansowanym (m.in. przez sowite donacje Kongresu Polonii Amerykańskiej) – zgromadziła największą kolekcję skarbów kultury polskiej na obczyźnie. Galeria sztuki, 55 sal archiwalnych, wypełnionych po brzegi dokumentami (są tam m.in. autografy listów królewskich) oraz  20 pomieszczeń muzealnych zawierają bezcenne skarby kultury polskiej, unikalne egzemplarze, których nawet Polska nie posiada. Skarbów, jakie zostały tam przez ponad sto lat zgromadzone.   

      Najwartościowsi ludzie zostali już zaszczuci i usunięci. Innym grozi się procesami, które nigdy nie nastąpią, albowiem zbyt wiele kompromitujących spraw ujrzałoby światło dzienne. Dziennikarze tylko na to czekają. Ale i oni kiedyś przecież umrą, o czym marzy z pewnością dużo młodszy od nich, przysłany z Polski w określonym celu zagrabienia oraz spieniężenia własności Polonii amerykańskiej, pan Chumięcki. Wartość tych skarbów jest przeogromna. Tym niemniej, panowie Whalen i Chumięcki – współcześni Wandale, którzy przeliczają patriotyzm na judaszowe srebrniki – powinni pamiętać, że na placu boju pozostaje zawsze bezlitosna Historia. Historia, która odnotuje skrupulatnie nazwiska ludzi, którzy stali się grabarzami polskości w Orchard Lake – tej niepowtarzalnej, polskiej kolebki na ziemi amerykańskiej, budowanej z tak ogromnym wysiłkiem przez polskie wychodźstwo.

     Marian Owczarski zaklinał wszystkich, w tym także nas, dziennikarzy emigracyjnych – przeczuwając swoje rychłe odejście na skutek szykan oraz upokorzeń zaaplikowanych mu przez Whalena i Chumięckiego – abyśmy nie dopuścili do roztrwonienia zbiorów polskich w Orchard Lake. Ponawiamy więc, i ponawiać będziemy, pytania Mariana Owczarskiego: 

Pytanie pierwsze: kto ukradł cenny obraz Marca Chagalla „Artysta i jego muza” (ostatnio, jak donosił pan Chumięcki, obraz ten znajdował się ukryty pod łóżkiem kanclerza Tymothy Whalena i tam został sfotografowany osobiście przez tegoż Chumięckiego);

Pytanie drugie: kto ukradł autograf listu Jana III Sobieskiego - ostatnio widziany w rękach archiwisty z Łodzi, Pawła Pietrzyka;

Pytanie trzecie: co stanie się z własnym dorobkiem artystycznym Owczarskiego, zamkniętym na kłódki od maja 2009 roku i niszczejącym w pomieszczeniach Galerii bez odpowiedniej temperatury oraz wietrzenia (odpowiedniej klimatyzacji nigdy tam nie było);                         

                                                                       * * *

     Córce i Wnuczce Zmarłego, które przybyły do USA w kwietniu br, powinien zostać umożliwiony dostęp do rzeczy osobistych M. Owczarskiego oraz możliwość przejęcia jego własności prywatnej. Dotąd nie zostało to spełnione. Pozwolono im zabrać jedynie urnę z prochami Artysty do Polski.

   Edward Dusza i Mirosława Kruszewska
Stevens Point, Wisconsin – Seattle, Washington

...............................................................................

Marian Owczarski opowiada o szykanach w Orchard Lake

Ostatni, wstrząsający wywiad z Marianem Owczarskim, udzielony 13 czerwca 2009 roku Radiu „Polskie Rozmaitości” w Detroit.

(Przenotowała z taśmy audio  

Mirosława Kruszewska)   

                                             ______________________

Red. Jerzy Różalski: Dzisiaj chciałbym zaprosić Państwa na ciekawe spotkanie z osobą bardzo znaną w kręgach polskiej emigracji – nie tylko michigańskiej, amerykańskiej, kanadyjskiej – artystą-rzeźbiarzem, kustoszem słynnej chyba na cały świat Galerii Zakładów Naukowych w Orchard Lake (Michigan). Marian Owczarski jest dzisiaj gościem programu Polskich Rozmaitości. Witam serdecznie.

Marian Owczarski: Ja również witam Cię serdecznie i Twoich Radiosłuchaczy.

Red.: Wielokrotnie mieliśmy okazję współpracować organizując dziesiątki różnego rodzaju konkursów, wystaw, o których mówiliśmy – wielokrotnie występowałeś w naszym Radiu, czy to mówiąc o Galerii, o Zakładach Naukowych, czy też o działalności Towarzystwa Przyjaciół Sztuki Polskiej, z którym od lat jesteś związany. Ostatnio, tutaj, wśród Polonii, bardzo głośna stała się wiadomość o tym, że zamknięto na kłódkę Twoje mieszkanie w Orchard Lake i nie możesz wejść do mieszkania. Czy to prawda?

M.O.: Tak, to jest prawdą. Nie mogłem ostatnimi czasy odwiedzać swego pokoju często, bo jest na trzecim piętrze. Po wymianie biodra miałem utrudnione chodzenie po schodach; więc poszedłem tylko żeby wziąć trochę bielizny. No, i zauważyłem, że nie mogę wejść dlatego, że jest kłódka na moich drzwiach.

Red.: Zapytałeś kanclerza, czy kogoś innego, dlaczego tak jest? 

M.O.: Nie było kogo zapytać. Poszedłem do maintenance. Oni powiedzieli mi, że przecież to przy mnie założono tę kłódkę. Ja mówię: „Dopiero pierwszy raz to widzę”. Po prostu kłamią na każdym kroku.

Red.: I co tam jest w tym pokoju?

M.O.: W pokoju jest łóżko, moje książki, moje różnego rodzaju drobiazgi, moja bielizna, moje ubranie, moje papiery, listy, i tak dalej – to wszystko, co się normalnie w mieszkaniu trzyma.

Red.: Może wobec tego cofnijmy się w czasie. Jesteś związany z Orchard Lake od trzydziestu siedmiu lat. Jak to się wszystko zaczęło?

M.O.: Zaczęło się bardzo prosto. Miałem wystawę na Uniwersity of America w Waszyngtonie i  tam przyszli ludzie z Białego Domu. Między innymi, moimi osobami towarzyszącymi byli rektorzy różnych uczelni i zdarzyło się, że był tam też ksiądz Ziemba. W pewnym momencie, jakiś sympatyczny pan zapytał mnie, czy ja bym nie chciał zostać artystą-rezydentem w Princeton. W tym czasie nie bardzo wiedziałem, co to znaczy. To słyszał ksiądz Ziemba i mówi: „Po co ty masz iść do Princeton? Przyjedź do Orczardlejku!”. Potem użył wszystkich możliwych środków, żeby mnie ściągnąć do Orchard Lake. Powodem tego zainteresowania moją osobą było to, że pani, która była od ceremonii w Białym Domu, zobaczyła moje prace i jej się spodobały; była nimi zainteresowana. To było właśnie jednym z powodów, że ci panowie również zainteresowani byli moimi pracami.

Red.: Może jeszcze, żeby bliżej przedstawić Ciebie, szczególnie młodszej generacji, bo to  trzydzieści siedem lat, to już dwa pokolenia urosły w tym czasie. Chciałbym powiedzieć, że jesteś absolwentem Akademii Sztuk Plastycznych w Warszawie. Tak?

M.O.: Tak. Jestem absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Wydziału Rzeźby, ale jednocześnie przez cały okres studiów zajmowałem się konserwacją i uczęszczałem na wykłady z konserwacji do Bohdana Marconiego. To jeden z najbardziej wybitnych, polskich konserwatorów. Potem pracowałem w wielu kościołach, wielu pałacach, zajmując się rekonstrukcją rzeczy zniszczonych. Między innymi, stu moich kolegów pracowało w Wilanowie, ale ja sam robiłem wilanowski kościół Św. Anny. Rekonstruowałem z zewnątrz rzeźby, bo jak Rosjanie stacjonowali w Wilanowie, to w nocy, nie mając nic do roboty, strzelali do tych figur, które były na tym kościele, utrącając głowy, ręce. I ja będąc na trzecim i czwartym roku Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, jeździłem tam i uzupełniałem wszystko po kolei. To był taki suplement do mojego stypendium. Poza tym, robiłem konserwacje wszystkich obrazów wewnątrz. Pewnego dnia, proboszcz zadzwonił i mówi: „Marian, obraz w głównym ołtarzu spadł”. To było „Zwiastowanie” z podobizną Marysieńki Sobieskiej. Po prostu, Marysieńka Sobieska, żona króla Jana III Sobieskiego, pozowała do tego obrazu. Przed wojną zrobiono konserwację obrazu. Użyto tzw. klajstru – z mąki pszennej zrobiono taki rodzaj kleju, podklejono to grubym płótnem i to przez wiele lat trwało, ale robaczki przyszły, najpierw zjadły ten klajster, a potem, jak nie stało, to zjadły płótno i przez zimę było wszystko w porządku, ale na początku marca, jak ludzie troszkę rozgrzali wnętrze kościoła, to ten obraz cały spadł. W dużych kawałkach, małych kawałeczkach – i ja w kaplicy bocznej rozłożyłem gazety i na tym zacząłem jak mozaikę układać, jakby puzzle taki właśnie, te wszystkie kawałki. Potem to nakryłem płótnem i na nowym płótnie zacząłem przyklejać woskiem. To wszystko, co tylko mogłem przykleić we właściwe miejsce, to przykleiłem, ale około czterdziestu procent sam  domalowałem. To było czterdzieści lat temu. Teraz, jak byłem w Polsce, zrobiłem zdjęcie i dziwiłem się sam sobie – nie mogłem znaleźć miejsc tych co domalowałem, a co było oryginalne. To znaczy, że prawdopodobnie wykonałem dobrą robotę, bo to wygląda zupełnie poprawnie i dobrze. To jest jeden z najlepszych portretów żony Jana III Sobieskiego.   

      Tak samo, w tym samym czasie, jak zdawałem dyplom w sześćdziesiątym pierwszym roku, konserwowałem fasadę kościoła, też pod wezwaniem Św. Anny, w Warszawie. Te wszystkie rzeźby, które są na fasadzie, są bardzo ważne jeśli idzie o historię Polski. Czterej ewangeliści, którzy stoją na frontonie, to są jedne z najlepszych rzeźb Jakuba Monaldiego – nadwornego rzeżbiarza Stanisława Augusta. Postaci te są bardzo głęboko rzeźbione. Od Zamku pierwszy stoi św.Jan i ma twarz Stanisława Augusta; drugi, który jest obok św.Jana, to Krasicki, trzecim jest Trembecki, czwartym Naruszewicz. To są te portrety, które Monaldi zrobił, a potem do tego dorobiono szaty tych czterech ewangelistów.

       Konserwując ten kościół, zdjąłem obraz św.Anny, który zakrywał miejsce, gdzie był zakryty orzeł stanisławowski. Za udział w Powstaniu 1863 roku rząd carski nakazał zdjąć orła i założyć obraz św.Anny. Więc ja zdjąłem obraz, a na nowo zrobiłem rzeźbę orła. Tego, który jest w tej chwili na kościele św.Anny.

Red.: Mówimy o kościele w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu? 

M.O.: Tak. Wiele kościołów w Polsce, szczególnie zaś w Warszawie, ma moje rzeźby – na Czerniakowie, czy w Wilanowie, czy nawet na Służewcu. Tam są moje rzeźby.

Red.: Po dziesięciu latach, tak mniej więcej szacuję z tego, co mówisz, wyjechałeś do Stanów i dostałeś propozycję, którą przyjąłeś; zostałeś w Stanach Zjednoczonych. Co na to władze PRL?

M.O.: Jest taka rzecz, pierwszy raz w sześćdziesiątym ósmym roku przyjechałem do Kanady i zostałem zaproszony, żeby zrobić Pokój Polski w Orczardlejku, ale w tym czasie, po prostu... nie był to odpowiedni czas, więc ksiądz z Lincoln Park zaprosił mnie do siebie. Tam zrobiłem najpierw św.Franciszka dla niego, jako takie memorial dla jego siostry, dla miejscowego klasztoru, a potem pracowałem dla kardynała Johna Francisa Deardena – dla tych szkół, które w tym czasie powstawały, rzeźbiłem Rycharda P. Gabriela, następnie Tomasza z Akwinu. Tam wykonałem cały szereg rzeźb dla tych szkół, a w tym czasie przygotowałem osiem czy dziewięć wystaw. Przeważnie o tematyce religijnej to były rzeczy. Jak wróciłem do Polski, to nie chciano oddać mi mojego dowodu osobistego, tylko mówili, że ani Polska Ludowa, ani Partia nie jest zainteresowana, żeby jakiś Owczarski jechał za granicę i robił wystawy o tematyce religijnej. I zaczęli mnie „mordować” – zaplombowano mi samochód, który przywiozłem, zabrano mi wszystko, cokolwiek kiedykolwiek zarobiłem w Polsce i powiedziano, że nigdy nie wyjadę z Polski.

      Starałem się wiele razy o paszport, dotarłem wreszcie do samego naczelnika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, pana Walczaka. On najpierw był bardzo uprzejmy, a potem, jak zobaczył moje akta, to zaczął wrzeszczeć na mnie i powiedział, że na dłoni mu włosy wyrosną, jak ja otrzymam paszport. No więc, powiedziałem mu, już przy drzwiach jak byłem i już  wychodziłem, że będzie musiał sobie warkoczyki zaplatać. Ten się rzucił w moim kierunku, ale ja już wyszedłem na zewnątrz. W dwa miesiące później znalazłem drogę, że dostałem paszport na jeden miesiąc. A ja płynąłem „Batorym”, więc to było czternaście dni w jedną stronę i czternaście dni w drugą stronę. Przypłynąłem do Montrealu. No, i zostałem. Najpierw zacząłem robić rzeżby żeby wykończyć wnętrze kościoła w Woodstock, a potem robiłem już witraże w  Chatham. Duże witraże, które były interesujące – z resztek, które wyrzuciły zakonnice, bo zbudowały nową kaplicę, a witraże po prostu wyrzucono na chodnik i one tam niszczały.

Red.: Który to był rok?

M.O.: To był już siedemdziesiąty drugi. 

 Red.: W tym samym roku dotarłeś do Orchard Lake na zaproszenie księdza Ziemby, tak?

M.O.: Pracując i w Woodstock, i w Chatham, przygotowywałem swoje rzeźby na wystawę i jak tylko nadarzyła się okazja na Uniwersytecie of Ameryka, to właśnie, to był początek mojego kontaktu z Orchard Lake.

Red.: Rok 1972, młody Marian Owczarski, ale już mający na koncie sporo sukcesów, przyjeżdża do Orchard Lake i zastaje Galerię. Jak tak Galeria wyglądała wtedy?

M.O.: Galeria była pusta. Nie było nic w Galerii, ale samo to miejsce, było dla mnie podnietą do tego, żeby stworzyć galerię, w której będą mogli ludzie z Polski przygotować polskie wystawy. Więc jest taka rzecz: najtrudniejszą sprawą dla każdego Polaka, przedtem i teraz też, jest to, żeby można było zrobić pierwszą wystawę. Moim, jak gdyby założeniem, było to, żeby stworzyć galerię, która będzie taką odskocznią, takim miejscem, gdzie pierwszy katalog, pierwszą wystawę, będzie można zrobić w Ameryce. I to właśnie było taką podnietą, że ja zacząłem najpierw zbierać to, co było możliwe żeby stworzyć galerię.

