30 grudzień 2010 | <<< Nr 159 >>>

   W tym numerze
 
Od Redakcji
Do Redakcji
Wydarzenia warte odnotowania
Wiadomości z Polski
Zdjęcia od czytelników
Tworzenie się nowego porządku świata cz 11
Felieton Jacka Ostrowskiego
Humor
Upadek światowego systemu monetarnego cz 33
Ciekawostki
Manitoba - Grudzień w fotografii
"Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego
Polki w świecie- Agata Młynarska
Kalendarz Wydarzeń
Polsat Centre
Kącik Nieruchomości  
Czyszczenie wentylacji - Duct Cleaning

 

   Od Redakcji

Nowy Rok przywitajcie w szampańskim nastroju ufając, że będzie wspaniały i przyniesie niezapomniane chwile. Pomyślności w nadchodzącym Nowym Roku 2011



 

 

 


  Do Redakcji

Szanowny Panie Bogdanie,
przesyłam "Wiadomości Polonijne" na miesiąc styczeń.

Z góry serdecznie dziękuję za umieszczenie naszej gazety w Pańskim Biuletynie.
Z okazji zbliżającego się Nowego Roku 2011, składam jak najserdeczniejsze życzenia czytelnikom oraz całej redakcji.
Z pozdrowieniem

 Tadeusz Michalak
Wiadomości Polonijne


 


Szanowni Państwo,

Słowem wstępu, nasza Agencja jest jednym z organizatorów Konkursu Miss Polonia. Od wielu lat zajmujemy się kompleksową organizacją  tego Konkursu na wszystkich płaszczyznach przygotowań - od castingów, przez przygotowanie choreografii, oprawę widowiska oraz wielką galę i koronację. Od konkursów regionalnych (Miss Polonia Studentek Łodzi, Miss Polonia Koluszek etc.), etapu wojewódzkiego - Miss Polonia Województwa łódzkiego, półfinałów ogólnopolskich oraz ogólnopolskiej Gali Finałowej. Miasto Łódź natomiast ze swą tradycją włókienniczą i konfekcyjną stanowi od lat ostoję Konkursu. Również w tym roku właśnie w Łodzi odbył się Finał Ogólnopolski, który mieliśmy zaszczyt przygotowywać.  



Jesienią przyszłego roku pragniemy zrealizować bardzo innowacyjny pomysł , którym jest zorganizowanie wyborów skierowanych  do piękności polonijnych rozproszonych po całym globie. Pragniemy stworzyć w pełni międzynarodową odsłonę konkursu Miss Polonia, który z uwagi choćby na swoją nazwę powinien zwracać  się do pięknych Polek niezależnie od kraju ich zamieszkania. Stąd pomysł na Konkurs noszący nazwę MISS POLONII OF WORLD . Ideą tego wydarzenia jest promowanie szeroko pojętej polskości w najpiękniejszym wydaniu, nie ograniczając się jedynie do wyborów stricte krajowych i nie deprecjonując  tym  samym znaczenia polonii poza granicami kraju. Podobnej miary konkurs jeszcze nie powstał stąd poważne ambicje i wysokie oczekiwania, które stawiamy zarówno sobie, jak i dziewczętom, którym pragniemy oprócz korony, tytułu, upominków i wspaniałych wspomnień powierzyć niezwykle ważną rolę - rolę swego rodzaju ambasadora Polonii i Polski w świecie.

Finał miałby miejsce w Polsce, w Łodzi 15 października 2011 roku. Transmisję do wszystkich ośrodków polonijnych na świecie zapewni  TVP Polonia. Samą Galę konkursową poprzedzi 2-tygodniowe zgrupowanie w Łodzi, mające na celu przygotowanie i wytrenowanie choreografii, dopracowanie wizerunku, ubioru i dodatków kandydatek podczas spotkań ze stylistami i fryzjerami, ale także oficjalne spotkanie z władzami miasta oraz zwiedzanie najpiękniejszych zakątków Polski.


Zwracamy się zatem do Państwa z prośbą o pomoc w rozpropagowaniu naszej inicjatywy na  łamach Państwa Portalu, wśród społeczności polonijnej. Szukamy reprezentantki  Polonii, dziewczyny w wieku 18 - 24 lata, która posiada polskie korzenie, identyfikuje się z polską kulturą, być może nawet pomimo oderwania od kraju przodków płynnie włada językiem polskim. Byłby to dla nas zaszczyt, gdyby tak skomplikowany projekt odniósł sukces. Dlatego liczymy na państwa pomoc i pośrednictwo pomiędzy Agencją Impresaryjną Igo - Art, a pięknymi, młodymi dziewczętami mającymi chęć reprezentować Państwa Polonię na wyborach w Łodzi.

Prosimy o podanie w notce naszego adresu e-mail umożliwiającego skontaktowanie z Agencją, przesłanie kandydatkom  regulaminu oraz  ramowego programu pobytu dziewcząt.  Serdecznie zachęcamy do współpracy!

Niniejszym życzymy również Państwa Redakcji Szczęśliwego Nowego Roku w zdrowiu i radości !!!

Z poważaniem,

    Jagoda Piątek - Włodarczyk


 


 

 Szanowni Państwo,

      W imieniu Zarządu i Pracowników Rzeszowskiego Oddziału Stowarzyszenia
 "Wspólnota Polska" pragnę złożyć  Państwu  najserdeczniejsze życzenia
 noworoczne, aby Nowy Rok był czasem osobistej i zawodowej pomyślności.

      Z przyjemnością pragniemy Państwa poinformować, ze rozpoczęliśmy
 przygotowania organizacyjne XV Światowego Festiwalu Polonijnych Zespołów
 Folklorystycznych, który planujemy zorganizować
 w terminie 21 - 28 lipca 2011 roku.
 Wszelkie bieżące informacje dotyczące Festiwalu będziemy zamieszczać na
 naszej stronie internetowej www.wspolnota-polska.rzeszow.pl,
 do odwiedzania której serdecznie Państwa zapraszamy.
      W załączeniu przesyłamy Państwu założenia organizacyjno-programowe
 wraz z karta zgłoszenia.
      Prosimy również o przekazanie powyższych informacji do
 zaprzyjaźnionych środowisk polonijnych.
      Łącze wyrazy szacunku i poważania
     Dyrektor Festiwalu

  Mariusz Grudzien

 

 

 


   Wydarzenia warte odonotwania


Sylwester 2010

 

 



A Christmas Opus

 

 

 

   Wiadomości z Polski
Przygotwane przez Tadeusza Michalaka

 

 

 

Lech Wałęsa

Złożył, podczas spotkania opłatkowego z przedstawicielami najwyższych władz państwowych w warszawskich Arkadach Kubickiego, życzenia, "abyście państwo w przyszłym roku mądrzej wybierali, mądrzej uczestniczyli w wyborach". Prezydent Bronisław Komorowski mówił "W Ewangelii słyszymy to wielkie ludzkie marzenie o pokoju. Pokój ludziom, pokój, który odradza się, co roku w stajence betlejemskiej. Chce życzyć pokoju i spokoju - serca, ducha umysłu i takiego pokoju społecznego. Wszystkim w ojczyźnie, wszystkim na emigracji. Tak, aby pokój i dobro, które towarzyszy pokojowi, były zawsze obecne w każdym polskim domu, każdej polskiej rodzinie".

 

Lekarze rodzinni

Podpiszą kontrakty z NFZ i otworzą gabinety, choć nie dostali podwyżek. 14 tys. lekarzy rodzinnych skupionych w Porozumieniu Zielonogórskim (PZ) porozumiało się z rządem, ale do sprawy podwyżek chce wrócić w przyszłym roku. Rząd zgodził się zrezygnować z planowanej dokładnej sprawozdawczości - lekarze mieli przekazywać informacje, ile czasu pracują i jakie badania zlecają pacjentom.

 

 

 

 

 

Janusz Palikot

Powiedział w telewizyjnym wywiadzie, że 'Jarosław Kaczyński z pochodniami chce podpalić Polskę, a Marta Kaczyńska mówi, że z "pewnymi ludźmi" nie można się spotykać. To jest krok do getta, do obozów koncentracyjnych. Jestem antidotum na szaleństwo polskiej polityki'.

 

Największym zaufaniem

Z grona polityków cieszy się prezydent Komorowski. Ufa mu 67% responentow, nie ufa 13%. Premierowi Donaldowi Tuskowi ufa 54% badanych, nie ufa 26%. Trzecie miejsce zajmuje Radosław Sikorski - 53% zaufania, 13% nieufających. Podobny wynik - Grzegorz Napieralski - 51% i 13%. Najmniejsze zaufanie respondenci mają do Jarosława Kaczyńskiego - któremu nie ufa aż 53% (ufa 30%), Janusza Palikota (46%) i Zbigniewa, Ziobry - 42% nieufających mu ankietowanych. Są to wyniki sondażu CBOS przeprowadzonego, w 7-14 gerundial.

 

SLD proponuje

Przeniesienie dnia wolnego z Trzech Króli na Wigilie Bożego Narodzenia. W 2011 po raz pierwszy 6 stycznia będzie dniem wolnym od pracy (za to nie będzie dodatkowego wolnego dnia w sytuacji, gdy jakieś święto przypada w sobotę, więc liczba dni wolnych średnio się prawie nie zmieni).

     

 

 

 

  Zdjęcia od czytelników
 

        Mirek Korkowski przesłał nam kilka ciekawych zdjęć z zimy


 

 


 

  Tworzenie się nowego porządku świata cz 11.          Index
  
   Fizyka ( a konkretnie mechanika kwantowa) potrzebuje dzisiaj 11 wymiarów do opisania znanych zjawisk fizycznych i unifikacji sił rządzących wszechświatem. To co nie udało się Einsteinowi, fizyka kwantowa znalazła odpowiedź w tzw. teorii strun (string theory) opisanej w 11 wymiarach.

Jeśli fizycy potrzebują 11 wymiarów do opisania zjawisk fizycznych w sposób taki aby wszystkie siły fizyczne można było zawrzeć w jednej formule, to znaczy że nasza rzeczywistość musi istnieć w 11 wymiarach. Jeśli tak, to jest mały problem, gdyż większość z nas nie jest w stanie postrzegać więcej aniżeli trzy wymiary, a znakomita część dzisiejszej nauki nie chce nawet podejmować tematu o możliwości istnienia i badaniu tzw. świata metafizycznego, który jest postrzegany przez małą grupkę ludzi, którzy używają tzw. szósty zmysł. Zjawiska które nie są mierzalne i powtarzalne nie są tematem prac naukowych mimo że wszyscy są przekonani że takie zjawiska jak cuda się zdarzają. 

Czy jest możliwe aby przejść przez ścianę?
Czy nasza rzeczywistość jest pewnością czy prawdopodobieństwem?
Czy Einstein się mylił?
Czy można kontrolować czas?
Jak wyglądają wymiary 4, 5 itd?

Poniżej 15 odcinków filmu zatytułowanego "Elegancki Wszechświat"  "Elegant Universe" odpowiadających na te pytania.

 

Część I

 

Część II
Część III
Część IV
Część V


Teoria strun

Część I
Część II
Część III
Część IV
Część V


Witamy w 11 wymiarach

Część I
Część II
Część III
Część IV
Część V

 

 

   Felieton Jacka Ostrowskiego

 

Dziwne spotkanie cd.



Cieszy mnie wiara księdza X w Świętego Mikołaja, ale niepokoją poglądy.

- Mówi ksiądz, - zwróciłem się do duchownego - że Chrystus był serwisantem, ale czemu bezpośrednio nie zszedł z nieba, tylko musiał przejść długą drogę z dziewięciomiesięcznym pobytem w ciemnicy ( macicy) Matki Boskiej?

Ksiądz mocno zdziwił się moim pytaniem. Rozłożył ręce w geście bezradności, z niemą pretensją, że nie rozumiem prostych rzeczy.

- Przecież, gdyby zszedł z nieba od razu uznali by go za Boga, a co za tym idzie na samym wejściu odkryłby karty. Tak nie robi dobry gracz, to byłby duży błąd. Chrystus stopniowo wcielał się w swoją rolę. Poznawał ówczesne życie powoli i od podszewki. To był proces długi, ale w sumie, co to jest 33 lata przy wieku rasy ludzkiej, to tylko moment.

- Ale jak doszło do poczęcia?

Duchowny zaśmiał się i wzruszył ramionami.

- A skąd ja mam to wiedzieć? Nie żyłem w tamtych czasach. Może to był pierwszy w dziejach ludzkości zabieg in vitro? Nie wiem i wolę się nie domyślać, bo obłożą mnie ekskomuniką .

- No, ale Matka Boska była dziewicą.

- A mało dziewic miało dzieci? Niech pan idzie do pierwszego lepszego ginekologa i się o to zapyta. To nic takiego, to nie jest żaden cud. Zresztą, czy to jest tak naprawdę ważne? Kościół przez cały czas wstydzi się mówić o obcowaniu płciowym, ale gdyby nie to obcowanie już by dawno nie istniał. Nie wiem, czemu wstyd jest powiedzieć, że Bóg zakochał się w Matce Boskiej i w wyniku ich miłości urodził się Chrystus? To nie jest nic wstydliwego. W wielu religiach to było normalne. Greccy Herosi tak przychodzili na świat. Kościół chce pokazać Boga jako kogoś , kogo należy się bać, nieludzkiego tyrana pozbawionego uczucia współczucia, dobroci i zrozumienia. Kościół pokazuje kłamliwy wizerunek Boga.

- Ale dlaczego?

- Bo mając po swojej stronie takiego tyrana jest łatwiej rządzić ludźmi. To jest typowe rządzenie za pomocą strachu. Ludzie mają się bać.

- Ale przecież w kościele wciąż słyszę o miłości Boga.

- Tak? Czy aby na pewno? Kościół powiada, że jeśli będziesz uległy wobec Kościoła to wtedy Bóg będzie cię kochał i zostaniesz wynagrodzony w Niebie. Powiedzenie „Bóg zapłać” jest śmieszne, a właściwie maksymalnie wyrafinowane i cyniczne. Każdy chciałby brać, jeśli ktoś inny ma za to zapłacić. W taki porządek świata nie wierzę, przestałem już wierzyć. Chrystus na próżno przyszedł na ziemię, nic nie wyszło z jego pracy. Serwisant nie naprawił zepsutej maszyny, awaria wymaga wymiany większości podzespołów. Musi przyjść następny potop, lub coś podobnego.

- Potop? Nie rozumiem?

- Przecież to jest bardzo logiczne. Żeby coś poprawić Bóg musiał zmniejszyć ilość ludzi do minimum. Tylko dzięki temu mógł przeprowadzić modernizację człowieka. Jednak jak pokazała historia naprawa nie była zbytnio udana. Człowiek wymaga dalszych udoskonaleń. Będzie nowa katastrofa o globalnym zasięgu. Przetrwają ją nieliczni.

Aż mi z cierpła skóra na samą myśl o czymś takim. Obserwowałem duchownego i cały czas zastanawiałem się , co spowodowało taką przemianę. W dalszym ciągu nie zauważyłem u niego symptomów choroby psychicznej. Mogłem się jednak mylić, nie jestem psychiatrą.

- Owszem, to jest logiczne – przyznałem. – ale przecież może tak było , jak w Biblii?

- Przecież ja mówię tak, jak jest w Biblii. – zaśmiał się. – Ludzie nie czytają Biblii i to wykorzystuje Kościół. Po pierwsze ci co czytają korzystają głównie z przekładów zrobionych przez duchownych. To jest czytanie cenzurowanego tekstu. Nie można sobie na podstawie takiego tekstu wyrobić opinii na żaden temat. Wszyscy więc korzystają z interpretacji Kościoła, a one zawsze będą tendencyjne, nierzetelne. Zresztą, trudno się temu dziwić.

W Biblii jest opisany potop i jest opisane, dlaczego do niego doszło.

- Ok., wszystko to jest logiczne, ale można stworzyć mnóstwo różnych hipotez opierając się na Biblii. Nieraz mogą być one totalnie zakręcone i absurdalne. Czemu nikt wcześniej nie doszedł do takich wniosków?

- Nikt? To nieprawda, wielu ludzi podważało po pierwsze uczciwość Kościoła, a po drugie chciało obalić mit Boga, bezdusznego tyrana. Jednak Kościół jest jeszcze za silny, żeby nim na tyle skutecznie zachwiać, żeby zmusić go do samooczyszczenia.

- A co powie ksiądz o tak zwanych cudach? Wierzy w nie ksiądz?

- Chyba pan żartuje? Skoro nie wierzę już w nieomylność Kościoła nie wierzę też w cuda. Kościół chwilami ośmiesza się głosząc te tak zwane cudy. Jan Paweł II był wielkim Polakiem i papieżem. Wszyscy o tym wiemy, ale to mało. Na siłę chcą z niego zrobić świętego, ale żeby nim zostać musi dojść do cudownego ozdrowienia. Szukano jakiegoś nieszczęśnika i naginano wszystko co się da, fałszowano lekarskie diagnozy byle tylko osiągnąć sukces. Kiedy znaleziono nieszczęsną ofiarę tej mistyfikacji okazało się, że jest medyczne uzasadnienie jej wyzdrowienia. Nie wiem jak to się skończy, ale pokazuje mechanizmy działania Kościoła. Są często tak nieudolne, że śmieszą. Czy Jan Paweł II musi być za pomocą krętactwa wyniesiony na ołtarze? Przecież ważne, żeby był w ludzkich sercach, tam niech będzie świętym. Kościół wychodzi z założenia, że cel uświęca środki, a to jest nieetyczne. Jeżeli pan się ze mną nie zgadza coś panu poradzę. Niech pan weźmie dobry podręcznik od historii i wypisze na kartce wszystkie słynne objawienia w dziejach Kościoła. Myślę, że zobaczy pan dziwny związek.