      Ponieważ pracowałem nad tym, to m.in. ksiądz Jasiński któregoś dnia przyniósł mi ogromną ramę, bardzo piękną. Ta rama była otulona taką szmatą czarną. Szmata była zabezpieczeniem przed zniszczeniem tej ramy, którą ks.Jasiński znalazł na Michigan Craftors – był tam taki sklep, gdzie sprzedawano ramy. Mnie zainteresowało to, że z jednej strony było płótno, a z drugiej skorupa czarna. Ksiądz Jasiński zaczął do mnie mówić: „Czego ty się grzebiesz w tej szmacie, jak ja ci taką piękną ramę przyniosłem?”. Powiedziałem, że jest ciekawa, ta rzecz. Potem zużyłem około dziesięciu kilogramów masła i zacząłem zmywać to płótno – było ono pokryte dwoma warstwami lakieru asfaltowego. To jest jedyny sposób na usunięcie asfaltu. Jak ktoś będzie miał pochlapany asfaltem samochód czy coś innego, to jest bardzo prosty sposób na  rozpuszczenie tego asfaltu przy pomocy masła. To jest stara metoda usuwania różnego typu smół, właśnie, z obrazów czy innych przedmiotów 

Red.: Ale skąd ta smoła znalazła się na tym płótnie?

M.O.: To nie smoła, to po prostu ktoś ukrył ten obraz, gdyż ostatni raz obraz Świerzyńskiego „Wnętrze katedry na Wawelu” był sprzedany w Berlinie za 122 tysiące marek niemieckich i to właśnie w 1922 roku. Ciekawe: 122 tysiące i 22-gi rok. W każdym razie, od tego czasu obraz ten zniknął. Nie było tego obrazu.

       W tym czasie miałem klasy już – konserwacji – i m.in. właśnie pokazywałem, jak można zmyć [zanieczyszczenia]. Zmywałem dotąd, dopóki nie uzyskałem powierzchni obrazu. I to jest bardzo piękny, bardzo wartościowy obraz. Wnętrze katedry na Wawelu. Tak wyglądała katedra 127 lat temu, namalowana przez Saturnina Świerzyńskiego (1820-1883) i dzisiaj ten obraz jest wart około dwustu tysięcy dolarów! 

       Więc ja po zmyciu tego obrazu do tego momentu, gdzie już widać było karakle, pęknięcia. W tych pęknięciach to jeszcze jest ten asfalt, ten lakier. Tego nie ruszałem, bo bałem się żeby nie naruszyć powierzchni farby. Dobrze było, że ktoś zanim to pomalował tym asfaltem, pokrył powierzchnię dwiema warstwami werniksu, miękkim i twardym werniksem. To uratowało ten obraz. Tak, że dzisiaj mamy okazję obejrzenia.

       Obraz ten podziwiają wszyscy. Również prof.Estreicher,  jak był w Galerii, czy Ojciec Św., kiedy jeszcze jako kardynał odwiedził Orchard Lake. Każdy z nich uważał, że płótno powinno wrócić do Krakowa, bo nie ma takiego obrazu, który by pokazywał, jak katedra wyglądała przed rekonstrukcją w latach dwudziestych. Na tym obrazie są lustra, kotary, fragmenty wykonane w stylu gotyckim, które teraz są usunięte, i jest normalna architektura romańska całego wnętrza, a tylko ołtarz jest dokładnie ten sam, dokładnie tak samo wygląda, jak w tym czasie, jak 127 lat temu. Jest to okres, kiedy na Wawelu urzędowały austriackie wojska. Tak, że to jest, z wielu względów, historycznie bardzo ważny obiekt dla kultury polskiej, dla historii Polski.

Red.: Ksiądz Walery Jasiński, z tego, co ja pamiętam, bo to był początek mojej kariery w Ameryce, słynął z tego, że krzewił polskość w Orchard Lake w każdym względzie, nie tylko w nauczaniu religii po polsku i mówieniu o sprawach takich, jak kultura, historia itd. Jaki był jego komentarz na temat tego obrazu, gdy zobaczył go po renowacji?

M.O.: W momencie, jak zacząłem zmywać i pokazałem – ksiądz Jasiński często przychodził do Galerii – więc jak zobaczył, że ta szmata staje się obrazem, oczywiście, bardzo się ucieszył, ale dopiero rezultat końcowy był takim momentem, gdzie myśmy zobaczyli co to jest, że to jest wnętrze katedry na Wawelu i to właśnie z tego okresu, sto dwadzieścia siedem lat temu namalowane przez Świerzyńskiego.

      Oczywiście, to był jeden z pierwszych obrazów, jaki wystawiłem w Galerii, a potem zrobiłem wystawę doktora Józefa Malejki, w Nowym Jorku, w Fundacji Kościuszkowskiej. Dowiedziałem się, że dr Malejka skupuje kolekcje francuskie, nienawidził malarstwa religijnego i wyrzucał je. Mówię mu: „Nie wyrzucaj, tylko daj nam”. I w ten sposób powstała cała kolekcja obrazów, szczególnie Matki Bożej, które dostałem od doktora Malejki.

      W tym czasie zacząłem uczyć historii sztuki polskiej i te obrazy służyły mi jako przykłady różnych stylów. Mam gotyckie, mam barokowe, mam włoski barok, mam klasycyzm francuski, bardzo pięknie oprawiony, i cały szereg rzeczy, które z tych kolekcji dr. Malejki  wróciły do nas, do Galerii. Ja to dostawałem i wieszałem na ścianach – to było coś, w tej pustej Galerii... i zaczęło brakować miejsca. W związku z tym, została wolna tylko górna część okien, która była z równych kawałków zrobiona – ja to zasłoniłam i tam właśnie zacząłem umieszczać i wieszać te obrazy Matki Bożej.

      Podobnie, dostałem kolekcję rzeźby ludowej. Pani pewna zbierała je przez czterdzieści lat. Potem znalazła osobę, która chciała on niej to odkupić albo zapłacić za to, by oddać to do Orchard Lake. Pojechałem wtedy na Long Island – zimą, były bardzo ciężkie warunki, zwłaszcza, jeśli chodzi o przejechanie przez góry – i przywiozłem tę kolekcję. Zasłoniłem okno, drzwi, które kiedyś były, i tam zrobiłem półki i umieściłem sto pięćdziesiąt rzeźb ludowych z Podhala.

      Ciekawostka:  to są rzeźby z Paszyny. Paszyna, to jest taka maleńka wioska, zagubiona blisko Zakopanego, gdzie dużo było pozostałości po zakażeniach przez armię austriacką i ci ludzie do dzisiaj cierpią na te schorzenia. Ale tam się zdarzyło, że tam był dobry ksiądz, który interesował się sztuką ludową i on tylko prosił o wykonywanie rzeźb, szczególnie zimą, kiedy ta miejscowość odcięta była od świata, nie komunikowała się z nikim. Oni robili rzeźby, ale ksiądz poprosił również o to, żeby również pomalowali je. W związku z tym, rzeźby z Paszyny są nie tylko wykonane w drzewie, ale mają taką sobie tylko właściwą kolorystykę. Tak, że oglądając tę całą kolekcję ma się wrażenie, że to jest takie bajkowe, ale jednocześnie  reprezentujące pracę, modlitwę, muzykę – to wszystko, co tych ludzi interesowało. Po prostu sztuka ludowa jest odzwierciedleniem duszy i to właśnie bardzo jest charakterystyczne. Sto pięćdziesiąt figurek, wykonanych w drzewie.

Red.: Te zbiory nadal są w Orchard Lake?

M.O.: Tak, oczywiście. Zrobiłem półki, potem – żeby nie było zbyt bezpośredniego dostępu –  zrobiłem pleksiglas, taki zabezpieczający duży płat. I to jest właśnie ta cała ściana, jak się wchodzi do Galerii po lewej stronie, to jest cała kolekcja rzeźby ludowej z Podhala.

Red.: W ten sposób, przez te trzydzieści siedem lat powstała wielka Galeria. Jedno pytanie: są tam obrazy, dzieła sztuki darowane Orchard Lake. Ale Ty przecież jesteś artystą – sam prowadziłeś działalność, sam promowałeś artystów z Polski, pomagałeś im i część tych obrazów jest Twoja. Czy jest jakiś rozdział w tym? Czy uważasz, że w Galerii są obrazy, które są twoją własnością i Orchard Lake nie ma do nich prawa?

M.O.: Od samego początku nikt nie dawał żadnych pieniędzy na Galerię. Ja musiałem pracować – robiłem witraże, robiłem rzeźby – można je znaleźć w różnych miejscach w Cranbrook (w Art Museum), można zobaczyć je w Whatley, w Hamtramck (w Public Library). Zrobiłem wiele popiersi w stali nierdzewnej, za które dostawałem pieniądze. Tak samo, na Uniwersytecie of Michigan (popiersie Skłodowskiej), robiłem witraże dla kościoła we Flint, zrobiłem duży, cały fronton – rzeźby i witraże – w Parisville. Wszystkie pieniądze lokowałem w to, że jeśli tylko była okazja kupienia czegokolwiek co miało jakiś sentymentalny, czy narodowy wydźwięk żeby powiesić w Galerii, to ja to kupowałem.

Red.: Wracając jeszcze do tego obrazu Świerzyńskiego, który okazuje się cennym dziełem sztuki, który Polska chciałaby, żeby wróciło do Polski. Renowacja takiego obrazu  wymaga nakładu czasu, prawda, i pracy? Ile trwa renowacja takiego obrazu?

M.O.: To było... ponad chyba trzy miesiące zabrało mi, żeby zmyć. Potem podkleić, uzupełnić te miejsca, które  były dziurawe i pokryć je na nowo, naciągnąć na krosno, następnie pokryć je  werniksem. Położyłem kilka warstw – najpierw miękki werniks, żeby zachować wszystko od zniszczenia, potem twardszy, i cały obraz przepracowałem na nowo przy pomocy takiego specjalnego zestawu, który sam skomponowałem – to jest około 60 procent wosku, 40 procent terpentyny, tj. gabarowej żywicy z dodatkiem weneckiej terpentyny. Po prostu tak, żeby w warunkach orczardlejkowskich, w warunkach michigeńskich, gdzie jest tych temperatur i wilgotności niemało.

      Dlatego wszystkie obrazy, które są w Galerii – one musiały być przeze mnie na nowo odnowione, żeby można je było trzymać w Galerii. W Galerii nigdy nie miałem A/C.  Nigdy nie miałem żadnego systemu chłodzenia czy kontrolowania wilgotności. W związku z tym, musiałem tak dobrać środki, żeby to po prostu przetrwało. To, co jest w tej chwili, jest dlatego, że...

Red.: ...ktoś o to dbał.

M.O.: Tak.

Red.: Ale to, o czym mówisz: te środki, te terpentyny, te werniksy, farby, płótna itd. To przecież kosztuje pieniądze i to spore. Kto za to płacił?

M.O.: No więc, musiałem pracować, żeby to kupić...

Red.: I swoją pracą i zarobkami swoimi opłacałeś wszystko to, co stworzyłeś w Galerii, tak 

M.O.: Wszystko, co było w Galerii musiałem sam zapłacić.

Red.: Wspomniałeś wcześniej i o roli księdza Jasińskiego, który promował polskość i polską kulturę. Rozumiem – wybitny umysł intelektualny. Jak Ty go wspominasz, jako jednego z księży działających w Orchard Lake?

M.O.: Przede wszystkim to był jeden z najlepszych ludzi. To był filozof Polonii. Poświęcał swoje życie ludziom bez reszty. I to zarówno tutaj, jak i w Polsce. Każdego dnia można było widzieć ks.Jasińskiego idącego na pocztę albo z listem, albo z małą paczką, którą wysyłał komuś w formie pomocy. Jednocześnie, on organizował Veritas, który się zajmował sprawami religijnymi, ale i polskimi, skupiał ludzi trochę inteligentniejszych, wykształconych, na terenie Detroit. To jest człowiek unikat. On wydawał „Sodalisa” i to w większości własnym sumptem. „Sodalis” – to było wydawnictwo, które zajmowało się propagowaniem nie tylko polskiej kultury i sztuki, ale jednocześnie „Sodalis” był tym pismem, które było jak gdyby łącznikiem między żywą Polską i Ameryką. On podawał wszystkie wiadomości, które były istotne dla Kościoła. A więc, oczywiście, było sporo ludzi, którzy byli przeciwni jemu i jego działalności, ale to był super, super dobry człowiek.

Red.: Z tego, co opowiadasz, w tej chwili Galeria liczy kilka tysięcy obrazów, które tam się znalazły dzięki Twojej pracy. Mrówczej pracy. Ile z tych obrazów trafiło do Galerii za sprawą innych ludzi, związanych z Orchard Lake? Czy ktoś jeszcze się dokładał do tego?

M.O.: Oczywiście, ksiądz Daniłowski z Pennsylwanii był spadkobiercą doktora Małka, kolekcjonera, który podarował wiele rzeczy Fundacji Kościuszkowskiej, ale również do Galerii w Orczardlejku. Cokolwiek dostałem w darze od ludzi, jak ks.Daniłowski czy ks.Brokowicz, to momentalnie wieszałem na ścianach. I to są rzeczy bezsprzecznie należące do Szkół [Zakładów Naukowych w Orchard Lake – przyp.M.K.]. Jedyna rzecz, ja to po prostu odnawiałem, odświeżałem.

      Dostaliśmy obraz np. Jacka Malczewskiego – „Szkic do Zamieci”. Jest bardzo interesujący, m.in. dlatego, że to jest autoportret Malczewskiego z postacią Chrystusa w tle. Ale ten obraz był bardzo zniszczony, bo był malowany na tekturze i brakowało jednego oka. Ja gdzieś w albumie znalazłem zdjęcie tego obrazu i domalowałem. To było domalowane trzydzieści lat temu, więc trudno mi teraz powiedzieć, które oko ja domalowałem, a które było oryginalne. Tak samo bardzo zniszczony był obraz Malczewskiego „Ostatni powstaniec”. To jest jedyny, pierwszy symbolistyczny obraz, gdzie powstaniec z 1863 roku wraca do domu boso z szaflikiem pustych naczyń. Po prostu Malczewski chciał powiedzieć, że całe powstanie było do luftu, nie udało się. Według mnie to powinno również wrócić do Polski, może do Poznania, gdzie jest cała kolekcja obrazów Jacka Malczewskiego, symbolistycznych właśnie 

Red.: Ostatnie wydarzenia, założenie kłódki na Twoim mieszkaniu, a wcześniej jeszcze założenie kłódki w Archiwum, i to tak z dnia na dzień, po otwarciu kolejnej wystawy prac młodzieży – wiem, że było rozgoryczenie, wiem, że liczne mamy dzwoniły do nas, dlaczego nie mogą zobaczyć wystawy i porównać prac swoich dzieci z pracami innych dzieci. Czy to był początek tego trudnego okresu po trzydziestu siedmiu latach pracy w Orchard Lake, że zaczęto cię, delikatnie mówiąc, szykanować i dyskryminować. Czy to się jeszcze wcześniej zaczęło?