- Związek, nie rozumiem?

- Większość głównych cudownych objawień miała miejsce w odpowiednim miejscu, jak i czasie. Dam kilka przykładów.

Kiedy w Hiszpanii jak i Portugalii zaczął narastać bunt przeciwko chciwości tamtejszego Kościoła nieoczekiwanie w Fatimie doszło do objawienia. Dziwny zbieg okoliczności? Zwolennicy powiedzą , że to ręka Boga zaniepokojonego sytuacją Kościoła w tamtym rejonie, a krytycy powiedzą, że to była zręczna mistyfikacja Kościoła, żeby uspokoić sytuację. Swoją drogą na nic to się zdało. W Polsce słynna sprawa Faustyny też wypłynęła w momencie kiedy proletariackie ruchy zaczęły bardzo mocno wzrastać w siłę. Zwolennicy powiedzą, że to znak od Boga , a przeciwnicy, że to było umiejętne wykorzystanie psychicznie chorej zakonnicy.

- Więc, kto ma rację?

- Nie wiem, może przeciwnicy, a może zwolennicy.

- A według księdza?

- Według mnie? Dobre pytanie, bardzo dobre. Według mnie przeciwnicy, ale to jest moje zdanie.

- Czemu ksiądz chce wyjść ze stanu duchownego? Czemu robi to ksiądz jesienią swojego życia?

Zamyślił się, jakby chwilę się zawahał.

- Bóg dał człowiekowi wielki dar, rozum po to, żeby z niego korzystał. Wolę zejść z tego świata jako wyklęty, ale korzystający z tego przywileju, niż jako głupek. To chyba wszystko.

- Dziękuję księdzu za rozmowę.

- To ja dziękuję,





Jacek Ostrowski

 

 

   Humor

 

 


 
 

 

S  P  O  N  S  O R

 

 

  Upadek światowego systemu monetarnego cz. 33

Dzisiejszy segment w całości poświęcony WikiLeaks 
Alex Jones rozmawia z oryginalnym założycielem WikiLeaks
 



 

 

   Ciekawostki

Zjawiska świetlne z Norwegii
Więcej zdjęć tutaj.





 


 


 

S  P  O  N  S  O R

 

 

 

  Manitoba- Grudzień w fotografii

 



Fot. Bogdan Fiedur

 

 


  "Koniec?"- książka Jacka Ostrowskiego - Część III
Książka „Koniec?” powstała trzydzieści lat temu, kiedy Polska znajdowała się  za żelazną kurtyną i w każdej chwili groził nam wybuch wojny o globalnym  zasięgu. Teraz wprowadziłem tylko poprawki kosmetyczne ( inne daty ).  Czarnoskóry prezydent USA był w wersji oryginalnej, pomyliłem się tylko o
kilka lat. J

Powieść „Koniec?” zapoczątkował moją przygodę z pisaniem. Jednym słowem
zacząłem od końca.

Jacek Ostrowski


 
 
- Przecież wiadomo, że noga jest nie do wyleczenia , a nie mogę być dla was ciężarem.- tłumaczył z przejęciem.

- To jeszcze zdąży pan zrobić, nie ma pośpiechu – odparłem, odwróciłem się i wyszedłem z pomieszczenia. Na zewnątrz czekał na mnie Thomson. Widziałem zaniepokojenie na jego twarzy, lecz o nic nie spytał . Myślę że wyraz mojej twarzy wystarczył mu za odpowiedź.

- Wstrzyknij mu morfinę i przyjdź zaraz do mnie – zadecydowałem - i jeszcze jedno (tu spojrzałem przeciągle na niego) nie dawaj mu rewolweru. Będę na zewnątrz.



- Ok. ! - Thomson poszedł po narkotyk, a ja tymczasem wyszedłem przed bramę hangaru. Usiadłem na leżącej nieopodal­ starej desce i zamyśliłem się. Sytuacja nagle zaczęła się komplikować. Zdrowy rozsądek nakazywał rozwiązanie sugerowane­ przez Gotfryda, lecz nie było to zgodne z moim sumieniem. Współczułem mu i musiałem znaleźć jakiejś wyjście. Ale jakie? To było podstawowe pytanie. Najprostsze rozwiązanie, ale i najniebezpieczniejsze, to zawiezienie go do Warszawy , do kliniki ortopedycznej .

Odgłos skrzypiącego pod butami piasku przerwał mi moje rozmyślania. Nadchodził Thomson.

- Siadaj !- zwróciłem się do niego, robiąc miejsce na desce - Mam dla ciebie zadanie !

- Świetnie ! - rzekł z nieukrywanym entuzjazmem.

-Otóż - kontynuowałem - potrzebny mi jest samochód , duży osobowy pojazd, nie chcę żadnej "pchły" , gdzie człowiek obija sobie kości , ale porządną gablotę. Wóz musi być zao­patrzony w paliwo i musi być pełnosprawny technicznie. Mamy mało czasu, więc ruszaj natychmiast.

- To fraszka - uśmiechnął się.

- Oby! Tylko pamiętaj - dodałem - nie chcę mieć na karku
policji.

-Nie jestem amatorem - sierżant poczuł się urażony.

-No to powodzenia !- wstałem i poszedłem odwiedzić rannego.

Ostrożnie zajrzałem do pomieszczenia, ale Gotfryd nie spał. Niestety stan jego zdrowia wyraźnie się pogarszał. Gorączka niebezpiecznie wzrosła, noga zaczęła pu­chnąć , trzeba było szybko działać. Spojrzał pytająco na mnie, ale moja twarz była nieprzenikniona. Nie, nawet nie mogłem go pocieszać tak byłem wzburzony. Wybiegłem trzaskając drzwiami i poszedłem coś zjeść. Czułem przeraźliwy głód. – to chyba z nerwów.

Około piętnastej zajechał pod hangar dość dobrze prezen­tujący się pojazd. Duże przyzwoite auto w kolorze szarym budziło zaufanie. Thomson wykonał zadanie. Szybko zmieniliśmy tablice rejestracyjne. Kilka komp­letów mieliśmy w zapasie . W tym samym czasie inni przynieśli Gotfryda i ostrożnie ulokowali go na tylnym siedzeniu. Był już nieprzy­tomny i strasznie się rzucał.

- Wstrzyknij mu więcej morfiny - powiedziałem do sierżanta - a ja tymczasem pójdę po swoje „manele”.

Właściwie nie szedłem, ale biegłem po swoje rzeczy. Czas naprawdę naglił.

Kiedy wróciłem , ranny zachowywał się już spokojnie, narkotyk działał.

Wszyscy zebrali się przy samochodzie.

- Sierżant Thomson zostaje szefem ekipy na czas mojej nieobecności - oznajmiłem naukowcom - Powinienem wrócić jutro, chyba że wynikną jakieś nieprzewidziane okoliczności, to wtedy opóźni się mój powrót maksimum – tu zawahałem się -jeden dzień.









ROZDZIAŁ IV



Wsiadłem za kierownicę, zamknąłem drzwi i nacisnąłem przycisk rozrusznika, silnik równo zaskoczył. Ostrożnie zawróciłem i wolno ruszyłem do przodu. Musiałem się przyzwyczaić do pojazdu, ale już widziałem, że to będzie proste. Skierowałem się do pobliskiej żwirówki. Z uwagą omijałem wszystkie nierówności, gdyż każdy wstrząs, był bardzo odczuwalny przez rannego. Po chwili we wstecznym lusterku zniknęło lotnisko, a po może pięciu minutach dojechałem do głównej drogi. Kiedy poczułem jednak pod kołami twardą asfaltową nawierzchnię, ostro nacisnąłem gaz. Jechałem szybko, ponieważ ruch był niewielki, pogoda dobra - jednym słowem warunki sprzyjały podróży .

Podróż była wyliczona na jakieś dwie godziny. Pierwsza upłynęła bez jakichkolwiek przeszkód. Gotfryd spał, a ja cały czas miałem pustą drogę. Rozglądałem się wokoło ale co dziwne… nie widziałem nic interesującego. Raczej wszędzie pusto, w ogóle brak ludzi. To może było specyficzne, właśnie

ten brak ludzi.
Koło Sochaczewa, czyli 60 km od celu, zobaczyłem po raz pierwszy patrol policyjny. Profilaktycznie zwolniłem, aby nie dać pretekstu do zainteresowania się moja osobą. Niestety, na nic się to nie zdało. Na środek jezdni wyszedł policjant, dając sygnał do zatrzymania. Wolniutko zjechałem na pobocze i wyłączyłem silnik. Było ich tylko dwóch i w razie komplikacji musiałbym ich zlikwidować.
Z niepokojem spojrzałem na grafologa, ale leżał spokojnie.
Oby tak dalej - pomyślałem i otworzyłem drzwi .Uczyniłem to w odpowiednim momencie, gdyż właśnie zbliżał się funkcjonariusz.­ Wyglądał śmiesznie, wielki dryblas w trochę jakby przyciasnym mundurze, a do tego czapka przesunięta na tył głowy.

- Dzień dobry ! - uprzejmie mnie przywitał - poproszę doku­menty: prawo jazdy i dowód rejestracyjny.

- Proszę ! - podałem papiery.

Wziął je ode mnie, zaczął sprawdzać, a ja z uwagą mu się przyglądałem, na wszelki wypadek trzymając rękę na kolbie pistoletu. Na szczęście dla niego, jak i dla mnie, papiery nie wzbudziły podejrzeń.

- Wszystko w porządku ! - oświadczył i oddał dokumenty. Zer­knął jednak na tylne siedzenie i widząc jeszcze jedną osobę zaintrygowany spytał - Kogo pan wiezie ?

- Wiozę chorego brata do kliniki. Stan jest bardzo poważny i spieszę się.

Policjant spojrzał uważniej na Gotfryda, ale wygląd chore­go potwierdzał moje słowa. I wtedy zaszło coś, co mogło pokrzyżować cały plan działania. Widocznie na dźwięk ludzkich głosów ranny drgnął, a w chwilę potem zaklął po angielsku. Dreszcz przeszedł przez moje ciało, mocniej chwyciłem broń i cały spiąłem się jak struna gotowy w ka­żdym momencie zaatakować, ale policjant pokiwał głową ze współ­czuciem, nachylił się do mnie i szepnął w obawie, by nie niepoko­ić chorego - Jedź pan jak najszybciej, bo on już bredzi!

Zamknąłem drzwi, uruchomiłem samochód i ruszyłem w dalszą drogę. Czułem, jak koszula przylepiła mi się do ciała, byłem cały zlany potem. Jak dotąd, dopisywało mi szczęście , ale czy tak będzie za­wsze ? Oby!!



Do Warszawy dojechałem bez przeszkód. Zatrzymałem się przy wjeździe do miasta i wyciągnąłem plan. Pamiętałem, że kilka lat temu w dzielnicy Ursynów otwarto nową kli­nikę ortopedyczną i tam postanowiłem skierować swoje kroki. W samej Warszawie ruch był dużo większy. Zauważyłem nawet samochody pancerne patrolujące ulice. Nikt jednak mnie nie zatrzymał i bez przeszkód dotarłem na miejsce. Klinika była imponująca. Olbrzymi nowy przeszklony gmach futurystyczny w formie, mnóstwo zieleni wokół , wspaniałe parkingi. Ostrożnie zajechałem na szpitalny parking. Szlaban był podniesiony, budka strażnika pusta. Postawiłem samochód około 10 metrów od wejścia. Poprawiłem koc, którym był przykryty Gotfryd, i niepewnie ruszyłem do wejścia. Nie bardzo wiedziałem, jak to rozegrać. Zatrzymałem się przed drzwiami, zawahałem. Mogłem się cofnąć i nie ryzykować. Wystarczyło podać mu cyjanek i problem przestałby istnieć. Wcześniej wszędzie mówiłem o ostrożności, o poświęceniu jednostki na rzecz ogółu, a teraz wbrew temu wszystkiemu pcham się w kłopoty. Jednak co innego mówić o danej sytuacji , a co innego w niej się znaleźć. Nie, nie mogłem odmówić pomocy koledze, muszę być człowiekiem w do­brym tego słowa znaczeniu.

Energicznie pchnąłem drzwi i znalazłem się w dużym, mocno oświetlonym hallu. Z lewej strony znajdowała się sza­tnia, na wprost rejestracja, a pośrodku stały w dwóch rzędach potężne obite skórą fotele. Ruch był umiarkowany, po poczekalni kręciło się kilkanaście osób. Rozejrzałem się, szukając kogoś, do kogo mógłbym się zwrócić o pomoc, ale niestety nigdzie nie było widać personelu medycznego. Z boku niedaleko szatni zauważyłem małe , nie rzucające się w oczy drzwi z tabliczką " Gabinet zabiegowy !!.

To jest to czego szukam - pomyślałem i podszedłem do tych , oby zbawiennych dla Gotfryda drzwi. Stanąłem przed nimi , chwilę się zawahałem , a następnie delikatnie zapukałem. ­

-Proszę ! - usłyszałem niski męski głos. Nacisnąłem klamkę i znalazłem się w niedużym pomieszczeniu zastawionym najprzeróżniejszymi urządzeniami medycznymi. W rogu przy biurku siedział mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat, wysoki lecz mizernej budowy. Przypatrywał mi się badawczo zza dużych okrągłych okularów. Musia­łem zrobić na nim niezłe wrażenie, ponieważ uśmiechnął się i wskazał wolne krzesełko.

- Słucham pana ? – spytał, nim zdążyłem wygodnie się rozsiąść

- Panie doktorze – zacząłem, wpatrując się uważnie w niego. - przyszedłem z wielką prośbą - zawahałem się.

- No, słucham - próbował mnie zachęcić.

- Mam brata posiadającego specyficzny pogląd odnośnie dzi­siejszej medycyny. Nie wierzy w nowoczesne metody, jak i w ich skuteczność .

- I po to, by mi to powiedzieć przyjechał pan tu teraz? - ironicznie spytał lekarz.

- Ależ nie ! Pan, panie doktorze, nie daje mi skończyć - po­wiedziałem z wyrzutem i dalej wiodłem swoją opowieść - Dziś w południe wdrapał się na drzewo. Wie pan, przycinał gałęzie, robił wiosenne porządki. Niestety, załamała się pod nim gałąź i runął na ziemię. Upadek był bardzo niefortunny, ponieważ pogruchotał sobie nogę. Najpierw chciałem wezwać pogotowie, lecz kategorycznie się na to nie zgodził. Noga spuchła, a on traci przytomność. Ja mam ręce związane. Kazał jechać po znachora, lecz wydaje mi się że tej nogi nawet najlepszy znachor nie złoży. Mam jednak pomysł, jak zrobić, aby wszystko było dobrze.

- A jaki to pomysł ? – spytał z ironią.

Otóż - kontynuowałem - można by operować go w klinice, a następnie przewieźć do domu. Teraz jest nieprzytomny i nie zorientuje się w tej mistyfikacji.

- To niemożliwe ! - oburzony lekarz poprawił się na krzesełku - To poważna klinika, a pan nie zdaje sobie sprawy, że przez okres rekon­walescencji pacjent musi być pod czujnym okiem personelu medycznego !

- Wziąłem to pod uwagę - przerwałem mu - i dlatego posta­nowiłem wynająć lekarza, który podając się za znachora, czuwałby nad bratem do czasu pełnego wyzdrowienia.

- Z resztą - tu położyłem nacisk na moje słowa - jeśli nie wyrazi pan zgody to on umrze. Jest pan lekarzem i pańskim obowiązkiem jest ratować życie. Chce pan odebrać mojemu bratu szansę przeżycia??

Moja przemowa odniosła skutek.

Lekarz wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po gabinecie.

- Nie, nie mogę - mruczał pod nosem – to wbrew zdrowemu rozsądkowi, to jest zwykły szantaż !

- Nie to nie szantaż, ale wielka prośba – zaoponowałem - panie doktorze, czas nagli, musi pan coś postanowić!

Nagle zatrzymał się, wiedziałem, że podjął jakąś decyzję. Tylko jaką? Los Gotfryda był w rękach tego zasuszonego konowała. Nie miałem innego pomysłu, on był jedyną deską ratunku.

- Pan poczeka! – rzucił przez ramię, nie patrząc na mnie, podszedł do drzwi, żeby po chwili opuścić pomieszczenie.

Zaczęło się to, czego chyba nikt nie lubi – czekanie. Czekanie pełne niepokoju, obaw. Denerwowałem się, bo czas mijał, Gotfryd leżał w wysokiej gorączce, a ja nie miałem żadnego innego pomysłu, gdyby tu się nie udało. Porwanie lekarza to za mało, potrzeba aparatury, a przecież nie sterroryzuję całego szpitala. Nerwowo spojrzałem na zegarek. Minęło dopiero pięć minut, a wydawało się, że prawie wieczność. Wstałem i zacząłem chodzić w tę i z powrotem. To trochę uspakaja, ale tylko trochę. Nagle usłyszałem zgrzyt i się odwróciłem.