M.O.: Więc to zaczęło się dokładnie łącznie z przyjściem księdza Timothy Whalena do Orchard Lake. Jednym z pierwszych tego objawów było to, że ks.Whalen zatrudnił taką panią Helenę, która miała ogromne wykształcenie artystyczne – mianowicie: była babysitter przez trzy miesiące u bratanka księdza Ziemby. I on [Whalen] dał jej klucze i do dyspozycji pana L., maitenance’a. I oni po prostu zaczęli robić „porządki” w Galerii.

      Pani Helena postanowiła zrobić garage sale galeryjny, z prac Galerii. Więc ja pozbierałem takie rzeczy, które są drugorzędne, trzeciorzędne – 65 eksponatów, które sobie mogła wziąć pod namiot i to sprzedać. Ja nie chciałem być świadkiem tego. Pojechałem na wakacje do Polski na dwa tygodnie. Jak wróciłem, okazało się, że ona wzięła 185 rzeczy i co sprzedała, to sprzedała, a resztę whole-sale zrobiła. Jakaś pani, która miała taki antyk store na końcu Orchard Lake i Grand River, przyjechała i zabrała to wszystko i wywiozła.

Red.: Nie wiesz, jaka cena była?

M.O.: Nie wiem. Nie powiedziano mi.

Red.: A te pieniądze przyszły do Orchard Lake?

M.O.: Prawdopodobnie. Ale to były grosze. Na przykład obraz, który w tej chwili wisi w Galerii, moi przyjaciele kupili za pięć dolarów (!), a to jest obraz wart około tysiąca pięciuset dolarów najmniej.

       Innym razem dostaliśmy od rodziny pana Kowalskiego, który był zamożnym producentem kiełbas, bardzo piękną Matkę Boską Częstochowską. Sama rama była warta około pięćset dolarów, bo była grubo złocona złotem dukatowym. Obraz był ręcznie malowany i bardzo dobrze zrobiony. Został sprzedany za pięć dolarów pod namiotem. To kupiła jakaś pani, która znała Kowalskich i wiedziała o tym. Na drugiej stronie była dedykacja dla Orczardlejku. Po prostu, to zrobiło bardzo złe stosunki między nimi a Orchard Lake – ta rodzina powiedziała, że więcej nie da grosza. Oni dawali do pół miliona czasami dla Orchard Lake.

     Takich faktów było bardzo wiele. Trudno mi nawet powiedzieć, co ta p.Helena wywiozła, co ona sprzedała, co ona zabrała. Trudno jest sobie wyobrazić. Na przykład pewnego dnia  wezwała maitenance’ów i oni weszli na zaplecze. Tam były kiedyś zakrystie, bardzo piękne szafy, wykonane z czarnego orzecha i jasnego dębu. Takie gabloty. Ona zamiast zawołać stolarza, żeby to rozebrać – chciała to usunąć – wezwała ludzi z maintenance i oni młotami potłukli, wyrzucili. A w tych gablotach ja miałem dziesiątki gobelinów polskich, dziesiątki tkanin dekoracyjnych, tych, które używałem, jak burlapy, czy innego rodzaju kolorowe tkaniny. To wszystko zostało wyrzucone na śmieci. Po prostu, trudno sobie wyobrazić akty dewastacji tych ludzi – ignorantów, kompletnych ignorantów. Bo trudno ich inaczej nazwać. Jeżeli ludzie po prostu wyrzucają coś, czego nie rozumieją.

      Przykład taki – ostatnio zamknięto Galerię. Wystawa, która była jedną z najpiękniejszych jeżeli chodzi o wystawę dzieci, ponad 117 entries, uczestników, tych ludzi młodych z Detroit i z okolic Detroit. Otwarcie było bardzo uroczyste – było ponad trzysta osób. Nawet poproszono kanclerza Whalena, żeby wręczył pierwszą nagrodę. Następnego dnia przychodzę, żeby otworzyć Galerię, a tam jest założony padlock [kłódka]. Zamknięte.

      Dlaczego? I to przez cały miesiąc? Minął miesiąc, oni zrobili inwentaryzację po tygodniu czy dwóch i nie otworzyli. Dopatrują się, że gdzieś tam może być jeszcze coś, co należy do Galerii...

      Zamknięcie mego prywatnego  pokoju – podobno powodem było, że ja wziąłem jakiś karton i wynosiłem z mego pokoju. To mnie nie wolno wziąć moich własnych rzeczy z mojego własnego pokoju? To już jest w ogóle szczyt bezczelności. Jak można w ten sposób?

Red.: Ale wróćmy do tego barbarzyństwa, bo trudno to inaczej określić wyrzucenie gobelinów, makat, rozbicie młotami cennych mebli. Przecież to wszystko działo się w momencie, gdy do życia została powołana tzw. Misja Polska. Czy to jeszcze wcześniej było?

M.O.: Tak. Misja Polska, to jest – ty mówisz o Antypolskiej Misji, tak? Czy o Polskiej Misji? O czym?

Red.: Powiedz, co Ty o tym sądzisz? Nie wiem, co tutaj jest antypolskie, a w którym momencie ta misja jest polska 

M.O.: Tamto, co było przedtem, to było zupełnie antypolskie, bo wszystko, co było polskie ta pani Helena wywaliła na śmieci. 

Red.: To była polskiego pochodzenia, ta osoba?

M.O.: Ta pani nie była polskiego pochodzenia. Ona była... mąż jej był z pochodzenia Rumunem, a ona nie wiem, jakiego typu była mieszańcem. W każdym razie ona nie miała pojęcia o niczym...

Red.: A czy kanclerz Whalen wiedział o tym, co się dzieje?

M.O.: Ona spędzała z kanclerzem czas godzinami. Po prostu się naradzali. W tym czasie, kiedy kanclerz nie miał jednej minuty, by ze mną słowo zamienić. Jak ja prosiłem o to, żeby się z nim widzieć, nie miał czasu. Natomiast ona godzinami przesiadywała u niego.

      Chodziło o to, aby uporządkować Galerię. Kazano zabrać mi swoje rzeczy z Galerii. No trudno, jeżeli ja zacząłem wynosić niektóre rzeczy, które uważałem, że nie są potrzebne do dekoracji, nie służą Galerii, to znowu były pretensje do mnie – jak ja śmiem wynosić coś z Galerii. I tutaj wkracza ta Misja Polska, której przedstawicielem jest i dyrektorem zrobili pana Chumięckiego, który nie ma zielonego pojęcia o tym, co jest.

      W czasie spisywania – spisywali przez dwie godziny jedno z tych właśnie pomieszczeń z tyłu Galerii i odrzucili różnego typu rzeczy. Ja właśnie podniosłem kawałeczek papieru i mówię, że to wszystko coście spisywali nie ma jednej dziesiątej wartości tego, co ten papierek wyrzucony do śmieci. I dopiero pokazałem, że tego papierka nie ogląda się normalnie – trzeba patrzeć na niego pod światło. To jest pierwszy wodny znak Piłsudskiego na banknotach po odzyskaniu niepodległości. 

Red.:  Na pewno wiele osób może zadawać sobie pytanie: spośród tych tysięcy dzieł, obrazów, które jeszcze nie zostały sprzedane na pchlim targu, czy można odróżnić, co należy do Orchard Lake, a co jest Twoją własnością po tylu latach pracy?             

M.O.: To jest bardzo łatwe. Dlatego, że przed trzema laty ksiądz kanclerz Whalen zażyczył sobie, abym usunął swoje rzeczy z Galerii, bo oni chcą mieć czystą Galerię. W związku z tym, ja zacząłem brać niektóre rzeczy, które były moje, a które służyły przez lata w Galerii jako przykłady – czy sentymentalne, polskie, czy religijne. To, co otrzymałem dla Galerii, to od razu to odświeżałem, odnawiałem i wieszałem na ścianach. I te wszystkie rzeczy, co do jednej, wszystko wisi na ścianach. I one są własnością Szkół. Własnością... w tej chwili trudno mi zgadnąć... bo jest podział administracyjny – high school jest trzymany oddzielnie, seminarium trzymane jest oddzielnie i ksiądz kanclerz ma swoje biuro oddzielnie. Kanclerz nie interesuje się  jeżeli chodzi o stronę artystyczną, czy religijną, czy w ogólności przedmiotową tych rzeczy. Jego interesuje wartość tego obrazu, wartość rynkowa obrazu, czy wartość ta, którą mogą ewentualnie ubezpieczyć (...). Wszystkie rzeczy, które są w Galerii w tej chwili ja wieszałem dlatego, że one mają wartość albo narodową, albo religijną, albo sentymentalną dla Polaków. A to po prostu jest solą w oku tych ludzi, którzy w tej chwili w Orchard Lake rządzą. Na tym polega rzecz.  

Red.: To znaczy przeszkadza im polskość tych dzieł sztuki?

M.O.: No, prawdopodobnie, bo oni są niezainteresowani tym. Oni są ignorantami kompletnymi. No, proszę, zapytaj kogokolwiek  z tych administratorów, czy oni cokolwiek wiedzą na ten temat. Abdolutnie nic nie wiedzą. I oni nie chcą wiedzieć! Jeżeli dyrektor administracyjny, Martin Vucinaj,  potrafi powiedzieć, że Orchard Lake nie jest już polską instytucją, tylko podlegającą bordowi, grupie jakiejś, nie wiadomo co, to trudno po prostu wymagać od niego, żeby on wiedział cokolwiek na temat kolekcji, czy na temat tego, co jest w Galerii.

      Oni nie są zainteresowani, żeby przyprowadzać Polaków. Weź ostatni przykład: grupa 30-tu czy 40-tu kobiet, które chciały zobaczyć „Panoramę Polską”. Nie mogły się dostać do „Panoramy”, dlatego, że pan od Misji Polskiej zabrał taśmy, pozamykał. Sekretarz kanclerza Whalena prosił mnie, żebym ja otworzył. Ja pokazałem, gdzie się otwiera, jak się otwiera, próbowaliśmy pokazać „Panoramę”, ale taśm nie było, bo zostały ukradzione, zabrane, a bez tego nie można było nic pokazać. Oczywiście, pani Karen Majewski mówiła, że tylko chwilowo my nie mamy czasu, żeby oglądać. To jest nieprawda. Że możemy iść Galerię zobaczyć. Nie możemy iść Galerii zobaczyć, bo od dwóch miesięcy Galeria jest zamknięta – nie wiadomo dlaczego.

      Komu to służy? Komu to przeszkadza, że Galeria była otwarta i udostępniona dla ludzi zwiedzających? W każdą pierwszą niedzielę miesiąca miała być wystawa. Była taka niedziela teraz, miała być wystawa poświęcona polskiemu malarstwu i... oczywiście, pana Chumięckiego nie było. W związku z tym Galeria była zamknięta i nie było dostępu do Galerii. Ludzie przychodzili, postali, postali i poszli. Komu to służy? Miała być wystawa malarstwa polskiego i pogadanka wygłoszona przez Ciebie samego – tu chodziło o media polskie, które są: radio, gazety – chciałem poprosić tych ludzi, żeby powiedzieli coś o tym, bo to jest rodzaj nie tylko propagandy, ale informacji dla Polonii. Przecież sto czy dwieście osób, które przyjdzie i posłucha tego, to jest dla nas rodzaj propagandy, ale rodzaj dobrej propagandy, rodzaj informacji, reklamy. Jeżeli to jest utrudniane, to jak ja to mogę nazwać Polską Misją? Jeżeli ktoś celowo zamyka, bo jemu się nie podoba buzia, czy nie podoba się sposób wyrażania?

     Sami szkalują, plują. Przecież ksiądz kanclerz Whalen na mnie opowiada bzdury niesamowite do ludzi, że ja sprzedawałem obrazy, żeby się utrzymać w Orchard Lake. Przecież to bzdura. Jak z pustego pomieszczenia mogłem sprzedawać cokolwiek, jeżeli tam nie ma nic? To ja pracowałem – robiłem witraże, robiłem rzeźby, wygłaszałem pogadanki i robiłem konferencje w bibliotekach w Troi, w Livonii itd. Za to dostawałem grosze, ale to były pieniądze, które później lokowałem w Galerii: na materiały, na werniksy, nawet na sprzęt, który jest w Galerii. Orchard Lake nigdy nie dał grosza na to. Każda rzecz, która jest w Galerii, była przeze mnie zapłacona z moich własnych zarobków, które zarobiłem na zewnątrz i... ja... [głos się załamuje]... przecież ja traktowałem tę Galerię, jak swój dom!

Red.: Ale czy Ty nie miałeś żadnej pensji w Orchard Lake?

M.O.: Nigdy. Nie płacono mi jednego centa.

Red.: To znaczy prowadziłeś to wszystko, jak to się mówi, za wikt i opierunek, że miałeś kąt w mieszkaniu. Tak? Ile razy remont zrobili w tym mieszkaniu przez te 37 lat?

M.O.: Nigdy. Nigdy nie zrobili żadnego remontu. Byłem bardziej wykorzystywany jak jakikolwiek niewolnik amerykański. Tylko czarny miał przynajmniej opiekę ze strony tego, który go utrzymywał. U mnie było odwrotnie, ja musiałem postarać się o rzeczy, odnowić je, powiesić i  zrobić reklamę dla Orczardlejku. Wszystkie moje wystawy – od Atlantyku do Pacyfiku – były reklamowane, że to są wystawy z Orchard Lake.

     Zrobienie ny Bicentennial amerykański siedemnastu portretów Polaków, których umieszczałem w Galerii, ludzie przychodzili i uczyli się, kim był Kazimierz Funk, który odkrył witaminy, kim był Łukasiewicz, który stworzył system sylogistyczny, pozwalający na każdy komputer, na każdy kalkulator w ręku Amerykanina, to jest według Łukasiewicza, Jana Łukasiewicza. Z kolei Ignacy Łukasiewicz sprowadził do Ameryki rafinację ropy. To była pierwsza defrakcja ropy. Po prostu, on nie liczył niczego. I tak po kolei, od Kopernika, Skłodowskiej, ja zrobiłem siedemnaście portretów tych Polaków, którzy rozsławiali polskie imię. To było w Orchard Lake. I to jest w Orchard Lake w tej chwili zamknięte na kłódkę. Tak, że nie mogą, nikt nie może tego oglądać. To jest właśnie Misja Polska. Na tym ona polega.

Red.: Mówisz, że jest tam dużo obrazów Twoich. To znaczy, nie w Galerii, tylko na zapleczu, tak? Obrazów, które są Twoją własnością. Czy Ty dostałeś się już, czy masz szansę to dostać, czy wiadomo, które są Twoje, czy Orchard Lake rości sobie pretensje do Twoich prywatnych zbiorów?

M.O.: Na ścianach wiszą rzeczy, które są moją prywatną własnością. Dlatego, że ja po prostu kupując coś, przypuśćmy, obraz Malczewskiego „Dwa pokolenia” kupiłem od księdza Żebrowskiego. Jemu za witraż, który robiłem w Parisville, dostałem pięć tysięcy i jemu zapłaciłem za ten obraz. Więc do kogo on należy? Do Orchard Lake, czy do mnie?

      I tak jest na każdym kroku.

Red.: W tej chwili rozumiem, że Orchard Lake nie chce oddać tych obrazów.