Lekarz stanął w otwartych drzwiach i oznajmił:

- Wyjątkowo, uczynimy ten precedens. Jedna tylko koleżanka zgodziła się wziąć w tym udział, pozostali odmówili. Wezmę jeszcze anestezjologa i damy sobie radę. Proszę natychmiast przywieźć pacjenta, a my w tym czasie wszystko przygotujemy .

- Bardzo dziękuję, doktorze ! Brat jest w samochodzie przed budynkiem i zaraz go przytaszczę. – ulga, wielka ulga mnie ogarnęła.

- Nie, nie, pielęgniarze wyjadą po niego. Trzeba bardzo ostrożnie, bo można mu zaszkodzić.

- To chodźmy!!

- Aha - zatrzymałem się tuż przed wyjściem - chciałbym dodać, że brat jest nauczycielem języka angielskiego i niekiedy majaczy w tym języku. Pro­szę się nie przejmować jego gadaniem.

- O, drobnostka - lekarz uśmiechnął się – najważniejsze, żeby operacja się udała.

Zadowolony wybiegłem z gabinetu i w chwilę potem byłem już przy samochodzie. Gotfryd leżał spokojnie na siedzeniu i wciąż był nieprzytomny. Nadbiegli sanitariusze i razem wspólnymi siłami wytaszczyliśmy go na zewnątrz. Trzeba było uważać by nie dotykać chorej nogi. Nie powinien dodatkowo niepotrzebnie cierpieć. Sprawnie ułożyli go na wózku i ostrożnie przewieźli do kliniki, a po chwili zniknęli w drzwiach windy.

Zaczęło się wyczekiwanie, długie i pełne niepokoju. Usiadłem w hallu tuż przy grupce ludzi z zainteresowaniem oglądającej telewizję. To były jakieś wiadomości, „Gadające głowy” omawiające cudowne ocalenie Polski i snujące plany na przyszłość.

Oj, barany, przecież wy nic nie wiecie, nie macie przyszłości. – zaśmiałem się ironicznie w duchu.

Tu naprawdę chyba nikt nie ma zielonego pojęcia o wszystkim.

Mimo, że audycja trwała już jakiś czas, nie usłyszałem, żeby ktokolwiek zajął odwrotne stanowisko. Nie dziwię się duchownemu upatrującemu w tym cudu, ale naukowcy? Przecież oni powinni domyślić się zakończenia. To było proste!

„Gadające głowy” przeplatały się z doniesieniami agencyjnymi. Były one jednak bardzo skąpe, gdyż jedyne ich źródła za granicą, to te nadajniki i automatyczne kamery, które nie uległy zniszczeniu i mające jeszcze jakieś źródło zasilania. Ubywało ich jednak z godziny na godzinę. Po kolei gasły kolejne oczy.

Wiadomości lokalne nie donosiły o żadnych niepokojach, a wręcz przeciwnie. Polacy widzieli w tym palec boski i nikt nie zastanawiał się, jak to jest możliwe. Dla nas była to dobra okoliczność, gdyż bardzo ułatwiała misję. Wiedziałem jednak, że nastroje mogą z dnia na dzień ulec zmianie. Trzeba było się liczyć, że tuż przed godziną „zero” może być tu gorąco. Ważne były też dla mnie opinie siedzących tu obok mnie w hollu. Byli to głównie młodzi ludzie. Cieszyli się, że żyją, ale czuli się osaczeni. Tylko Polska była bezpieczna i to tez niecała. Pewne przygraniczne tereny były mocno napromieniowane. Specjalne służby oznaczały teren. Cały świat ograniczył się tylko do obszaru jednego średniej wielkości kraju europejskiego. To było dla nich mało. Dobrze, że nie wiedzieli całej prawdy. Zostało im dziesięć dni złudzeń, dobre i to. Ci, co zginęli, nie mieli ich wcale.

Patrzyłem nerwowo na zegarek, minęły już dwie godziny, a tu cisza. Nagle zauważyłem dwóch lekarzy idących do gabinetu zabiegowego. Jeden z nich rozglądał się po hallu jakby kogoś wypatrując. Poznałem go, to mój doktor. Wstałem i ruszyłem w jego kierunku. On także mnie zauważył, zatrzymał się wyczekująco.

- Panie doktorze, co z nim? – spytałem.

- Wszystko powinno być dobrze – odparł, odpinając fartuch - ale jeszcze raz podkreślam, że niewskazany jest transport pac­jenta tuż po operacji. Chociaż ... – dodał, przeszywając mnie badawczym spojrzeniem - ze względu na jego zdumiewającą znajomość języka angielskiego popierał­bym ten wyjazd.- Ostatnie słowa zabrzmiały dwuznacznie.

- Dziękuję panu ! - ze wzruszeniem uścisnąłem mu rękę.

- To był mój obowiązek, jestem przecież lekarzem - powiedział i po chwili dodał - Wszystko, co się tyczy transportu, jak i rekonwalescencji wyjaśni panu doktor Starska.

- Wskazał ręką lekarza stojącego obok.

- Do widzenia ! - uśmiechnął się i wolnym krokiem poszedł w kierunku windy. Odprowadziłem go wzrokiem i dopiero wtedy, kiedy automatyczne drzwi za nim się zasunęły, spojrzałem uważniej na lekarkę.

Patrzyłem, patrzyłem i nie wierzyłem temu co widziałem.

To był szok, zobaczyłem chyba zjawę. Przede mną stała …Magda, tak Magda. Stała i patrzyła się na mnie. Tak jak ja, nie wierzyła w to, co widziała. Niemożliwe , nierealne stało się faktem. W jakże niespotykanych okolicznościach los nas zetknął ponownie.

Tyle lat tęskniłem, śniłem i oto teraz, zupełnie niespodziewanie w jakże nieprawdopodobnych warunkach stoi przede mną. Nie mogłem jej odnaleźć i oto kiedy zwątpiłem w możliwość spotkania, los znów nas zbliżył do siebie.

Nie mogłem nasycić wzroku. Patrzyłem, patrzyłem i nie miałem dość. Była jeszcze piękniejsza niż wtedy. Czu­łem, że cały drętwieję, jakaś dziwna niemoc zawładnęła moim ciałem. Staliśmy nieruchomo jak dwa słupy wpatrzeni w siebie.

- Ty żyjesz ! - szepnęła. W jej oczach widziałem radość i zaskoczenie.

- Żyję bo jestem w Polsce - odparłem - gdybym został tam, nie byłoby mnie wśród żywych.

Zdenerwowany podszedłem wolno do okna i wsparłem się o parapet.

- Tęskniłem za tobą, tak bardzo chciałem, byśmy byli razem . Szukałem ciebie przez ludzi w Ambasadzie, ale ty się ukryłaś przede mną - wydusiłem z pretensją.

Podeszła do mnie od tyłu i delikatnie objęła. Czułem jej zapach, ten zapach ukochanej kobiety, czułem ciepło jej ciała, czułem jej obecność. Wspaniałe uczucie, niesamowite wrażenia. Nie myślałem, że jeszcze tego doświadczę.

- Będziemy - szepnęła mi do ucha - przecież obiecałam to tobie­. Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie ?

- Jak mógłbym zapomnieć ? - raptownie odwróciłem twa­rz w jej kierunku - powiedziałaś wtedy „jeśli jesteśmy przeznaczeni dla siebie, to los wcześniej, czy później nas połączy".

- Tak, świetnie pamiętasz.

- Lecz nie wiem, czy w dalszym ciągu podtrzymujesz to , co wtedy przyrzekłaś? – powiedziałem, patrząc prosto w jej niesamowicie niebieskie oczy, oczy, które czarowały moją duszę od pierwszego dnia naszej znajomości, które śniły mi się przez te wszystkie lata - przecież przez dwa lata mogło się wiele zmienić ?

- Tak, mogło się zmienić - wyszeptała Magda, zbliżając wolno swoje usta do moich - ale nie tylko z mojej strony. Do tej pory mogłeś zostać głową rodziny, mieć dziecko, lub nawet zostać zakonnikiem chociaż to akurat jest mało prawdopodobne. Ja też nic nie wiem na pewno, chociaż dużo czytam z twojej twarzy. Ty z mojej nic nie możesz wyczytać ? – wyszeptała jeszcze ciszej.