M.O.: Nie wiem, czy chce, czy nie chce. Po prostu zamknięto wszystko na kłódkę i to wszystko jest zamknięte, nieudostępnione nikomu. Ani mnie, ani zwiedzającym. Nie wiem w czyim to jest interesie. Powiedz mi. Może ja nie rozumiem: Misja Polska, polegająca na tym, żeby zamknąć to, co jest charakterystyczne dla Polski, to, co propaguje polskość.

Red.: Akurat wiem, czym miała być Misja Polska, bo brałem udział we wszystkich zebraniach organizacyjnych. Tylko, że później to się potoczyło w zupełnie inną stronę. Ale nie chcemy w tej chwili rozmawiać. Chodzi mi tylko o to, że jesteśmy świadkami dwóch wydarzeń.które wzburzają. Jedno – to jest zamknięcie Archiwów, drugie – to jest zamknięcie Galerii. Wiemy już, że w Archiwach są cenne zbiory. Wiemy też, słyszeliśmy, że setki tysięcy dolarów wartości są obrazy w Galerii. Nawet mówiąc tylko o tych, które należą do Orchard Lake.

      Osoby, które właściwie przyczyniły się do stworzenia tych dwóch wspaniałych ośrodków, z których słynęło Orchard Lake, zostały w sposób absolutnie nieludzki usunięte. Bo zamknięcie miejsca pracy w Galerii, zamknięcie wstępu do mieszkania, to jest takie po 37-miu latach nad wyraz przykre. Usunięcie osoby, której zawdzięczają to wszystko, co zostało stworzone.

      A jednocześnie, jesteśmy świadkami, można powiedzieć, całej serii delegacji z Polski, z Ministerstwa Kultury, z Muzeum Narodowego, z Archiwów Narodowych, które przyjeżdzają, które robią tutaj jakieś swoje oceny tego wszystkiego, robią spisy tego wszystkiego. O co w tym wszystkim chodzi 

M.O.: W ciągu ostatnich czterdziestu lat cały rząd socjalistyczny w Polsce komunistycznej próbował dotrzeć, dostać się, do zbiorów orczardlejkowskich ze względu na to, że to ich z wielu względów interesowało. Że, a nuż jest tam coś na nich w tych zbiorach albo oni mogą użyć czegoś przeciwko komuś. I tego wszystkiego chronił ksiądz Roman Nir. Nie pozwalał każdemu, byle komu, przychodzącemu z Polski, na grzebanie w Archiwach. Natomiast ksiądz Whalen zaprosił najpierw człowieka, który zajmował się komunistycznymi archiwami w Łodzi. Ten zaczął grzebać, robić swoje porządki, robić spisy i rejestry, których nie udostępnił ani księdzu Nirowi, ani Orchard Lake. On nawet w początkowej fazie zabronił – zrobił copyrights! – że nie wolno nic  używać nikomu bez ich zgody. To już jest bezczelność po prostu. Ignorancja tych, którzy mu pozwolili na takie działanie, A potem przyjechała pani, która miała oglądać albumy kościelne, a ona zatrudniła pana Chumięckiego i ten przez dwa czy trzy tygodnie robił fotografie wszystkich dokumentów, które do niej nie należały, i które do niego nie należały, a które są własnością Orchard Lake. I on to wszystko jej przekazał.

     To jest po prostu zbrodnia i kradzież tego, co prawnie należy do Orchard Lake.

     Przecież te zbiory są własnością Polonii. I te zbiory powinny służyć Polonii. A jeżeli dochodzi do tego, że są ludzie, którzy robią co chcą z tym, to jest nie w porządku.

     Oczywiście, że są ludzie tacy, którzy przyjeżdżają z Polski, którzy są autentycznie zainteresowani, bo niszczeją zbiory, dlatego, że nie ma pieniędzy na ich utrzymanie, ale również są ludzie, którzy mają w tym interes. Ja nie wiem jaki. Trudno mi powiedzieć, jaki interes ma ktoś tam z ministerstwa, jeżeli on nie zna się na tych rzeczach polonijnych. Oni są niezainteresowani polonijnymi sprawami od strony Polonii. Ani religijnymi. Oni sobie nie zdają sprawy z tego, że ten ksiądz Nir, który był przez trzydzieści lat pracującym nad archiwami, był jednocześnie jedynym człowiekiem, który zajmował się zbiorami na temat katolickiej religii w Stanach Zjednoczonych. Żaden z komuchów, czy postkomuchów obecnych, się tym nie interesuje, a to jest bardzo ważna sprawa, bo nikt nie wie nic więcej na temat zbiorów, jakie są w Orchard Lake na  temat religijnych spraw w Ameryce. Polskich, religijnych – kto dziś może więcej powiedzieć? Tylko on. Nikt go nie pytał o to. Dlaczego? Bo są niezainteresowani. Są zainteresowani czymś innym. A czym? Nie wiem. Może Ty się dowiesz...

Red.: Ale jeśli chodzi o seminarium. Przyjeżdżają Polacy, klerycy z Polski, którzy są kształceni tutaj na księży, którzy mają służyć katolikom w Ameryce. Ale jednocześnie, czy oni w jakiś sposób partycypują w tej złotej żyle, jaką są Archiwa, zbiory Galerii? Czy to w części ich edukacji seminaryjnej tutaj jest jakoś ujęte?

M.O.: Nie wiem, bo się z tym nie stykałem.

Red.: To znaczy, klerycy nigdy nie przyszli do Galerii?

M.O.: O, tam, sporadycznie, któryś ostatnio... klerycy czasami, czasami... przyszli.

Red.: Prywatnie, tak?

M.O.: Prywatnie. Natomiast, to nie było zorganizowane, Na początku, dziesięć lat uczyłem sztuki sakralnej w seminarium, ale nie płacono mi za to. Był to okres, kiedy mi utrudniano dostanie „zielonej karty”, żebym mógł pracować. W związku z tym, jeżeli nie miałem zielonej karty, żeby móc pracować, więc mi nie płacono. Ja to robiłem, bo byłem niejako podwieszony pod pachy. Byłem „stateless”, bezpaństwowcem. Nie mogłem wrócić, bo mnie komuchy w Polsce chcieli zgnoić i nie mogłem tutaj zrobić niczego, dlatego, że było kilku właśnie bardzo wielebnych ludzi, którzy utrudniali mi zdobycie zielonej karty. Więc ja po prostu byłem za niewolnika – pracującego i uczącego jednocześnie. I taka była moja rola, ale ja to robiłem z przyjemnością, ponieważ chciałem stworzyć Galerię dla Polaków – tych, którzy tutaj są, żeby mieli okazję kontaktu z polską sztuką współczesną. Za każdym razem, jak jechałem do Polski, bo przez pierwsze pięć lat nie mogłem pojechać, bo groziło mi, że mnie zamkną; natomiast później, jak jechałem, to kupowałem za własne pieniądze grafiki, za własne pieniądze kupowałem obrazy. Przecież to ja przywoziłem tutaj przedsolidarnościowe i z czasów Solidarności obrazy. Ja mam całe wystawy, które pokazywałem nie tylko w Orczardlejku, ale w różnych bibliotekach, różnych miejscach, i w okolicach i w samym Detroit, ale i poza Detroit. To było moim celem: propagowanie polskiej sztuki.

Red.: Ale czy chciałbyś, żeby to wszystko zostało w Orchard Lake? Czy taka jest Twoja wola, żeby te rzeczy – te które Ty kupiłeś, te które Ty zdobyłeś, żeby to zostało w Orchard Lake?

M.O.: Moim założeniem od samego początku było stworzenie polskiej Galerii i wszystko, co ja gromadziłem, było w tym celu. Tak, że ja nie miałem rozróżnień: moje – Orczardlejku. To wszystko po prostu było jedno. Dopiero przyjście księdza kanclerza T. Whalena zaczęło robić rozgraniczenia. I usuwanie pewnych rzeczy polskich, żebym ja to zabrał sobie, bo to są moje rzeczy. Natomiast wszystko...  [głos się załamuje]... ja to traktowałem... że to będzie galeria stała Polonii, a nie jakiegoś księdza kanclerza, czy jakiegoś Vucinaja, czy innego...

      W tej chwili to jest sprawa taka, że trudno to sobie wyobrazić. Ci ludzie, którzy absolutnie nie mają pojęcia ani zainteresowania – ani kulturą, ani sztuką polską – oni dzisiaj dyktują warunki. Oni chcą zabrać, bo chcą sprzedać.

     Ja nie gromadziłem tego do sprzedania, żeby ktokolwiek sprzedawał te rzeczy. To były rzeczy po prostu... [głos załamuje się, słychać szloch – przyp.M.K.]

Red.: ...muzealne...

M.O.: Nie tylko muzealne. Jest to przede wszystkim świadectwo naszej narodowej kultury. Mówiło się często... [głos załamuje się], że Galeria w Orczardlejku jest źródłem polskości... tak... Ja teraz nie bardzo wiem, jaki jest cel... do czego dążą ci panowie... co oni chcą osiągnąć...

      Chcą zabrać? Chcą okraść mnie z tego, co ja mam? No, bo, jak to można nazwać inaczej?

      Przecież żaden z tych ludzi nie przyniósł niczego za jednego centa do Galerii. Ci, którzy chcą teraz zabrać moje rzeczy. 

      Te rzeczy, które są, nie wiem, jaki jest cel Galerii w tej chwili. Czemu to ma służyć? Komu to ma służyć? Trudno sobie wyobrazić. Jeżeli nie ma pieniędzy na to, żeby mnie zapłacić jakiegoś centa, czy zwrócić nawet moje wydatki na materiały czy co innego, to trudno, żebym ja w tej chwili zachowywał się inaczej niż się zachowuję obecnie, jak nie mam pojęcia co jest grane.

Red.: Pojawiają się też pytania czy chodzi jedynie o sztukę polską, bo dzienikarze „Gwiazdy Polarnej”, którzy przebywali w Orchard Lake, zauważyli, że na przykład u księdza kanclerza pod łóżkiem było dzieło sztuki wartości kilkuset tysięcy dolarów. Mówię tu o obrazie słynnego, francuskiego malarza Chagalla. Czy znasz tę sprawę?

M.O.: Oczywiście. Kiedyś przyszło dwoje ludzi do Galerii. To było bardzo dawno temu. Po obejrzeniu i zobaczeniu, że jest ktoś, kto się troszczy o te sprawy polskie i o polskie obrazy, powiedzieli: „O, może któregoś dnia coś podarujemy”. I zdarzyło się, że ten pan kilka lat później zmarł. Jego żona postanowiła nam podarować jeden z obrazów. Wtedy ksiądz infułat Stanisław Milewski pojechał do Buffalo i od pani Yanick przywiózł Chagalla.

      Marc Chagall, urodzony w Rosji, malował wszystko to, co się łączyło z tradycją żydowską w Rosji. Potem osiadł we Francji. Ostatnio jest nawet instytut, który tam powstał, a który sobie rości prawo wydawania opinii na temat wartości i własności obrazów Chagalla.

      Po podarowaniu ja ten obraz trzymałem w Galerii. Jak przyszedł ksiądz kanclerz, było to siedem lat temu, to chciał go sprzedać, bo chciał zamienić to na gotówkę. Więc, ja zrobiłem wywiad, dowiedziałem się z archiwów państwowych, że obraz ten, choć był własnością Goldberga, to później cała jego galeria przekazana została do muzeum etnograficznego we Lwowie. Ze Lwowa urząd niemiecki, Arbeitsamt w Lublinie, wziął sobie do dekoracji [biura] tego Chagalla i na tym jest stempel lubelskiej guberni i tam jest numer katalogowy i to pozwoliło na to, że ten obraz mógłby być sprzedany.

      Ale ksiądz kanclerz Whalen dał pani Helenie do sprzedania ten obraz. Ona pobiegała po sklepach, żeby to sprzedać – nie mając pojęcia o wartości tego! – więc potem zrócił się do pani Yanick, właśnie w Buffalo, bo dowiedział się ode mnie, że ona ma więcej cennych obrazów i zapytał ją, czy ona nie może dać więcej, bo oni by chcieli sprzedać ten obraz. Ona powiedziała: „Ksiądz chce sprzedać. Ja też mogę sprzedać”.

     Ja nie wiem, co on zrobił z tym obrazem, ale do Galerii ten obraz już nigdy nie wrócił.

     Mam elektroniczną kopię – jest to „Artysta i jego muza” Chagalla. Bardzo dobry obraz. Technika mieszana: jest gwasz, tempera i akwarela. I to jest ciekawe. Ja się na tym nie znam. Ksiądz kanclerz decyduje, gdzie się ten obraz znajduje.

 

Red.: Z artystycznego spojrzenia na całą tę historię – malarz interesujący się tematyką żydowską i hitlerowcy, którzy wzięli sobie taki obraz do dekoracji swoich wnętrz. Jak na to byś spojrzał?

M.O.: Tam nie ma takich specjalnych żydowskich elementów. Marc Chagall był malarzem żydowskiego pochodzenia, ale on malował bardzo ciekawe kompozycje i ten akurat obraz jest jednym z lepszych przykładów malarstwa Chagalla. Wydaje mi się, że nie ma niczego w tym obrazie, co mogłoby świadczyć o żydowszczyźnie w wyrażny, narzucający się sposób, ale jest bardzo piękna kompozycja, więc dlatego jest cenny.Mówią, że około trzystu tysięcy wartości jest.

Red.: Wracając do Twojej przyszłości. Rozumiem, że w ostatnich kilku latach, widząc, co się dzieje, kupiłeś mały domek, nie wiem, czy to jest w Orchard Lake, czy w okolicy. Nie liczysz już na powrót do Orchard Lake?

M.O.: Ja nie mam co liczyć, czy nie liczyć. Jak miałem wymianę biodra, nie mogłem chodzić na górę, na trzecie piętro, bo żadnej pomocy, opieki, ze strony Orczardlejku nie miałem. Najpierw, zatrzymywałem się u znajomych, żeby przetrwać najtrudniejszy okres rekonwalescencji po wymianie biodra. Później, ksiądz kanclerz zarządził wstrzymanie ciepła do mego pokoju, do skrzydła, gdzie ja mieszkałem. Księża, którzy tam mieszkali, dostali zastępcze pomieszczenia. Mnie zignorowano kompletnie. Nie dano mi żadnej szansy... trudno, żebym w nieopalanym pomieszczeniu mógł być tam. Doszedłem do wniosku, że powinienem mieć miejsce, gdzie mogę po prostu siedzieć spokojnie. Tak, że to jest taka sprawa... oczywista.

Red.: Ksiądz Nir podjął decyzję o powrocie do Polski. A Ty, gdzie widzisz swoją przyszłość?

M.O.: Ksiądz Nir nie wybrał sobie Polski jako powrotu, tylko został zmuszony przez księdza kanclerza T.Whalena i przez pana Marcina Chumięckiego, dyrektora Misji Polskiej – i to konkretnie: do końca maja musi opuścić Orchard Lake i w promieniu dwustu mil nie może się znajdować w stosunku do Orchard Lake.

      Mnie nigdy nie płacono, żadnego stypendium, żadnej pensji. Tak, że ja nie jestem zobowiązany ani obowiązany do słuchania pana Vucinaja, czy księdza kanclerza, odnośnie mojego pobytu tutaj. To jest moje miejsce. Ja po prostu uważam, że tutaj będę. A Galeria była stworzona i jest stworzona tylko dla Polonii. Dla nikogo więcej.