Owszem , z jej twarzy wyczytałem wiele, lecz nie wie­rzyłem w swoje szczęście. Chwyciłem Magdę w ramiona i silnie przycisnąłem do siebie. Wargi zanurzyłem w jej jed­wabiste włosy. Powoli nasze usta zbliżały się do siebie, szukały, by się w końcu spotkać w gorącym pocałunku.

Stukot chodaków przerwał nam nasze powita­nie. Przyszła pielęgniarka po dyspozycje. Magda zmieszana odruchowo poprawiła włosy i zwróciła się do siost­ry:

- Proszę pacjenta zwieźć do wyjścia, a my pójdziemy po le­karstwa do szpitalnej apteki.

-Ależ pani doktor, w tym stanie ? – próbowała protestować.

- Tak , w tym stanie - przerwała Magda pielęgniarce - pac­jent zostanie przewieziony do innej kliniki i proszę zawiadomić ­dyspozytora, ażeby przygotował karetkę.

Siostra zbita z tropu i wyraźnie wściekła posłusznie odeszła wykonać dyspozycje.

W tym czasie spakowaliśmy trochę środków opatrunkowych, strzykawek i kilka butli jakichś bliżej mi nieznanych płynów.

- Chodź ! – pociągnęła mnie w stronę drzwi - zupełnie zapomnieliśmy o chorym, a tak przecież nie można.

- Masz rację - przyznałem – czas nagli!

Magda pośpiesznie zdjęła fartuch i opuściliśmy gabinet i po chwili stanęliśmy przed wejściem.

- Tam! – wskazała karetkę stojącą przy bocznym podjeździe.- Już czekają na nas.

- A lekarstwa?

-Później ktoś podwiezie, nie przejmuj się – uspokoiła mnie.

Podeszliśmy do mocno sfatygowanego ambulansu i otworzyłem drzwi od strony pasażera.

Za kierownicą siedział niezbyt wysoki facet o bardzo nalanej twarzy, rudych kręconych włosach i potwornie żółtych zębach, Straszne indywiduum, jak ze starego filmu o rodzinie Adamsów.

Szybko zajęliśmy miejsce w kabinie. Gotfryd leżał spokojnie z tyłu przywiązany pasami, gdyż był pod wpływem środków odurzających ( ile on tego dziś dostał, więcej niż niejeden narkoman przez kilka dni).

- Panie Lesiu - Magda zwróciła się do kierowcy - jedziemy do kliniki Akademii Medycznej.

- Już się robi, pani doktor - zamruczał pod nosem ów Le­siu i ostrożnie ruszyliśmy spod kliniki.

Akademia Medyczna? Co Magda kombinuje? – pomyślałem.

Przejechaliśmy może z kilometr w milczeniu, kiedy zagadała do kierowcy

- Czy to prawda, że pan się rozwodzi ?

- Ja? - zdziwił się - ależ skąd, moja żona to miód ko­bieta, nie mogę słowa powiedzieć.

- No tak - przerwała mu - ale co nieco słyszałam , lecz to pewnie plotki.

- Co? A co pani słyszała ? – oderwał wzrok od drogi i spojrzał badawczo na Magdę.

- E, nic to, widocznie bzdury i nieprawda, niech pan lepiej pilnuje drogi - machnęła od niechcenia jedną ręką, dyskretnie szturchając mnie drugą.

- Pani doktor niech pani powie? Niech pani wali prosto z mostu - prosił.

- Eeee ! – udawała chwilowe wahanie by po chwili kontynuować. - mówią w szpitalu, że jak pan ma dyżury nocne, to ona sobie chłopów sprowadza.
- Co ? – samochód na chwilę raptownie zboczył z trasy.

- Bzdury!!! Kto to mówi? Niech pani powie kto, to mu jadaczkę pogruchoczę! – emocje kierowcy zaczęły niebezpiecznie wpływać na naszą jazdę.

- Nie pamiętam, ale przecież pan dobrze zna swoją żonę.

- Pewnie że znam – głos pana Lesia nie był jednak już taki pewny siebie jak jeszcze niedawno.

Na tym rozmowa się urwała. Zauważyłem jednak, że kierow­cę coś gryzie - ryba połknęła haczyk.

Jechaliśmy w milcze­niu dalej, ale było coraz bardziej nerwowo, ostre hamowania, szarpanie na biegach.

W pewnym momencie coś przełamało się w panu "Lesiu" i zwrócił się do Magdy

- Pani doktor mam prośbę - Nie wziąłem kolacji, a będziemy jechać koło mojego domu. Wyskoczyłbym na chwilę ? - ostatnie słowa zabrzmiały błagalnie, a mnie zaczęła ogarniać wesołość.

- Ależ przecież wieziemy pacjenta - udała oburzenie Magda .

- No tak , ale na chwilę , dosłownie na minutę – nalegał kierowca .

- Nie ! - pokręciła przecząco głową - na to nie mogę się
zgodzić. Ewentualnie mogę pana wysadzić przy domu i zabrać
wracając z powrotem .

- Nie, na to ja tym razem nie mogę się zgodzić - zaopo­nował pan "Lesiu” - wyleliby mnie z roboty.

Rozmowa znowu się urwała , a kierowca zdawał się być coraz bardziej podenerwowany. Oj, dojrzewał, i to raptownie ! Przejechaliśmy może z kilometr, gdy ambulans raptownie się zatrzymał przed jakąś starą rozlatującą się kamienicą.

- Zgoda ! Raz kozie śmierć ! - wykrzyknął szofer wyskakując
z samochodu, i zrzucając z siebie biały fartuch, cisnął go następnie za siedzenie, i tyle go widzieliśmy.

Magda szybko przesunęła się na wolne miejsce za kiero­wnicą karetki i natychmiast wyruszyliśmy w dalszą drogę.

- Oj , wredna intryga. Trochę przesadziłaś. Nieładnie tak kogoś podpuszczać - odezwałem się – chłop mógł spowodować wypadek i co wtedy?

Wypadek nam nie groził, to doświadczony kierowca, nie ma ruchu , a wiadomości są w całości wyssane z palca - zaśmiała się.

 

Tekst umieszczony w tej kolumnie jest objety ochroną praw autorskich i nie może być wykorzystany bez zgody autora.

 

 

   Polki w świecie-    Agata Młynarska
 

Współpraca Polishwinnipeg.com z  czasopismem
Polki w Świecie”.

Kwartalnik „Polki w Świecie” ma na celu promocję Polek działających na świecie, Polek mieszkających z dala od ojczyzny. Magazyn ten kreuje nowy wizerunek Polki-emigrantki, wyzwolonej z dotychczasowych stereotypów. Kwartalnik „POLKI w świecie” ma także za zadanie uświadomić Polakom mieszkającym nad Wisłą rangę osiągnięć, jakimi dzisiaj legitymują się Polki żyjące i działające poza Polską. Czasopismo w formie drukowanej jest dostępne w całej Polsce i USA. Redaktor naczelna magazynu Anna Barauskas-Makowska zainteresowała się naszym Polonijnym Biuletynem Informacyjnym w Winnipegu, odnalazła kontakt z naszą redakcją proponując współpracę.

Nasza współpraca polega na publikowaniu wywiadów z kwartalnika „Polki w Świecie w polishwinnipeg.com  a wywiady z kobietami, które ukazały się w naszym biuletynie zostaną opublikowane w kwartalniku ”Polki w Świecie”.
 


 
Mówcie mi: „kosmo-Polka”!      
Spis treści
Mówcie mi: „kosmo-Polka”!
strona 2
Wszystkie strony



Z Agatą poznałyśmy się podczas jej pobytu w Chicago. Przyleciała, aby poprowadzić Wybory Miss Polski w USA, których współorganizatorem był magazyn POLKI W ŚWIECIE. Jej pojawienie się na scenie wywołało większy aplauz publiczności, niż widok dziewczyn w kostiumach kąpielowych, rywalizujących o tytuł najpiękniejszej.
W świetle jupiterów jest uśmiechnięta i wyluzowana, ale przed koncertem lepiej nie wchodzić do jej garderoby.
 

Do ostatniej chwili skrupulatnie przygotowuje się do występu i czuwa nad właściwą organizacją osób odpowiedzialnych za powodzenie imprezę. Jest perfekcjonistką, z jej udziałem wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Na pięć minut przed rozsunięciem się kurtyny, nie ma już litości dla nikogo, ale właśnie dzięki temu imprezy z jej udziałem są zawsze profesjonalne, a co najważniejsze – udane! Choć znajomość moja z Agatą Młynarską nie trwa długo, to mogę powiedzieć, że znam ją zarówno z sytuacji scenicznych, „pozascenicznych”, jak i tych zupełnie prywatnych, gdy wspólnie buszowałyśmy po centrach handlowych w poszukiwaniu rzeczy, które w Polsce nadal są trudniej osiągalne. Zakupy, jak każdej kobiecie, i jej sprawiają nieskrywaną radość. Prawdziwą miłością Agaty są jednak dzieci, które również odwzajemniają Jej to uczucie. Najlepszy przykład miałam w mojej dwuletniej córce, która „cioci g-Agi” najchętniej nie odstępowałaby na krok.
Podczas sesji zdjęciowej w Chicago Agata udowodniła po raz kolejny, że kobieta zmienną jest. Nie straszne było jej wcielić się w postać barokowej damy, by po chwili przeistoczyć się we współczesnego wampa. Fotograficy, styliści czy w końcu wizażyści uwielbiają z nią pracować, bo mimo, że bywa kapryśna, to jednak daje wolną rękę współpracującym z nią artystom.
O Agacie Młynarskiej mogłabym napisać jeszcze wiele, ale po co, skoro sama zdecydowała się nam o sobie opowiedzieć…

Z Agatą Młynarską rozmawia Anna Barauskas-Makowska.

Wiele osób na pewno jest zaskoczonych faktem, że Agata Młynarska, jedna z najpopularniejszych twarzy telewizyjnych w Polsce, stała się bohaterką magazynu o Polkach mieszkających w różnych częściach świata. Jak myślisz, czemu jesteś główną postacią tego wydania?

Traktuję świat, jako swój dom i w każdym miejscu na świecie potrafię się odnaleźć. Bardzo dużo podróżuję. Miałam rodzinę, która na stałe mieszkała we Francji i bardzo wcześnie, już jako dziecko, miałam okazję ją odwiedzać. Natomiast rodzona siostra mojego ojca od lat mieszka w Szwajcarii. Zawsze miałam poczucie, że są to takie moje, wysunięte na zachód Europy, dalsze części domu. Nigdy nie czułam jakiejś bariery związanej z zagranicą. Myślę, że to wystarczający pretekst, by móc nazywać mnie „Polką w świecie”. Jest też drugie dno, a mianowicie, od kiedy telewizja POLSAT, dla której pracuję, jest stacją ponad granicami i można ją odbierać wszędzie, bardzo często dostawałam i dostaję do dzisiaj fantastyczne dowody sympatii i uznania od Polaków, mieszkających za granicą. Kiedyś byłam na lotnisku we Frankfurcie, gdzie zatrzymali mnie ludzie i mówią: „Pani Agato, my oglądaliśmy i razem z Panią spędzaliśmy Nowy Rok. Pani jest dla nas bardzo ważna”. Byłam tym ogromnie wzruszona i pomyślałam, że faktycznie jestem taką „Polką w świecie”. Mam jeszcze inne wspomnienia. Niegdyś, przez dłuższy czas, prowadziłam program poranny, który był również emitowany przez telewizję Polonia. Dzwonili do nas ludzie z różnych stron świata, nie tylko z Polski. Między innymi pamiętam, że włączyła się w dyskusję Pani z Norwegii: „Dzwonię do Was z dalekiej Norwegii, jesteście u mnie w domu, oglądam was”. Jest to kolejny dowód świadczący o tym, że mogę uznać się za „Polkę ponad granicami”.

Twoja popularność, wykraczająca poza granice Polski, w dodatku liczne wyjazdy i to nie tylko służbowe, ale również te rodzinne, ponadto znajomość języków obcych - stanowią o tym, że pretendujesz do miana kosmo-Polki.
Wspomniałaś, że wiele czasu spędziłaś we Francji, dokąd dotarła także Twoja siostra. Ty sama nigdy nie myślałaś o tym, aby wyjechać na dłużej za granicę?


Nie, nie myślałam, a to dlatego, że obserwowałam właśnie doświadczenia mojej siostry, która spędziła wiele lat mieszkając we Francji i wyszła tam za mąż. Był moment, że nawet bardzo jej tego zazdrościłam, ponieważ mogła dotknąć wielkiego świata i spojrzeć inaczej na życie, a ja cały czas byłam za tą żelazną kurtyną. Natomiast, tak naprawdę decyzja o tym, że nie będę mieszkała za granicą zapadła, kiedy w czasach studiów, czyli w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, wielu moich kolegów wyjechało za granicę i jako bardzo inteligentni, doskonale zapowiadający się zawodowo ludzie, tracili kontakt ze środowiskiem studenckim i dawali się porwać zarabianiu dolarów. Najczęściej zbierali truskawki, bardzo ciężko pracowali, a potem pogoń za pieniądzem przysłoniła im dalszy rozwój. Gdy ci ludzie po latach wrócili do Polski, ja byłam już w zupełnie innym punkcie życia. Wtedy, przyznam, trochę im zazdroszcząc dużych pieniędzy, własnych samochodów i dobrych ciuchów, sama ciułając kasę z korepetycji, stwierdziłam jednak, że mam zupełnie inną sytuację, niż bym ją miała we Francji, Anglii czy gdziekolwiek na świecie. Wtedy już wiedziałam, że jeżeli mam być tą „Polką w świecie”, to chcę nią być z poczuciem naprawdę dużych osiągnięć w Polsce. Taką podjęłam decyzję. Pamiętam, kiedyś relacjonowałam wielką galę Prix de Dianne Hermes, czyli uroczystość z wręczenia nagrody Hermesa w wyścigach konnych, we Francji. Jednego roku ten zjazd prominentów z całego świata odbywał się pod hasłem „Dnia Polskiego”. W tym dostojnym miejscu miałam poczucie dumy z tego, że jestem Polką i że reprezentuję Polskę. Kiedy chodziłam wśród tych ludzi, wszyscy pytali - kim jestem. Wówczas odczułam, że za mną stoi coś naprawdę poważnego… duma narodowa, duma rodowa, przynależność do danej kultury, tradycji. Jednocześnie wiedziałam, że jestem przez nich tak dobrze traktowana, ponieważ nie zabiegam o ich względy, jestem całkowicie niezależna od nich. To dawało mi poczucie siły i wartości.

Chociaż nie wyemigrowałaś z Polski, to i tak należysz do nielicznego grona Polaków, którzy żyjąc nad Wisłą, działają na rzecz Polonii. Ty w szczególny sposób związana jesteś z rodakami, którzy pochodzą z kresów wschodnich.

Piętnaście lat temu powstał pomysł stworzenia Festiwalu Kultury Kresowej w Drugim programie Telewizji Polskiej. Miałam przyjemność uczestniczyć w jego narodzinach. Rozpoczęłam współpracę ze środowiskami na kresach wschodnich. Pomyślałam sobie, że to jest coś niezwykle wzruszającego: przede wszystkim stosunek kresowian do polskości i to, jaką bogatą „wschodnią” tradycję ma Polska. Poza tym, kresowianie nie chcą żeby nazywać ich Polonią, tylko po prostu Polakami. Według nich - Polonia to są Ci Polacy, którzy wyjechali z Polski, a w ich przypadku to, jak mówią, „Polska odjechała od nich”. Zawsze wiedziałam, że Polacy w kraju mają pewien dług, który trzeba spłacić wobec naszych przodków, którzy zostali na Wschodzie. Powiem szczerze, że od momentu, gdy oni przyjechali na ten festiwal, uklękli i pocałowali ziemię, zrodziła się cała nasza relacja, w późniejszym czasie dostałam od nich różne dyplomy, nagrody, zostałam zaproszona na Litwę, następnie do Lwowa, do Drohobycza, pomagałam zbierać książki do szkół polskich, zrealizowałam reportaż pt. „Moja podróż na kresy”. Miałam takie poczucie, że robię coś bardzo wartościowego i coś, co mnie ubogaca od środka. Poznałam fantastycznych ludzi, Polaków, którzy walczyli w wojnie i przed wojną, którzy mówią piękną polszczyzną, którzy czytają polską literaturę i wychowują swoje dzieci w szacunku do Polski. Szczególnie byłam zaskoczona tym, jak pięknie mówią po Polsku.

Rozkochałaś, więc w sobie Polaków z kresów wschodnich, a stosunkowo niedawno podbiłaś też serca Polonii amerykańskiej. Po raz pierwszy pojechałaś do Stanów w kwietniu zeszłego roku i nie minęło kilka miesięcy, gdy w Chicago pojawiłaś się ponownie. Czy to oznacza miłość od pierwszego wejrzenia, czy może raczej od pierwszego pobytu?