Red.: Ale jak chodziłem na spotkania Misji Polskiej, te organizacyjne, właśnie ta Galeria, Archiwa, miały być taką reprezentacją kultury polskiej w Ameryce. Nie tylko dla Polaków, ale przede wszystkim dla Amerykanów. Ostatecznie polska kultura, sam wiesz najlepiej, malarstwo polskie, ma w kulturze światowej znaczące miejsce. Mamy czym się pochwalić.

M.O.: Naturalnie, że tak. Dlatego właśnie Galeria miała na przykład siedemnastu Polaków wybitnych, którzy włożyli wielki wkład do kultury polskiej i amerykańskiej. Ktokolwiek przyjdzie do Galerii, to zawsze znajdzie coś ciekawego. Tego, żeby się czegoś nauczyć. Poza obrazami i artifaxami, różnego rodzaju rzeżbami, zgromadziłem ogromną bibliotekę książek, informacji, wydałem setki dolarów na przywożeniu najnowszych wydawnictw albumów z Polski, a teraz oni mówią, że to należy do nich. Do kogo? Do tych ludzi, którzy chcą to wyrzucić, sprzedać?

      To jest nonsens. Dotąd się nie wyjaśni, dopóki nie zmienią tych ludzi, którzy decydują i w swojej głupocie nie wiedzą, co robią. To jest właśnie chyba najgorsze, że trudno sobie wprost wyobrazić... jeżeli ktoś nie ma zielonego pojęcia ani o polskiej sztuce, ani o polskiej kulturze; jeżeli ten, który decyduje, nie wie, jaka jest różnica między Mickiewiczem a Mackiewiczem, to trudno sobie wyobrazić, żeby mógł cokolwiek na temat polskości powiedzieć.

      Tak, że ja po prostu próbuję przetrwać. Zobaczymy w tej chwili na spotkaniu prawnika Orchard Lake, który jest okłamywany – dawano mu mylne informacje – np. ostatnio ksiądz kanclerz powiedział, że ja wynosiłem ze swego pokoju i ludzie mi pomagali, a jak on widział, to oni wnosili z powrotem. Bzdura! Jak mogłem cokolwiek wynosić, jak jest zamknięte na kłódkę?! Jak mogłem wynosić cokolwiek z Galerii, jak jest zamknięta na kłódkę? Jeżeli on chciał widzieć, co ja wynoszę, to przecież prosta sprawa: podejść i zobaczyć, zapytać „co robisz?”. Przecież ja nie mam niczego do ukrywania. To wszystko było przez lata otwarte.

Red.: Czy Galeria i Archiwa mogły być prowadzone, nadzorowane przez osoby, które nie mają żadnego wykształcenia?

M.O.: Absolutnie nie. Dlatego, że to jest nonsens. Na każdym kroku jest... ci ludzie nie mają pojęcia ani o wartości, ani o przynależności tego wszystkiego. Jeżeli ktoś nie orientuje się, to  trudno – ślepemu o kolorach nie można cokolwiek powiedzieć. Niemożliwe.

Red.: Trzydzieści siedem lat, to długi szmat czasu. Ja jestem tylko 35 lat w radiu, ale pamiętam, że moja poprzedniczka, Sylvia Kreutz, miała też z Tobą bardzo dobry kontakt, że często występowałeś również już na początku w ich programach. Przez ten długi czas zawiązały się przyjaźnie i myślę, że wiele osób potrafi docenić to, co robiłeś przez te wszystkie lata. Ze swojej strony jestem przekonany, że Ty też czujesz sympatię do wielu osób. Co byś chciał im dzisiaj powiedzieć?

M.O.: ... [szloch]... co można powiedzieć... oni wiedzą to, co ja chciałbym im powiedzieć... Ja życzę wszystkim... wszystkiego dobrego... [długa cisza]... Ja bym chciał powiedzieć im wszystkim... naszym sympatykom, ludziom, którzy odwiedzali Orchard Lake i tym, którzy dziś  odwiedzają... żeby doczekali się momentu, aby ludzie niekompetentni, nawłaściwi, odeszli z tego miejsca i udostępnili to miejsce tym, którzy będą się cieszyli ich własnym szczęściem.

...Wydaje mi się, że byłoby dobrze, że... jak całe rodziny przychodziły i jedni drugim pokazywali to, co jest naszą tradycją, to co jest świadectwem naszej kultury, żeby mogli pokazać coś sąsiadom, znajomym, bliskim, dzieciom... To jest po prostu chyba to, co ja bym chciał powiedzieć... żeby oni wszyscy doczekali się momentu, by to wszystko normalnie wróciło do normalnych form... polskiego ośrodka, którego istnieniu zaprzeczają ci, którzy właściwie powinni być propagatorami tego. Tak, że to jest najbardziej istotny moment, bo prześladowanie Polaka, takiego, jakim ja jestem, czy prześladowanie księdza Nira, to jest tylko wyraz złej woli tych ludzi i tych, którzy decydują o tym. Nikogo więcej.

Red.: Przykro to było usłyszeć, szczególnie znając Twoje osiągnięcia, Twoją pracę i wiedząc, jak wiele to stanowiło dla nas, Polaków, i dla Polonii. Dzisiaj, nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za czas spędzony wspólnie przy mikrofonie. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy rozmawiać i że może w przyszłości będą jeszcze lepsze dni.

M.O.: ...  [szloch]… Dziękuję pięknie za miłą rozmowę i ja mam nadzieję, że może nastepny raz będę mógł Ci powiedzieć... dużo milsze słowa... 

 Od redakcji:

Marian Owczarski zmarł 15 kwietnia 2010 roku, nigdy nie doczekawszy zadośćuczynienia za wyrządzone mu krzywdy. Rodzina nie odzyskała nigdy rzeczy osobistych ani dzieł sztuki, zamkniętych na kłódki w Orchard Lake. Urna z prochami Mariana Owczarskiego została zabrana przez córkę i wnuczkę Artysty do Polski.

 

     Dni Sokoła- Polski Festiwal

5 CZERWCA w sobotę w samo południe rozpoczyna się wielkie polonijne świętowanie

DNI SOKOŁA - polski festiwal
w tym roku pod hasłem 
Polska Otwarta Na Świat


W programie wiele atrakcji i niespodzianek, występy zespołu SOKÓŁ Polish Folk Ensemble oraz SOKÓŁ Rhythmic Dancers oraz zaproszonych gości między innymi :
                                                    SPK ISKRY Polish Folk Ensemble
                                                     Hungarian Kapisztran Folk Ensemble
                                                     Slovenia Dance Ensemble Triglav
                                                     Russian Dance Group " Dance Day"
                                                     Melows Ukrainian Singers & Band
                                                     Filipino Dancers
                                                     Ted Motyka Dance Studio
                                                     Natalia Zielinska - skrzypce
                                                     Dress Design Glyfada - pokaz mody
Wszystko w godzinnych blokach programowych aż do godziny 21:00 a potem oczywiście tradycyjnie całonocna zabawa. Nie zabraknie również smacznej, tradycyjna, polskiej kuchni. Będą również napoje chłodzące , wzmacniające i rozweselające oraz loteria fantowa, której niezaprzeczalną atrakcją jest to,
że absolutnie każdy kupon wygrywa a nagrody są bardzo atrakcyjne.

                      Z A P R A S Z A M Y
do Garden City Community Centre  725 Kingsbury Ave
Bilety dla dorosłych  w sobotę  $ 5.0
                               w niedzielę   $ 3.0
Prosimy o przekazywanie  informacji wszystkim znajomym, dobra zabawa GWARANTOWANA.                                        


 

 

 

   Czy Polonia powinna mieć prawo do głosowania?

"Uważam, że Polacy zamieszkali na stałe za granicami Polski, powinni powstrzymać przed udziałem w polskich wyborach" - napisał w liście, mieszkający w USA, Piotr Grzegorz Chmiel. Wirtualna Polska zapytała o udział Polonii w wyborach doktora Tomasza Słomkę, ustrojoznawcę z Uniwersytetu Warszawskiego.

Paulina Matysiak: Internauta w liście do Wirtualnej Polski nawołuje Polonię do powstrzymania się w udziale w wyborach, ponieważ mieszkając za granicą nie powinno się wpływać na politykę Polski.

Doktor Tomasz Słomka: - Prawa wyborcze nie zależą od miejsca zamieszkiwania. Nie działa tu żadna zasada domicylu (miejsce zamieszkania), a jedynym kryterium jest przynależność do wspólnoty politycznej, czyli posiadanie obywatelstwa.

Rzeczywiście czasem jest tak, że osoby mieszkające przez dłuższy czas za granicą tracą styczność z problemami państwa. Przykład Tymińskiego pokazuje, że można całkowicie nie wiedzieć, co się dzieje w państwie, a czynnie i biernie uczestniczyć w wyborach.

Jest również bardzo duża liczba osób, które tylko na określony czas wyjeżdżają z państwa, ale zarabiając, mieszkając gdzieś za granicą, mają pojęcie o tym, co się dzieje w kraju. I mogą mieć też prawo do tego, by współtworzyć kształt polityczny państwa.

Nie jestem przekonany, czy odebranie praw wyborczych byłoby zgodne z ładem konstytucyjnym, ale również nie byłoby celowe, ponieważ wiele osób tutaj takie prawa posiada. Kto nie chce, nie musi głosować , ponieważ nie ma przymusu wyborczego.

A co z głosowaniem w wyborach w dwóch krajach?

- Jeżeli ktoś ma podwójnie obywatelstwo, to oczywiście, że może to robić.

W wyborach prezydenckich w 2005 roku za granicą uprawnionych do głosowania było około 74 tysiące osób. Zagłosowało 52 tys. Czy może to w znaczący sposób wpłynąć na wynik wyborów?

- W przypadku wyborów prezydenckich głosy Polonii wpływają na wynik w mniejszym stopniu, ponieważ cały kraj jest jednym okręgiem wyborczym. Wybiera się kandydatów z jednej listy. Natomiast w przypadku wyborów do parlamentu głosy te odgrywają większą rolę, ponieważ wszystkie osoby głosujące za granicą są przyporządkowane do okręgu warszawskiego.

W tym przypadku rzeczywiście głosuje się tylko na kandydatów startujących w Warszawie i kilka tysięcy głosów może stworzyć jakieś zróżnicowanie w wynikach. Kandydaci z Warszawy spotykają się z wyborcami za granicą, ponieważ doskonale zdają sobie sprawę z siły tych głosów.

Liczba uprawnionych do głosowania to tylko osoby, które zgłosiły chęć udziału w wyborach do obwodów za granicą. Gdyby większość Polonii zdecydowała się wziąć w nich, to rzeczywiście mogłoby to wpłynąć na wynik…

- Mogłaby, ponieważ gdybyśmy popatrzyli na pewne szacunki, to one nie mówią o tysiącach, ale o milionach rozsianych po świecie Polaków. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę to, że nie zawsze sklasyfikowanie Polonii jest takie samo, ponieważ niektórzy zaliczają do niej tylko tych, którzy mają powiązania polityczne z państwem. Inni zaliczają do niej tych, którzy odwołują się do tradycji polskich, ale nie posiadają obywatelstwa, więc ta rozbieżność od 8 do 15 milionów jest duża. Po drugie to są osoby w różnym wieku, więc nie wszyscy są uprawnieni do udziału w wyborach.

W przypadku uzbierania się 2-3 milionów wyborców za granicą ich głosy miałby znaczenie nawet w wyborach prezydenckich.

W poprzednich wyborach prezydenckich Donald Tusk otrzymał 49% głosów, Lech Kaczyński 39%, a Marek Borowski 6%. Wynika z tego, że Polacy za granicą głosują na najbardziej znanych kandydatów.

- Za granicą głosuje się na bardziej popularnych, medialnych, wyrazistych kandydatów i stąd taka polaryzacja nie jest zaskakująca. Wpływają na to również miejsca, w których przebywają. Powiązane są z tym pewne tradycje, przekonania polityczne. Na przykład Polonia amerykańska głosuje zazwyczaj na bardziej prawicowe ugrupowania. Nasz internauta zauważył, że "USA to miejsce, w którym wygrywa PiS".

- W Stanach Zjednoczonych zazwyczaj Polonia popiera ugrupowania prawicowe, w ostatnich wyborach właśnie PiS. Natomiast w krajach byłego Związku Radzieckiego raczej głosuje na ugrupowania centrolewicowe i tam SLD zawsze zyskuje określone poparcie.

Bardzo ciekawe zjawisko wystąpiło w ostatnich wyborach parlamentarnych we Włoszech, ponieważ Polacy przebywający na północy kraju głosowali za PO, a na południu Włoch za PiS. Można powiedzieć, że nałożyły się tam pewne miejscowe podziały. Było to ciekawe, ponieważ Jarosław Kaczyński w jednym ze swoich wystąpień przed wyborami pozwolił sobie na taką uwagę, że jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli podobną sytuację z przestępczością, jak to jest w południowych Włoszech, które są niedorozwinięte pod pewnymi względami. Jednak okazało się, że mieszkający tam Polacy nie zrazili się tymi słowami.

Również w Wielkiej Brytanii można było zaobserwować wzrost zainteresowania tymi wyborami. Czy wpłynęła na to kampania wyborcza skierowana do brytyjskiej Polonii, czy sam fakt, że zwiększyła się liczba mieszkających tam Polaków?

- W tym przypadku dwie rzeczy miały miejsce. Po pierwsze fakt, że tak wiele osób w danym momencie mogło głosować na Wyspach. Trzeba pamiętać, że wielkie znaczenie miała również polaryzacja w tych wyborach, które właściwie przekształciły się w swoisty plebiscyt. A on siłą rzeczy bardziej przyciąga do urn wyborczych.

Głosujesz za IV Rzeczpospolitą, albo przeciwko niej. Chcesz kontynuacji polityki Ziobry i Kaczyńskiego, czy nie chcesz. W takim przypadku łatwiej decydujemy się na głosowanie, ponieważ wiemy za czym lub przeciwko czemu jesteśmy.

Nie czujemy się znudzeni wielością różnych programów, nie rozpatrujemy tych programów, jest wiele ugrupowań, które mówią nam to samo, jest spokój, uśpienie. Tu nastąpiło przebudzenie głosujących, ponieważ pojawiła się wyraźna alternatywa. Również tym należy tłumaczyć tak wysoką frekwencję objawiającą się długimi kolejkami na ulicach, czego Brytyjczycy nie mogli zrozumieć.

Możemy zauważyć, że PiS kieruje kampanię wyborczą do Polaków mieszkających w Stanach Zjednoczonych.

- W tym przypadku gruntuje się to dotychczasowe poparcie, walczy się o utrzymanie głosów "żelaznego elektoratu", który tam występuje.

Organizacje polonijne na Wyspach zachęcają Polaków do udziału w brytyjskich wyborach lokalnych. Często pojawiają się głosy, że osoby mieszkające w tym kraju powinny zrezygnować z głosowania w Polsce.

- W przypadku wyborów lokalnych najważniejszy jest czynnik powiązania z miejscem, w którym się mieszka. Każdy obywatel Unii Europejskiej może głosować i kandydować w wyborach w podstawowej jednostce podziału terytorialnego w państwie, w którym żyje.

Brytyjczyk, który mieszka w Polsce może kandydować do rady gminy. Takie same prawa mają Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii.

Najważniejszy jest tutaj czynnik "małej ojczyzny", w której obecnie przebywamy i która o nas dba. Odwoływanie się do tego, że można głosować w Polsce mniej przemawia, niż w przypadku wyborów prezydenckich lub parlamentarnych, ponieważ każdy może powiedzieć jaki wpływ na moje życie ma to, co się dzieje w gminie, w której kiedyś mieszkałem czy teoretycznie mieszkam, a w której na co dzień nie przebywam.

W wyborach do parlamentu w 2005 roku wzięło udział o 20 tys. osób mniej, niż w wyborach prezydenckich. Czy wynika to z tego, że instytucja prezydenta za granicą jest bardziej rozpoznawana?

- Zazwyczaj frekwencja w wyborach prezydenckich jest wyższa, niż do parlamentu. Jest to swoista personifikacja wyborów. Łatwiej jest wybrać organ jednoosobowy. Nie spotykamy tu list kandydatów z wielką liczbą programów politycznych, w których się gubimy. W przypadku wyborów prezydenckich sprawa jest prostsza: wybiera się z kilku lub kilkunastu kandydatów i o każdym z nich cokolwiek wiemy. Ludzie często rezygnują z udziału w wyborach, ponieważ nie są w stanie kompetentnie podjąć decyzji, nie znają kandydatów, ugrupowań i programów. W tym momencie pojawia się myślenie, że nie ma sensu głosować, jeżeli nie wie się, kogo się wybiera.

W przypadku wyborów prezydenckich działa trochę inny mechanizm. Znamy osoby kandydujące, ich dorobek i wiemy, czego się można po nich spodziewać, a więc łatwiej jest wybrać.

Jest jeszcze druga rzecz, którą możemy zaobserwować w Polsce. Jest to przekonanie, że prezydent może więcej, jest swoistym władcą od którego zależy polityka państwa.

Głosuje się na kogoś, kto sformułuje przejrzystą politykę, którą zrozumiem. Mało osób pamięta o tym, że to rząd kształtuje politykę państwa i tak naprawdę to wybory parlamentarne są ważniejsze.

Czy katastrofa w Smoleńsku będzie miała wpływ na frekwencje w zbliżających się wyborach?

- Katastrofa lotnicza nie wszędzie wpłynie na frekwencję wyborczą. Prawdopodobne jest to, że największy wpływ będzie miała wśród Polonii w USA. Było to widać w wypowiedziach pokazywanych w mediach, gdzie mówiono o tym, że zginął prezydent, który miał jakąś wizję. Teraz trzeba znaleźć opcję, która będzie kontynuowała współpracę między nami, a krajem. Może to zachęcić do udziału wyborów Polaków z USA.

Ciężko stwierdzić, na ile Polonia brytyjska będzie zmobilizowana katastrofą smoleńską. Może w tym przypadku będzie działało to zmobilizowanie sporem, który powraca.

Rysuje się podział na zwolenników i przeciwników IV Rzeczypospolitej, którą symbolizuje Jarosław Kaczyński i na politykę spokoju, normalności, której gwarantem ma być Bronisław Komorowski. Na pewno w czerwcowych wyborach będzie wysoka frekwencja, ponieważ będą one swoistym plebiscytem.

Frekwencja może być wyższa, ponieważ Polacy zaczęli walczyć o utworzenie obwodów wyborczych w ich regionach.

- W Irlandii i Wielkiej Brytanii można mówić o rozpączkowaniu miejsc, gdzie można oddać głos w stosunku do ostatnich wyborów. Jest to dowodem na to, że spodziewamy się większej liczby głosujących i chcemy uniknąć powstawania takich kolejek, jak podczas poprzednich wyborów. Jest to również zachęta do udziału w wyborach, przez ułatwienie dostępu do lokalu.

Głosowanie Polonii jest ważne i osoby, które czują się Polakami powinny pójść do urn?

- Wszystko zależy od indywidualnego podejścia. Nie ma obowiązku głosowania, więc można z niego zrezygnować. Nawet w przypadku istnienia przymusu wyborczego w Polsce ciężko byłoby go zastosować poza granicami kraju.

Osoby, które nie czują się związane z krajem nie muszą głosować.

Kandydaci mało czasu poświęcają na kampanię wyborczą za granicą. Jak będzie ona wyglądała w tym roku?

- Na kształt tegorocznej kampanii wyborczej wpłynęło kilka czynników. Po pierwsze jest ona bardzo krótka. Kandydaci na pewno będą wyjeżdżać za granicę, ale w mniej miejsc, niż poprzednio. Ta kampania będzie mniej intensywna. Trzeba przypisać to specyfice wyborów pozostających w cieniu katastrofy smoleńskiej.

Śledząc historię kandydowania Janusza Korwin-Mikkego mogę stwierdzić, że on na pewno wyjedzie z kampanią za granicę.
(wp.pl)

 

  Upadek światowego systemu monetarnego cz 3
     

     Wydawać by się mogło że tytuł mówiący o upadku systemu monetarnego to zła wiadomość. Dla znawców obecnego systemu monetarnego tzw. FIAT currency, który nie jest oparty na żadnych zasadach ekonomicznych, nie jest tajemnicą że system ten to jest tzw. Ponzi scheme.

Jeśli cywilizacja na tej planecie ma przetrwać to upadek obecnego układu musi nastąpić. Monetarny system FIAT daje elitom niesamowite możliwości manipulowania i zniewalania społeczeństw, ponieważ mogą one kreować pieniądze dosłownie z powietrza a takie elementy jak metale szlachetne, surowce, czy ekonomia nie odgrywają żadnej roli.

Przykładem tego są następujące artykuły.

Mennica USA wyprzedała srebro

jednak cena srebra spada.

Mennica USA nie tylko nie ma srebra ale także wyszły złote monety tzw. Gold Eagle
i decyzja zostaje podjęta o tymczasowym zaprzestaniu produkcji tych monet.

Te dwa przykłady świadczą wyraźnie jak wykładniki podaży i popytu nie mają wpływu na obecną sytuację ekonomiczną. Wolny rynek nie istnieje. Wskaźniki ekonomiczne są manipulowane i naciągane przez potężne konglomeraty bankowe jak się im żywnie podoba.

Światowa elita finansowa tzw. Bilderbergowie zbierają się w Hiszpanii aby dyskutować los Euro i przyszłości świata, który wymyka im się spod kontroli.

Więcej o Bilderbergach poniżej.

 



 




Wszystko o Bilderbergach
Personalne bankructwa wzrastają o 9% w USA
Depresja deflacyjna i jej efekty na horyzoncie
Iran pozbywa się 45 Billions Euro na rzecz złota

 

 

 

   

S  P  O  N  S  O R


 

   Felieton Jacka Ostrowskiego

 

Nie jest tak źle

Zbliżają się wakacje, urlopy i chociaż pogoda nas raczej nie rozpieszcza z optymizmem patrzymy w niedaleką przyszłość. Właściwie, to jest z czego się cieszyć. Polska zmieniła się bardzo w przeciągu dwudziestu ostatnich lat. Administracja kuleje, wszystkie rządy dają plamę, ale dzięki temu, że mało wtrącają się w ekonomię kraj rozwija się w całkiem niezłym tempie. Wbrew pozorom im większa jest wojna na górze, im więcej jest afer, komisji sejmowych tym lepiej. Ci na górze zajmują się bardziej sobą, swoimi wizerunkami i opluwaniem konkurencji i nie mają już czasu na rządzenie gospodarką. Przeszłość pokazała, że im większe zainteresowanie sejmu ekonomią tym więcej nowym często bzdurnych pomysłów pchających kraj nad skraj przepaści.


     Na początku lat dziewięćdziesiątych nastąpiła rewolucja w przepisach gospodarczych i dzięki temu mieliśmy prawdziwy wybuch inicjatyw gospodarczych. Jak grzyby po deszczu powstawały nowe firmy. Jedne przetrwały i rozrosły się w wielkie zakłady przemysłowe, inne upadły. Jednak na ich miejscu powstawały nowe. Polacy zaczęli się bogacić. Bogatszy Naród zaczął kupować więcej dóbr materialnych, a co za tym idzie pociągnął w górę inne dziedziny gospodarki. I tak nakręciła się spirala rozwoju Polski. Jedni ciągnęli za sobą drugich. Wtedy przeskoczyliśmy z socjalizmu do kapitalizmu. Był to wielki ryzykowny skok, ale bezpiecznie wylądowaliśmy na czterech łapach. Rodacy mieszkający za granicą widzą te zmiany najlepiej. Nam w Polsce jest trudniej je dojrzeć, ale to z prostej przyczyny. To tak, jak ze starzejącym się człowiekiem. Rodzina tego nie widzi, bo następuje to stopniowo. Ktoś inny zobaczywszy go po wielu latach jest zszokowany.

      Kilka dni temu pojechałem do miejscowości w której nie byłem wiele lat. Zaskoczony patrzyłem na nowe domy, na wspaniałe rezydencje. Przed nimi stały dobre samochody. Wszędzie zadbane ogródki, piękna roślinność. To nie była już biedna PRL-owska osada, to była wspaniałą zielona podmiejska oaza. Owszem, mamy jeszcze mnóstwo braków. Jeszcze dość wyraźnie odstajemy od Zachodu, ale jest coraz lepiej. Kiedyś przekraczając granicę RFN wjeżdżaliśmy w inny świat, teraz nie mam takich odczuć. Moi znajomi z innych krajów przejeżdżający do Polski są zaskoczeni zmianami. Kiedyś dosłownie bali się podróżować, a kiedy jednak decydowali się na przejazd od Słubic do Warszawy…. to była to dla nich droga przez mękę. Teraz gdyby nie wąskie gardło przy granicy nie zauważyliby , że są w innym kraju. Kiedyś nie śnił mi się zakup nowego samochodu. Nawet nie marzyłem o nowym dużym Fiacie.

     Teraz od lat kupuję nowe pojazdy. Nasze mieszkania są pięknie wykończone, nasze sklepy są zapełnione towarami. Jest nieźle i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Przede wszystkim wszyscy mieszkańcy powinni dojść do takiego standardu życia. Biedne regiony powinny się wzmocnić ekonomicznie i jest na to szansa, jeśli Państwo im pomoże. Z drugiej strony boję się tej pomocy. Może ona bowiem przynieść odwrotny skutek. Tak przecież nieraz bywało. Jednak rozwijamy się i to jest wspaniałe. Obecna powódź na chwilę wstrzyma nasz pochód w kierunku dobrobytu, ale tylko na chwilę. Nieraz odnoszę wrażenie, że niepowodzenia, klęski zamiast załamać tylko wzmacniają Polaków. Zmiany gospodarcze, ekonomiczne spowodują przeobrażenia w świadomości. Naród zmienia się, choć jest to proces powolniejszy. Jest tylko pytanie, czy ten proces idzie w dobrym kierunku? Łatwe wygodne życie powoduje zanik pewnych pożądanych cech, odruchów. Dlatego nie wiem, czy chcę tych zmian.

Jacek Ostrowski

 

 

 

 

   Wiadomości prosto z Polski

Środa, 2010-06-02

Tusk: spodziewamy się nowej fali powodzi

Z powodu kolejnych opadów można się spodziewać nowej fali kulminacyjnej, ale nie powinna zagrozić ona wałom - ocenił premier Donald Tusk. Powiedział, że nie zadowala go tempo przyznawania pomocy.

- Można się spodziewać nowej fali kulminacyjnej, ale wały nie powinny zostać przelane - powiedział Tusk po posiedzeniu rządowego zespołu zarządzania kryzysowego.

- Nie mamy dobrych meldunków meteorologicznych, jeśli chodzi o południe kraju, szczególnie Podkarpacie. Można się spodziewać nowej fali kulminacyjnej, która będzie przekraczała stany alarmowe dość wyraźnie - powiedział premier. Dodał, że zagrożenie dotyczy m.in. Szczucina i Sandomierza, które już ucierpiały w powodzi.

Uspokajał, że nic nie wskazuje, aby groziło to przelaniem wałów lub przerwaniem wyrwy w wałach zabezpieczonej w Sandomierzu. Jak powiedział szef rządu, w Małopolsce w gminie Lanckorona trwają badania, czy będzie potrzebna specjalna pomoc w przeniesieniu mieszkańców z terenu, który nie będzie się nadawać do zasiedlenia.

Dodał, że potrzebna jest nie tylko akcja pomocy po powodzi, ale i mobilizacja w tych miejscach, gdzie ta fala może znowu się pojawić.

Zapewnił, że środki przygotowane przez rząd powinny bez problemu wystarczyć, chociaż powódź na pewno zaważy na przyszłorocznym budżecie.

Premier ocenił, że po zapoznaniu się z przebiegiem akcji pomocy jest zadowolony z działania na tym najniższym poziomie; tam, gdzie pieniądze bezpośrednio powinny trafiać do ludzi.

- Chcę podkreślić, że każde zamówienie ze strony gminy o pomoc do 6 tys. zł będzie realizowane natychmiast. Pieniądze są na kontach i nie ma żadnego problemu finansowego. Natomiast gdzieniegdzie urzędnicy czy wójtowie z przesadną ostrożnością oceniają potrzeby mieszkańców i to może prowadzić do pewnej zwłoki - przyznał.

Według IMiGW na Wiśle i na Odrze, z powodu intensywnych opadów ponownie utworzą się fale wezbraniowe. Kulminacje mają być niższe od fali wezbraniowej z maja. Poziom wody w rzekach, który spowodował tegoroczną powódź, bardzo powoli opada. Od piątku opady deszczu mają osłabnąć.

Na odbudowę infrastruktury zniszczonej w wyniku powodzi przewidziano 600 mln zł, trwa wypłacanie zasiłków dla poszkodowanych - dotychczas gminom przekazano 189 mln zł na ten cel. Organizowany jest wypoczynek dla dzieci z terenów, dotkniętych powodzią, 1200 uczniów z terenów, które ona dotknęła, już wyjechało na wypoczynek edukacyjny.
(PAP)

"Publikacja całości stenogramów to precedens"

Opublikowaliśmy stenogramy rozmów z kokpitu Tu-154 "bez jednego przecinka dodanego i jednego przecinka usuniętego" - powiedział szef MSWiA Jerzy Miller. Dodał, że ujawnienie całości zapisów z czarnych skrzynek to precedens, ponieważ zwykle publikuje się tylko wyciągi stenogramów.

Minister, który jest jednocześnie szefem Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, powiedział w TVN24, że opublikowane we wtorek na stronach MSWiA stenogramy to te same, z którymi została zapoznana we wtorek Rada Bezpieczeństwa Narodowego.

Odnosząc się do pytania, że na stenogramach widnieje data 2 maja, podkreślił, że MAK nie ma innej, nowszej wersji. - Rosjanie nie mają innej wersji, dali to, co mają najbardziej dopracowanego - zaznaczył.

- Zdajemy sobie sprawę, że nie wszyscy Polacy mają pełne zaufanie do strony rosyjskiej, a związku z tym nieprzypadkowo wczoraj na stronach internetowych pokazaliśmy ten dokument bez jednego przecinka dodanego i jednego przecinka usuniętego - powiedział Miller, dodając, że zwykle publikuje się tylko wyciąg z takich dokumentów.