Muszę powiedzieć, że z dwóch powodów żyłam przez wiele lat w ogromnym kulcie do Polaków, mieszkających w Ameryce. Po pierwsze, dlatego, że całe moje dzieciństwo, to były wyjazdy moich rodziców, a przede wszystkim ojca, do Chicago i w ogóle do Ameryki. Pamiętam, że kiedy tata przyjeżdżał ze Stanów, to przywoził trochę dolarów oraz mnóstwo pięknych rzeczy i opowiadał o tym, jacy ludzie tam są, kto tam pojechał, jaka jest historia Polonii amerykańskiej, ile oni robią tam ważnych rzeczy, że tam słowo może być wolne. Nawiązał w USA mnóstwo kontaktów, wiem, że jest dla Polonii bardzo ważną osobą. Tata mówił, że jak się występuje dla niej, to jest takie poczucie sensu tej pracy, bo tam słowo zawsze znaczy więcej. A drugi powód związany jest z tym, że wychowywała mnie osoba, góralka, która mówiła, że jej największym marzeniem jest właśnie polecieć do Stanów, do Chicago. Dla niej to była ziemia obiecana, do której w końcu dotarła. Kiedy dowiedziałam się, że mogę polecieć do Ameryki, by prowadzić koncert, to byłam bardzo podniecona faktem, że stanę naprzeciwko ludzi, którzy znają bardzo dobrze mojego ojca. Ja dla nich będę przede wszystkim córką Wojciecha Młynarskiego, tego Wojciecha Młynarskiego! I powiem szczerze, że byłam bardzo przejęta reakcją, która mnie spotkała na samym koncercie, ponieważ to było coś bardzo przejmującego. Wbrew moim obawom miałam bardzo długą owację. To było coś tak pięknego, że tamtą chwilę zapamiętam na zawsze. Również dlatego, że poznałam wielu fantastycznych ludzi takich, jak Ty, czy Państwo Krystyna i Andrzej Ciesielscy, którzy zaproponowali mi zrobienie reklamy ich kliniki dentystycznej w Chicago. Dotąd nigdy niczego nie reklamowałam, ale pomyślałam, że to zaszczyt móc zareklamować coś, co jest wynikiem wielkiej pracy Polaków w Ameryce.

Trzeba przyznać, że wychowana w tradycji polskiej, doskonale odnalazłaś się w popkulturze, czyli tutaj w Stanach Zjednoczonych, a konkretnie w Chicago. Odpowiada Ci taki amerykański styl życia?

Zdecydowanie bliższa mi Stara Europa, może dlatego, że nie miałam okazji zwiedzić więcej miejsc w USA. Ale przyznam, że rozmach Stanów był czymś, co mnie najbardziej zaskoczyło. Jest coś kuszącego i podniecającego w tej gigantycznej formie, którą Stany sobą prezentują. Nie tylko mówię o tych wielkich ulicach, wielkich samochodach, wielkich porcjach jedzenia, czy wielkich ludziach, bo to jest tylko symbol naprawdę wielkich możliwości. A to jest kraj, który takie możliwości daje. Moja siostra mówi, że Stany są najpiękniejszym krajem na świecie i chciałaby tam mieszkać w przyszłości. Mnie, natomiast, przytłoczył trochę wymiar tych miast, ogromnych odległości i fakt, że ludzie tworzą takie swoje enklawy. Aczkolwiek powiem szczerze, że fantastycznie czułam się w downtown Wietrznego Miasta, kiedy szłam sobie Michigan Avenue i myślałam o tym, jak wielka i nieposkromiona jest ludzka twórczość. Ponadto, w Stanach podobało mi się to, że ludzie są dla siebie bardzo życzliwi, przynajmniej w tym pierwszym kontakcie. Myślę, że to wynika z innego temperamentu, odmiennej mentalności i kultury. Ja się dobrze tam odnajdywałam, ponieważ jestem osobą ekstrawertyczną, entuzjastycznie nastawioną do świata, nie jestem zamknięta w sobie.

Nawiązałaś do mentalności Amerykanów, powiedz, nie masz takiego wrażenia, że w Polsce nieco przejaskrawia się obraz Stanów Zjednoczonych, a Polacy i to niestety Ci, którzy nigdy w Ameryce nie byli, niesprawiedliwie oceniają Amerykanów?

Myślę, że tak. To jest w ogóle cecha Polaków, że bywają niesprawiedliwi wobec innych. To też się bierze z „kompleksu polskiego” opisanego przez Tadeusza Konwickiego. W dużej mierze przyczyna tkwi w braku wiedzy o innych i nieznajomości języka, a także w tym, że byliśmy bardzo długo za zamkniętą granicą. Dla pokolenia moich dzieci to już nie jest żaden problem. One są otwarte, mają przyjaciół na całym świecie, z którymi kontaktują się poprzez internet, facebook, czy podróże. Spotykają się w różnych miejscach, jeżdżą do siebie, wśród znajomych moich synów są i Amerykanie i Hiszpanie, problem odmienności kulturowej już dla nich nie istnieje.

Myślisz, więc, że to współczesne pokolenie postrzega siebie bardziej, jako Europejczyków niż Polaków?

Myślę, że tak. Ci, którzy rozumieją, że podstawą funkcjonowania we współczesnym świecie jest znajomość języka obcego, angielskiego zwłaszcza, nie mają z tym żadnego problemu. Ci, którzy nie umieją się porozumiewać w języku obcym, boją się świata i nie chcą się z nim konfrontować. Ci, którzy potrafią się porozumieć, tego problemu nie mają. Poza tym, jeśli ktoś chce być obywatelem świata to i tak nim będzie, a ten, kto siedzi za miedzą u siebie w domu, nigdy nie nabierze szerokich horyzontów.

I często będzie krytykował tych, którzy tych horyzontów chcą nabrać. Czyli to pokolenie wychowane po roku ’89, z którym często masz do czynienia w prowadzonych przez siebie programach, bo wiele z nich jest poświęconych dzieciom i młodzieży, znacznie różni się od swoich rodziców. A powiedz, jakie są różnice, jeśli chodzi o Polonię, bo często wkłada się Polaków mieszkających za granicą do „jednego worka”. Czy słusznie? Miałaś przecież okazję poznać Polaków rozsianych po całym świecie.

Z jednej strony mamy do czynienia z takimi ludźmi, jak Państwo Ciesielscy czy Ty Aniu, którzy nostryfikowali swoje dyplomy za granicą, kształcili się tam, zrobili kariery, bo wiedzieli, że chcą być równorzędnymi partnerami na tamtym rynku. Tacy ludzie nie wstydzą się tego, że są Polakami, tylko czerpią z tego jakąś radość i dumę. Oprócz tego są obywatelami danego kraju, są obywatelami świata. Ale są też tacy ludzie, jak Helenka, która mnie wychowywała, którzy żyją wśród Polaków, którym wystarczy życie w pewnej enklawie, którzy nie znają języka, funkcjonują w zasadzie tylko na czterech wybranych przez siebie ulicach i też jest im z tym dobrze. To jest tylko i wyłącznie kwestia indywidualnych potrzeb. Ja myślę, że tak naprawdę pokolenie młodych ludzi, którzy teraz wchodzą w świat, dowodzi tego, że Polacy są właściwie wszędzie i mogą być dobrze odbierani.
 


 

 

 

 

 

   Ogłoszenia

 

 


 


 

 

 


Translate this page - Note, this is automated translation meant to give you sense about this document.
 

 
 
 grudzień   2010
Ni Po Wt Śr Cz Pi So
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
             

 






Zapisz się na naszą listę
Email
Imie i nazwisko

 

 

Spis Książek Biblioteki SPK
Polsat Centre
Człowiek Roku 2008

Czyszczenie Wentylacji
Duct cleaning


1485 Wellington Avenue
Winnipeg, MB, R3E OK4
Phone: (204) 284-6390
Cell: (204) 997-2000
Fax: (204) 284-0475
email

clean@advancerobotic.com

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę

 

 

 


Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę



 


 

Irena Dudek zaprasza na zakupy do Polsat Centre Moje motto: duży wybór, ceny dostępne dla każdego, miła obsługa. Polsat Centre217 Selkirk Ave Winnipeg, MB R2W 2L5, tel. (204) 582-2884

Kliknij tutaj aby zobaczyć ofertę
 

 

 



189 Leila Ave
WINNIPEG, MB R2V 1L3
PH: (204) 338-9510

 



Kliknij tutaj, aby wejść na stronę gdzie można pobrać nagrania HYPERNASHION za darmo!!!
 


 

Royal Canadian Legion
Winnipeg Polish Canadian Branch 246
1335 Main St.
WINNIPEG, MB R2W 3T7
Tel. (204) 589-m5493


 



“Klub 13”
Polish Combatants Association Branch #13
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło #13
1364 Main Street, Winnipeg, Manitoba R2W 3T8
Phone/Fax 204-589-7638
E-mail: club13@mts.net
www.PCAclub13.com


Zapisz się…
*Harcerstwo
*Szkoła Taneczna S.P.K. Iskry
*Zespół Taneczny S.P.K. Iskry
*Klub Wędkarski “Big Whiteshell”
*Polonijny Klub Sportowo-Rekreacyjny