- Nie chciałbym, aby polskie społeczeństwo wyrażało a priori brak zaufania do strony rosyjskiej - powiedział minister. Podkreślił że przekazanie nagrań i ich transkrypcji było precedensowym posunięciem. Dodał, że informacje o okolicznościach katastrofy Polska posiada nie tylko od Rosjan, ale i z własnych źródeł.

Przypomniał, że Rosjanie, którzy prowadzą śledztwo ws. katastrofy pod Smoleńskiem z 10 kwietnia, jednoznacznie powiedzieli, że "samolot nie zawiódł". - Dlatego kluczowym pozostaje pytanie: dlaczego załoga tupolewa lądowała? - dodał.

Miller zaznaczył, że chociaż w stenogramach przy niektórych wypowiedziach jest adnotacja, że to głos szefa protokołu MSZ Mariusza Kazany, to jest to tylko domniemanie, ponieważ dwaj polscy eksperci pracujący przy odsłuchiwaniu zapisu nie mogli z pewnością potwierdzić, że jest to głos dyrektora Kazany.

Zapowiedział przygotowanie prezentacji ostatnich minut lotu z uwzględnieniem parametrów zapisanych przez inne rejestratory, ale zaznaczył, że nie może zadeklarować, kiedy to nastąpi, ponieważ prace są żmudne, a "szczątkowe dane mogą być mylące".
(PAP)

Polski robot wyrusza na podbój USA

4 czerwca odbędzie się transmisja z zawodów łazików marsjańskich University Rover Challenge odbywających się na pustyni w stanie Utah, w których bierze udział robot skonstruowany m.in. przez studentów UMK.

Robot MAGMA będzie rywalizował z robotami z innych stron świata w konkursie na pustyni w stanie Utah w USA, gdzie warunki są zbliżone do tych na Marsie. Roboty będą musiały wykonać cztery zadania: znaleźć rannego astronautę i dostarczyć mu apteczkę; naprawić zepsute urządzenie, dokręcając mu śrubę; określić położenie kilku punktów w terenie; poszukać sinic - bakterii, które żyją w warunkach ekstremalnych.
Studenci UMK, Marcin Dąbrowski, Sebastian Meszyński i Kamil Wyrąbkiewicz, są współkonstruktorami marsjańskiego robota MAGMA – projektu zrealizowanego wspólnie przez studentów Wydziału Mechanicznego Politechniki Białostockiej i Wydziału Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UMK we współpracy z Mars Society Polska.
Zawody UCR odbędą się w dniach 3-5 czerwca, a transmisja główna rozpocznie się 4 czerwca o godzinie 20:00 czasu polskiego (godzina może ulec nieznacznemu przesunięciu). Robot Magma będzie rywalizował z maszynami ze Stanów Zjednoczonych, Kanady i Włoch.
Transmisja z zawodów zostanie zamieszczona na stronie http://www.piap.pl/transmisja_z_marsa/
Robot Magma był w Toruniu prezentowany publicznie 11 maja w czasie wizyty amerykańskiego astronauty Stephena Robinsona.
Oficjalne wydanie internetowe: www.bydgoszcz.naszemiasto.pl
(Naszemiasto.pl)

W stolicy trwa budowa ołtarza na beatyfikację ks. Jerzego

Na stołecznym pl. Piłsudskiego - gdzie w niedzielę odbędą się uroczystości związane z beatyfikacją ks. Jerzego Popiełuszki - trwa budowa ołtarza. Gotowy jest już fragment frontu z często powtarzanym przez ks. Jerzego biblijnym cytatem "Zło dobrem zwyciężaj".

- Ołtarz przygotowywany na beatyfikację ks. Jerzego Popiełuszki ma kształt namiotu, schodami w dół biegnie od niego "rzeka czerwieni" ułożona z kwiatów, symbolizująca męczeństwo kapłana - powiedział odpowiedzialny za organizację niedzielnych uroczystości proboszcz parafii św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu i opiekun grobu ks. Jerzego, ks. Zygmunt Malacki.

Dodał, że ważnym elementem ołtarza jest też krzyż oraz obraz, którego autorem jest malarz Zbigniew Kotyłło z Lublina. Widnieje na nim ks. Popiełuszko w czerwonym ornacie.

Ks. Malacki podkreślił, że projekt ołtarza ma prostą formę i nawiązuje do męczeństwa nowego błogosławionego.

W związku z budową ołtarza z ruchu wyłączony jest w środę prawy pas wschodniej jezdni ul. Moliera na wysokości pl. Piłsudskiego.
(PAP)

Dalej...

 

   Wiadomości z Kanady

Środa, 2010-06-02

Rekordowa tama bobrów w Albercie

Kanadyjski naukowiec odkrył prawdopodobnie największą na świecie tamę zbudowaną przez bobry. Znalazł ją dzięki zdjęciom satelitarnym.
Wykonana przez gryzonie ogromna konstrukcja znajduje się w Parku Narodowym Bizona Leśnego w prowincji Alberta i jest długa na 850 metrów.
Ekolog Jean Thie chciał sprawdzić, jak szybko w regionie zmniejsza się obszar wiecznej zmarzliny. Przeglądając zdjęcia satelitarne natknął się na ogromną tamę. Według jego szacunków przy tamie, którą można zobaczyć z kosmosu, musiało pracować kilka pokoleń bobrów. Prawdopodobnie rozpoczęły pracę już w latach 1970.
Tamy nie udało się jeszcze zbadać z bliska, ponieważ znajduje się w środku niedostępnego, bagiennego obszaru. Strażnicy parku mogli ją jedynie sfotografować ze śmigłowców.
Do czasu jej odkrycia za największą tamę wybudowaną przez bobry uważano konstrukcję znajdującą się w pobliżu miasta Three Forks w amerykańskim stanie Montana - ma ona 652 metry.
j.g. Gazeta Dziennik Polonii w Kanadzie

Kanada kocha hokeja

To, że hokej jest miłością Kanadyjczyków, powszechnie wiadomo. Ale okazuje się, że sport ten budzi jeszcze większe emocje niż przedtem.
Najnowsze badanie przeprowadzone przez MasterCard wykazało, że 83 proc. Kanadyjczyków ogląda w telewizji mecze hokejowe co tydzień.
Wiele osób potrafi spędzić nawet cztery godziny przed telewizorem.
10 proc. pracujących Kanadyjczyków co tydzień gra w hokeja.
Znawcy tematu mówią, że Kanadyjczycy mają hokeja we krwi.
Joanna Wójcik Gazeta Dziennik Polonii w Kanadzie

Dalej...

 

   Fakty ze Świata

Środa, 2010-06-02

Rosyjscy piloci: wieża w Smoleńsku też popełniła błędy

Piloci i nawigatorzy w Rosji, którzy zapoznali się ze stenogramem rozmów w kokpicie polskiego Tu-154M, mówią zgodnie, że błędy popełniła zarówno załoga prezydenckiego samolotu, jak i obsługa wieży na lotnisku w Smoleńsku. Ich opinie zebrało radio Echo Moskwy.

Zdaniem Nikołaja z Moskwy, kapitana samolotu Tu-154M, kontroler zbyt późno wydał komendę odejścia na drugi krąg. - Wydał ją dopiero wtedy, gdy maszyna praktycznie była już na ziemi - podkreślił.

- Błąd popełniła też załoga samolotu, od razu nie podejmując decyzji o odejściu na drugi krąg. Błędem załogi było także to, że nie przestudiowała podejścia na lotnisko; że nie zapoznała się z profilem terenu, który się tam obniża. Ponadto nawigator posługiwał się wysokościomierzem radiowym, a nie barycznym. W efekcie znaleźli się poniżej glisady, tj. właściwej ścieżki zniżania. Gdyby się przygotowywali do lotu, to zapewne wzięliby poprawkę na ukształtowanie terenu - oświadczył pilot.

Według Nikołaja, zachętą do lądowania dla załogi Tu-154M mogło być to, że ktoś przed nią wylądował (polski Jak-42). - To mogło ich sprowokować. Ktoś wylądował, to dlaczego my nie mielibyśmy tego zrobić - powiedział.

Zdaniem pilota, nie wolno było podchodzić tym samolotem na lotnisko wojskowe, na którym nie ma systemu lamp wysokiej intensywności. - Lądowanie w warunkach dziennych przy takim oświetleniu, jakie jest tam, przy widzialności 200 metrów, to samobójstwo - wskazał.

- Błąd kontrolera polegał również na tym, że nie wymusił odejścia na drugi krąg. Widać było, że ludzie się zabiją. Zbyt długo milczał - powiedział Nikołaj.

W ocenie Aleksandra, nawigatora samolotów wojskowych, załoga polskiego Tu-154M zachowywała się nieprofesjonalnie. - Nawigator stale podawał wysokość, jednak w czasie zniżania ani razu nie skonfrontował jej z odległością od lotniska. Nawigator miał nalatane na tym typie samolotu zaledwie 30 godzin. Mam poważne wątpliwości, czy posiadał uprawnienia do lądowania przy minimum pogodowym tego lotniska - oświadczył.

Rosyjski nawigator zauważył, że częstą przyczyną katastrof lotniczych jest to, że załoga nie ufa przyrządom, lecz zdaje się na swoje odczucia. - Zniżali się tak szybko, że nawet kontroler nie nadążał z wydawaniem komend - oznajmił. - Kontroler powinien był bardziej stanowczo zażądać, by załoga odeszła na drugi krąg - dodał.

Z kolei Aleksandr z Moskwy, nawigator Tu-154M, zwrócił uwagę, że lotnisko w Smoleńsku nie jest przystosowane do przyjmowania samolotów w takich warunkach, jakie panowały 10 kwietnia.

- Podejście do lądowania odbywa się tam z pomocą dwóch radiolatarni. Nie mieli prawa schodzić poniżej 100 metrów. Glisady jako takiej tam nie ma. Na wysokości 100 metrów trzeba wyrównać samolot i przelecieć horyzontalnie do punktu 1 km od progu pasa. Dopiero po minięciu znajdującej się w tym punkcie radiolatarni można zniżać się dalej. Nie widząc ziemi na wysokości 100 metrów, nie mieli prawa kontynuowania zniżania - powiedział.

Według nawigatora, kontrolerzy mogli być niedoświadczeni. - To kontrolerzy wojskowi. Zabrakło im bezczelności, by wydać komendę natychmiastowego odejścia na drugi krąg. Powinni byli zrobić to, gdy samolot był na 100 metrach - podkreślił.

Także w opinii Aleksandra, nawigator powinien był podawać nie tylko wysokość, lecz również odległość od lotniska. - Nawigator był niedoświadczony. Przy nalocie 30 godzin nie miał prawa wchodzić do takiego samolotu - powiedział.

Jako jedyny załogę Tupolewa w obronę wziął Andriej, były pilot z Petersburga. - Błąd popełniła załoga. Chciałbym jednak wziąć ją w obronę, gdyż znajdowała się pod presją. Nie miała jasności, czy ma lądować, czy nie. Za plecami dowódca Sił Powietrznych. Plus Lech Kaczyński, który nie podjął decyzji - argumentował.

Również zdaniem tego pilota, kontroler powinien był wyraźniej zażądać przerwania zniżania. - Przy wyposażeniu, jakie jest na tamtym lotnisku, przy widzialności pionowej poniżej 50 metrów, nie da się wylądować - podkreślił.
(PAP)

Powódź znów groźna - zalewa środkową Europę

Słowacja wciąż walczy z powodzią. Deszcz pada nieprzerwanie od poniedziałku. Na wschodzie kraju obowiązuje stan klęski żywiołowej, dziesiątki strażaków, żołnierzy i ochotników umacniają wały. Ewakuowano setki mieszkańców. Jest już pierwsza ofiara powodzi - mężczyzna, który utonął w swoim samochodzie w miejscowości Szebastova. Silny prąd wody ściągnął samochód do rzeki.

Lista zagrożonych miejscowości jest długa. Dziewięć dużych rzek przekroczyło stany alarmowe. Powódź zagraża okolicom Nitry, Velkiego Krtisza, Trebiszova i Koszyc. Woda podchodzi pod Zlate Moravce. Rzeka Latorica wdziera się do Preszova.

Strazacy walczą z powodzią w okolicach Spiskiej Novej Vsi, Gelnicy i Koszyc. W ciągu nocy przybrały rzeki Hornad, Roniava, Olszava, Hnilec, Torysa i Latorica. Występują z brzegów potoki na Oravie przy granicy z Polską. Drugi stopień zagrożenia obowiązuje na rzece Poprad w Kezmarku. W Bardejovie wylała rzeka Topla.

W środkowej Słowacji ewakuowano setki Romów z małych osad nad rzekami. Wielu mieszkańców nie chce jednak opuścić swoich domów.

Pogarsza się również sytuacja powodziowa na Węgrzech. Rozpoczęto ewakuację 2300 osób z miejscowości Paszto w pobliżu zbiornika retencyjnego w powiecie Nograd. W całym kraju zagrożonych jest 630 kilometrów wałów. Wiele wsi zostało odciętych od świata, a drogi zalała woda.

Ulewny deszcz pada również w Austrii. W Dolnej Austrii w ciągu nocy spadło 70 litrów wody na metr kwadratowy. Niebezpiecznie przybiera Dunaj.
(IAR)

Barack Obama złożył kondolencje premierowi Turcji

Prezydent USA Barack Obama rozmawiał telefonicznie z premierem Turcji Recepem Tayyipem Erdoganem o izraelskim ataku na flotyllę transportującą pomoc humanitarną do Strefy Gazy. Obama złożył Erdoganowi kondolencje z powodu śmierci tureckich aktywistów propalestyńskich, którzy zginęli w tym incydencie - poinformował Biały Dom.

Podczas ataku izraelskich komandosów na turecki statek, należący do konwoju wiozącego pomoc do Gazy, zginęło dziewięć osób. Wśród ofiar jest przynajmniej czterech Turków - powiedział premier Erdogan w tureckim parlamencie, nazywając incydent "krwawą masakrą".

Turcja, która jest ważnym sojusznikiem USA, zareagowała oburzeniem na poniedziałkowe wypadki. W rozmowie z premierem Erdoganem Obama powiedział, że Stany Zjednoczone wesprą zdecydowanie "wiarygodne, bezstronne i przejrzyste śledztwo dotyczące faktów związanych z tą tragedią."

"Prezydent podkreślił konieczność znalezienia lepszych metod dostarczania pomocy humanitarnej ludziom w Strefie Gazy", które nie podważałyby bezpieczeństwa Izraela - poinformował Biały Dom w oficjalnym komunikacie.

Atak wywołał bezprecedensowy kryzys w stosunkach turecko - izraelskich. Do tej pory Ankara uznawana była za najważniejszego sojusznika Izraela w świecie arabskim. Mimo gwałtownych protestów strony tureckiej, anonimowi przedstawiciele rządu w Ankarze powiedzieli, że nie ma on zamiaru rezygnować z wartej 183 mln dol. transakcji, w ramach której Izrael dostarczy Turcji w tym roku samoloty bezzałogowe typu Heron.

Turcja była jednym z pierwszych państw arabskich, które uznały Izrael w 1948 roku. Relacje tych krajów stały się jeszcze bliższe, gdy w 1996 roku podpisano umowy o izraelsko - tureckiej współpracy militarnej.

Konwój, który zostały zaatakowany przez izraelskich komandosów został zorganizowany przez muzułmańską organizację charytatywną z siedzibą w Stambule, pod nieoficjalnymi auspicjami tureckiego rządu. Podczas ataku zginęło czterech tureckich aktywistów, ale możliwe jest, że pozostałe pięć ofiar, to również obywatele tureccy. Władze izraelskie starają się ustalić ich tożsamość.

W składającej się z sześciu jednostek ekspedycji z pomocą humanitarną uczestniczyło ponad 700 osób reprezentujących 50 krajów; ponad połowę pasażerów stanowili Turcy. Wśród działaczy płynących do Gazy byli też Niemcy, Francuzi, Włosi, Brytyjczycy Irlandczycy i Grecy. Akcja sił izraelskich wywołała falę oburzenia i protestów na całym świecie.
(PAP)

Dalej...

 

   Polki w świecie- Oliwia McArdle

Współpraca Polishwinnipeg.com z  czasopismem
Polki w Świecie”.

Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.

Nasza współpraca polega na publikowaniu wywiadów z kwartalnika „Polki w Świecie w polishwinnipeg.com  a wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną opublikowane w kwartalniku ”Polki w Świecie”.
 


Do trzech razy sztuka


Oliwia McArdle

Dusza nomada tkwi w naszej rodzinie od pokoleń. Dziadkowie nie bali się osadzić na terenach odzyskanych tuż po drugiej wojnie światowej. W latach
80-tych wujostwo wyemigrowało na zachód Europy, by zrzucić kajdany Polski Ludowej. Dla mojego pokolenia świat stał już otworem. I wszyscy, krok po kroku, znaleźliśmy w nim swoje miejsce.

Irlandia
Pierwszym krajem, do którego pojechałam na własną rękę, była Irlandia. Był rok 2002. W tym czasie Irlandia nie była jeszcze wśród Polaków w modzie i trudno było spotkać na tamtejszych ulicach naszych rodaków. A z tymi, których poznałam, mam kontakt do dziś. Przez cztery miesiące pracowałam, jako opiekunka do dzieci, tzw. au-pair, szlifowałam angielski, a w wolnych chwilach chodziłam na spacery po plaży. Będąc szczecinianką czułam się wspaniale mieszkając nad samym morzem, do którego ze Szczecina było jednak zawsze trochę za daleko na cotygodniowe wypady.
Mimo swojej malowniczej przyrody Irlandia nie była mnie w stanie zatrzymać. Wróciłam do Polski, by kontynuować studia na Uniwersytecie Szczecińskim. Wybrałam marketing i zarządzanie.

Stany Zjednoczone - Północ
Moim drugim anglojęzycznym krajem były Stany Zjednoczone.
W 2003 roku, przez cztery miesiące, pracowałam na koloniach letnich dla dzieci w północnych stanach Michigan i Wisconsin. Bardzo miło wspominam ten czas, wypady do Chicago, które do dziś jest jednym z moich ulubionych miast, imprezy z koleżankami z pracy i smażenie pianek, tzw. mashmellows.
Stany Zjednoczone pod względem jakości życia kompletnie zawróciły mi w głowie. Imponowała mi ogromna ilość ofert pracy (był to rok 2003 i kryzys nie dotknął jeszcze Stanów) i zamożność, jak na Stany, przeciętnych rodzin. Sześcioosobowa familia, u której mieszkałam przez jakiś czas, posiadała cztery samochody, łódkę, dom, itp. Już wtedy chciałam zostać na stałe w USA, ale miałam nieskończone studia i chłopaka w Polsce. Musiałam, więc, wracać.

Nostalgia ogarnęła mnie już w samolocie, szczególnie na widok przepięknej, mieniącej się na zielono zorzy polarnej nad Grenlandią. Po powrocie do Polski wciąż tęskniłam, mimo, iż przytyłam w Stanach do tego stopnia, że musiałam kupić nową garderobę. Rzuciłam się w wir życia codziennego, z czasem wróciłam do formy, napisałam magisterkę i podjęłam pracę w banku. Po ośmiu miesiącach
z działu klientów prywatnych przeszłam do działu małych i średnich przedsiębiorstw na miejsce osoby, która wyemigrowała do USA. Marzenie o wyjeździe odżyło na nowo. Studia miałam już ukończone, a i mój związek nie rokował udanej przyszłości. Musiało, jednak, minąć jeszcze ponad 12 miesięcy, zanim wsiadłam do samolotu po raz trzeci.

Stany Zjednoczone - Południe
Znalezienie pracy w Stanach przez pośrednika w Polsce było długim i mozolnym procesem. Siedziałam na walizkach przez 6 miesięcy w nadziei na telefon, informujący o pracodawcy. Ostatecznie miałam do wyboru, jeden z północnych stanów bez dostępu do morza i Florydę, z najdłuższą linią brzegową w USA. Wybrałam Południe. Z BANKu w Polsce trafiłam na BANKiety w turystycznej miejscowości Destin położonej nad szmaragdowym wybrzeżem (Emerald Coast).
W pracy poznałam Zacha, z którym wymieniłam się obrączkami na plaży w pamiętny dzień 7 lipca 2007 roku. Wkrótce wróciłam też do pracy w okienku bankowym, chciałam wykorzystać doświadczenie zdobyte w Polsce. Ostatniej jesieni kupiliśmy dom.
Ziściły się moje marzenia, do trzech razy sztuka.
Czy w Polsce byłoby to możliwe?
Zakup domu na kredyt nie jest tak łatwy w naszym kraju. W Stanach kredyt jest bardziej dostępny dla przeciętnego człowieka. Ma to, oczywiście, swoje minusy. W wyniku ogólnej dostępności dóbr materialnych i chęci posiadania wszystkiego teraz i zaraz (tzw. greed factor), Amerykanie zapędzają się w kredytową pułapkę bez wyjścia.

Czy tęsknię za Polską?
Nie ma dnia żebym nie była myślami z moją rodziną. Szczególnie podczas świąt brakuje mi siostry. Tęsknie także za znajomymi w Polsce oraz polską kuchnią. Czasami gotuję nasze tradycyjne potrawy i próbuję doskonalić sztukę wypieku ciast, ale, mimo, że w Ameryce jest dobrobyt, nie można tu dostać produktów tego samego rodzaju, co w Polsce. Wybielona mąka i wiele innych składników nie jest obietnicą dobrego smaku. Tęsknię także za wielkim miastem. Na amerykańskich przedmieściach nie ma sklepu za rogiem, ani publicznej komunikacji. Człowiek bez samochodu jest jak bez ręki, a dotarcie do wielu miejsc to niejednokrotnie godzinna jazda samochodem.

Jak wygląda każdy dzień?
Mieszkamy w przepięknej okolicy, która w lecie zapełnia się turystami, a w drugiej połowie roku zapada w zimowy sen. Są tu także pachnące lasy iglaste i zaciszne jeziora. Mając w pamięci przytycie podczas pierwszego pobytu w Ameryce, uważam na to, co jem. Poświęcam trochę czasu na studiowanie wartości energetycznych pokarmów
i wybieram produkty z małą zawartością tłuszczu. Po pracy chętnie jeżdżę na rowerze i chodzę na spacery przy zachodzie słońca. Zatoka meksykańska to także wspaniałe warunki do nurkowania, które jest moją nową pasją, jaką odkryłam wspólnie z mężem.

Plany na przyszłość
Podróże, projektowanie mody, potomstwo. Od dziecka lubię podróżować, od trzech lat zwiedzam Stany, a od zeszłego roku przede wszystkim świat podwodny. Z mlekiem matki wyssałam także zamiłowanie do mody. W prawdzie tylko moja babcia umie uszyć ubranie od zera, to interesuję się projektowaniem i doborem dodatków. Dzieci, które będę miała w przyszłości, chciałabym wychować dwujęzycznie i dwukulturowo, żeby dziadkowie w Polsce mogli się nimi cieszyć tak samo, jak my.
 

 

   Podróże dookoła Polski- Radomsko

W cyklu Podróż dookoła Polski - ciekawe miejsca... przybliżamy najpiękniejsze miejsca w Polsce- te znane i mniej znane. Opowiadamy historię pięknych polskich miejsc, ale ponieważ Polska to nie porośnięty puszczą skansen lecz rozwijający się dynamicznie, nowoczesny kraj to pokazujemy też jak wyglądają różne zakątki Polski dziś.
 

 

 

 


RADOMSKO



 

 

Od czasów najdawniejszych do rozbiorów
Historia Radomska sięga XI wieku. Zasadniczymi czynnikami miastotwórczymi, obok grodu, były przechodzące tędy drogi handlowe: ze Śląska na Ruś oraz szlak solny z Bochni do Wielkopolski i na Mazowsze. Istotny wpływ na kształtowanie się miasta miał także ośrodek kultu religijnego - kościół Św. Lamberta.

 

Ratusz Miejski
 

Pod obcym panowaniem aż do niepodległości
Radomsko po II rozbiorze Polski w 1793 roku znalazło się pod zaborem pruskim, gdzie pozostawało do 1807 roku, kiedy to Napoleon Bonaparte powołał do życia Księstwo Warszawskie i miasto znalazło się w jego granicach. Księstwo przetrwało aż do 1815 roku. Rozwiązano je po klęsce Napoleona i utworzono zgodnie z postanowieniami Kongresu Wiedeńskiego Królestwo Polskie zwane Kongresówką, którego królem został car Rosji.

 

Miejski Dom Kultury
 

Między dwiema wojnami
Po odzyskaniu niepodległości, przez całe dwudziestolecie międzywojenne, Radomsko wchodziło w skład województwa łódzkiego. Według spisu z 1912 roku miasto liczyło 18 732 mieszkańców, 10 lat później ich liczba wzrosła do 23 tys. i osiągnęła 25 tys. w 1937 roku. Radomsko nabrało charakteru przemysłowego. W roku 1927 czynnych było 59 większych i mniejszych zakładów przemysłowych zatrudniających 3,5 tys. osób. Pod koniec lat 30-tych zatrudnienie w przemyśle przekroczyło 4,5 tys. Ponad 50% mieszkańców utrzymywało się z przemysłu i rzemiosła, około 18% z handlu, 25% z pozostałych zajęć jak: rolnictwo, administracja, wolne zawody, służba dozoru itd. Zdecydowaną przewagę miał przemysł meblarski, po nim metalurgiczny i szklarski.

 

Klasztor Ojców Franciszkanów



W czasie II wojny światowej
Wybuch II wojny światowej stał się dla Radomszczan faktem wraz z pierwszymi bombami, które spadły na miasto 1 września rano. Naloty powtórzyły się w dniach następnych zmieniając centrum w ruinę. Już 3 września Radomsko zostało zajęte przez Niemców i rozpoczęły urzędowanie władze okupacyjne. Miasto przydzielono do Generalnej Guberni. Okupant przejął pod swój zarząd większe zakłady przemysłowe przestawiając produkcję na cele wojenne. Zlikwidowano polskie instytucje kulturalne i oświatowe, zakazano działalności organizacji społecznych.

 

Hotel Zameczek

Dalej...

 

 

   Ogłoszenia

 


 

 


 


www.mbvolunteer.ca

Need to recruit volunteers? Post opportunities on Volunteer Manitoba's free recruitment website free of charge! Current listings

are sent to media, universities, colleges, high schools, trade schools, and selected agencies on a weekly basis.
We see an increase in “website traffic” each January, so post your positions in time for the New Year!

Step 1: Log on to mbvolunteer.ca and click on Create an Account link.
Step 2: Fill in the form provided and click Send Registration when complete.
Step 3: Activate your new account. An activation email will be sent to you.
Step 4: Go to mbvolunteer.ca and click on Login in the menu. Enter your user name and password.
Step 5: Click on the Post a Position link in the menu (or on the homepage). The Posting Form will appear.
You can choose to have your opportunity appear on both of our websites!
Step 6: Click Submit when form is completed. It will be posted on our site within 2 business days.

www.myvop.ca

Need to recruit youth volunteers? Manitoba Youth Volunteer Opportunities  (MYVOP) is also a free recruitment tool for organizations.  Visit www.myvop.ca or en français www.myvop.ca/fr and follow the steps above to recruit youth volunteers ages 13-30.

Please do not hesitate to contact us for further information!

Cheers,
Noreen Mian
Program Manager
Volunteer Manitoba 
Suite 410 - 5 Donald Street S.
Winnipeg
, MB Canada R3L 2T4
Ph: 204.477.5180 Ext. 230
Toll Free: 1.888.922.4545
Fax: 204.284.5200
www.myvop.ca

Hello:

I am the Program Assistant of the University of Winnipeg's English for Specific Purposes Program. Please find attached a poster for our upcoming Winter session of courses for internationally educated professionals or for immigrants who would like to improve their English and academic skills to enter university. We would be very grateful if you would  place this poster in an area where members of your ethnic community will see it. Our courses are free to qualifying immigrants.

If you have any further questions, please do not hesitate to contact me.

With gratitude,
Carolynn

Carolynn Smallwood, M.A.
Program Assistant
English for Specific Purposes Program
515 Portage Avenue, Room 4C34
(4th floor, Centennial Hall, Room 34)
 

Mailing Address:
English Language Programs
English for Specific Purposes
515 Portage Avenue
Winnipeg, Manitoba  R3B 2E9
p: 204.982.1818
c.smallwood@uwinnipeg.ca
 

If you are delivering an application in-person, please drop it off at the English Language Programs offices at 491 Portage Avenue in the Rice Building (Lobby), and mark it "Attention: Carolynn Smallwood--English for Specific Purposes."

If you are delivering an application in-person, please drop it off at the English Language Programs offices at 491 Portage Avenue in the Rice Building (Lobby), and mark it "Attention: Carolynn Smallwood--English for Specific Purposes."

Szczegóły


 


Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
 
Kalendarz wydarzeń
<<< czerwiec >>> 2010
Ni Po Wt Śr Cz Pi So
    1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 1 2 3
Zapisz się na naszą listę
Email
Imie i nazwisko

 

 

Spis Książek Biblioteki SPK
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008


Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę



 


 

Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę
 

 

Polskie programy telewizyjne w Twoim domu 16 kanałów

TVP1, TVP2, TVN, TVN24, TVN7, Polsat, Polsat2 ,TV Polonia, TVPuls, Eurosport, Polsatsport, Nsport, AXN/Discovery, Boomerang, TV4,

Viva IPMG to system który umożliwi Ci stały odbiór tych programów To nie jest Slingbox czy Hava Potrzebny Telewizor, IPMG box, Router i internet
Box kosztuje 200CDN, miesięczna opłata 50CDN i jednorazowa opłata za aktywacje 50CDN Dzwoń na
282-2090 do Janusza

 

 



189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510

 



Kliknij tutaj, aby wejść na stronę gdzie można ściągnąć nagrania HYPERNASHION za darmo!!!
 


 

Royal Canadian Legion
Winnipeg Polish Canadian Branch 246
1335 Main St.
WINNIPEG, MB R2W 3T7
Tel. (204) 589-m5493


 



“Klub 13”
Polish Combatants Association Branch #13
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło #13
1364 Main Street, Winnipeg, Manitoba R2W 3T8
Phone/Fax 204-589-7638
E-mail: club13@mts.net
www.PCAclub13.com


Zapisz się…
*Harcerstwo
*Szkoła Taneczna S.P.K. Iskry
*Zespół Taneczny S.P.K. Iskry
*Klub Wędkarski “Big Whiteshell”
*Polonijny Klub Sportowo-Rekreacyjny